wtorek, 24 lipca 2018

Rozdział V

Rozdział V
Błękitna magma



       - Kto przyszedł? - Luca siedział na płytkach w oranżerii.
       Wyglądał na bardzo zmęczonego i przytłoczonego sytuacją, co było dziwne dla Williama, który spędzał z nim wiele czasu. Zawsze miał kontrole nad tym, co działo się w Akademii. Można powiedzieć, że był prawą ręką cioci Meggie. Lucas nigdy się nie poddawał tylko zawsze dążył do rozwiązania problemu. A teraz? William od razu zauważył, że Lucas nawet do końca nie wie w czym tkwi problem.
       - Doradca. Elizabeth otworzyła jej drzwi. - Schował twarz w rękach.
       Will usiadł na jednym z leżaków. Zrobiło się bardzo nieciekawie. Chyba zrozumiał chwilowe zwątpienie przyjaciela.
       - Jak zareagowała?
       - No nie najlepiej - Lucas wzru szył ramionami. - Powiedziała, że wierzy, ale widzę, że jest nie ufna. Leki od Georga przestały działać, nie będzie wierzyć bez podejrzeń we wszystko, co powiemy.
       Will parsknął i dopiero zdał sobie sprawę, że nie polepszył tym sytuacji, mimo że miał taki zamiar. Rzadko pocieszał przyjaciela i teraz nie wyszło mu to najlepiej.
       - Dziwisz się? - Wykrzywił usta w dziwny grymas.
       Lucas westchnął, a drzwi oranżerii otworzyły. Kruczowłosa niepewnie wysunęła swoja drobną buzie. Uśmiechnęła się.
        - Lillian zawołasz Elizabeth? Jest w bibliotece. - Lucas podniósł się z płytek, otrzepał spodnie.
       - Coś się stało? - Zmarszczyła brwi.
       - Każ jej przyjść do swojego pokoju. - Przemknął koło niej w drzwiach.

***
 
       - Ale jak to nie zrobicie z tym nic?! - Elz po raz kolejny podniosła głos. - To wszystko naprawdę nie jest dla was dziwne? - rozłożyła ręce.
       Will i Lillian starali się ignorować ją i chłopaka, wiec zajęli się sobą. Kiedy Elizabeth weszła do swojego pokoju oprócz Lucasa był tam także William. Lillian przyszła razem z nią z poddasza.
       - Proszę bądź ciszej - Luca uciszał ją, ale jak na razie bez skutków. - Doradca nadal jest, rozmawia z moją ciocią. Proszę.
       Eliz była bardzo zdezorientowana. To wszystko było co najmniej dziwne. Czuła ogromną ciekawość i chęć poznania tego świata, ale także bała się tego. Westchnęła i padła na łóżko. Twarz schowała w rękach.
       - Lucas, co było w liście do cioci? - Will odsunął się od swojej dziewczyny.
       - Coś, że Organ Bezpieczeństwa i Kontroli na czele z kimś tam ma obowiązek wezwać Opiekunkę Meggie Blackwell bla, bla, bla...
       - Był podany powód? - Ciągnął Will.
       - Nie, chyba nie. Nie doczytałem. Ciocia ma się tam do końca przyszłego tygodnia.
       - Bez powodu nie maja chyba prawa jej wzywać. Dziewięć dni... - Will wydymał usta.
       Eliz kątem oka spojrzała na Lillkę od razu zauważyła, że dziewczyna walczy z atakiem histerii. Wydało jej się, że ona też za bardzo nie wie, co się dzieje. Wróciła wzrokiem na zmartwionego Lucasa, chłopak schował twarz w rękach.
       - Jakby powodu nie było to by jej nie wzywali - warknął Lucas.
       Will przeczesał ręką ciemne włosy.  
       - Kiedy zrobimy jej próbę? - Will spojrzał najpierw na Elizabeth, a następnie na Lucasa.
       Na Lillian nie spojrzał w ogóle, Elizabeth to zauważyła. Kiedy Will powiedział Lillian o tym, że sami przeprowadzą próbę dziewczyny strasznie się zdenerwowała. Starała się wtedy mu wytłumaczyć, że skoro Sara nie podejmuje się próby to oznacza, że to jest to naprawdę niebezpieczne. Domyślił się, że nie będzie chciała brać udziału w próbie.
       - Nie zamierzam się w to mieszać - Lillian wyszła, trzaskając drzwiami.
       - Nie podoba i mi się to - Eliz skrzyżowała ręce na piersiach. - Porozmawiamy o tym później. - wyszła za Lillką.
       Will coś do niej mówił, ale ona to zbagatelizowała i podążyła za dziewczyną. Liczyła, że znajdzie wspólny język z czarnowłosą.
       - Znalazłeś coś w bibliotece? - Luka oparł się o parapet.
        Jego przyjaciel pokręcił głową.
        - A może poprosili byśmy Georga?
      William skrzywił się na pomysł Lucasa. Pomoc od Eisenhowera zobowiązywała by ich do dalszej współpracy. Szanował maga, jednak nie przepadł za nim. Często wydawał mu się rozpieszczony i bardzo wyniosły, wcale nie należało mu się tak dużo jak mu się wydawało. Setki lat na świecie i wysoka pozycja rozpieściła Georga.
***

       Meggie weszła pośpiesznie do gabinetu, gdy tylko jej bratanek powiadomił ją o wizycie Doradcy. Gość siedział wygodnie w fotelu. Meggie przywitała się z kobietą.
       - Nie przychodzę tu w interesach. - Meggie usiadła naprzeciw Doradcy.
       - Co się stało Rebeco? - Meg była zdenerwowana nagłą wizytą znajomej. - Nie przysłała cię tu Rada?
       - Nie. Chodzi o list, który dostałaś.
       Rebeca spuściła wzrok. Zaczęła bawić się swoimi kościstymi palcami. Kiedy była dzieckiem tak bardzo chciała zostać Doradcą. Dopiero z czasem zrozumiała, że sama skazała się na cierpienie. W pracy nie obowiązywały ją żadne emocje. Ani negatywne, a tym bardziej pozytywne. Musiała być jak lód, bezwzględna na anomalie rasowe, musiała kierować się poleceniami z góry, donosić na każde wykroczenie, które zauważała podczas przeprowadzanych prób i wywiadów.
       - W czym problem? - Meggie przełknęła ślinę. - Każdy przebył próbę pozytywnie, ja pojawię się w poniedziałek u zarządzie, nie wykroczyłam prawa.
       - Z tym czy każdy polemizowałabym, nie była bym też pewna, co do twojego wezwania.
       - Lucas nie jest członkiem Akademii, nie musiał przejść próby.
       - Och Meggie, nie chodzi mi o Lucasa.
       Meg przeszedł dreszcz. Chodzi jej o Elizabeth, ale skąd ona może wiedzieć o jej istnieniu? Przełknęła ślinę, może Rebeca się pomyliła. Opiekunka Akademii postanowiła nie odpowiadać. Ciszę przerwał Doradca.
       - Kim jest dziewczyna, która otworzyła mi drzwi? - Rebeca spojrzała na Meg tak, jakby chciała wyczytać z jej oczu kim jest ta tajemnicza dla niej postać. 
       Elizabeth.
       - A jaki problem jest z moim wezwaniem? - Meggie próbowała wybrnąć sytuacji.
       Rebeca znowu zaczęła bawić się swoimi kościstymi palcami, zostając Doradcą cały proces starzenia skupiony jest na rękach, reszta ciała się nie starzeje, mimo że jej buzia dalej była gładka jak wtedy gdy miała dziewiętnaście lat to ręce stawały się starsze z sekundy na sekundę wyrabiając normę za cały organizm. Przeprowadzanie prób również wspomagało starzenie. Sumą tych czynników były dłonie szkieletu.

***

       - Lillian wytłumaczysz mi o co chodzi z tym wszystkim? - Elizabeth szła za Lilką aż do ogrodu.
       Eliz nawet nie wiedziała, że w ogrodzie jest labirynt z żywopłotu. Jeśli już wyglądała za okno to nie od strony podwórka. Lillian zdecydowanie sprawiała wrażenie obeznanej w korytarzach. Blondynka podążała krok w krok za kruczowłosą, błagając o wytłumaczenie. W końcu się zatrzymała. Dziewczyny znajdowały się w pokoju ze ścian z żywopłotu. Były z niego wyjścia w cztery różne strony. W centrum była fontanna, była tam też ławka na której ostatecznie przysiadła Lillian.
        Dziewczyna wymamrotała coś pod nosem, wzruszając ramionami.
        - O co chodzi z próbą? - Eliz usiadła koło kruczowłosej.
       - Chcieliśmy się dowiedzieć kim jesteś, z jakiej rasy. – Lilka pociągnęła nosem.
        Aha. Elizabeth westchnęła.
      - Widzisz? I tak nie wierzysz. - Wzruszyła ramionami.
      - Czemu zależy wam na tym czymś?
      - No chcieliśmy się dowiedzieć, ale to już nie ważne. Dziewczyny nie mogą przeprowadzić próby, mają założony czar kontroli. To jest zbyt niebezpieczne, my też nie powinniśmy go przeprowadzać. Dobrze, że chłopaki nic nie znaleźli. Jeśli wpadną na jakiś głupi pomysł nie zgadzaj się, oni nie rozumieją czym to grozi.
       Elizabeth tylko przytaknęła. Nie rozumiała co się dzieje, ale czuła, że może zaufać Lillian.
       - Kiedy ja i Lucas byliśmy na zakupach, wy mieliście tą próbę, tak? - Powiedzmy, że to były zakupy.
       - Tak, ale to byłą nasza któraś z kolei, sprawdzali, czy wszystko z nami w porządku, a tak jak powiedziałam na niektórych zakładają różne czary by uniknąć niepożądanych sytuacji.
       - Kim jest ta kobieta? Widziałaś jej ręce? - Eliz poczuła, że jest jej nie dobrze, myśl o kościstych palcach powodował u niej odruch wymiotny.
       - To Doradca. Jest wysłannikiem Rady, przeprowadza próby, kontrole, wywiady, służy Cramlet. Dłonie są urokiem pełnienia tej funkcji. Wiem, że to dla ciebie coś nowego.
       - Mało powiedziane – wymamrotała.
       - Nie zrobiłaby ci krzywdy, przyszła prywatnie. Cóż… Na pewno się ciebie nie spodziewała. Ciekawe czy coś z tym zrobi.
       Eliz zmarszczyła brwi, Lillian to zauważyła.
       - Miejmy nadzieję, że pozostawi to dla siebie.
       - A co jeśli nie? - Elizabeth spojrzała na Lillian, ta podniosłą wzrok na nią.
       - Nie chcesz wiedzieć. - Przełknęła ślinę.
       Między dziewczynami zapadła cisza. Lillian wyraźnie zamartwiała się o swojego chłopaka i o Lucasa, który był dla niej jak starszy brat. Bała się, że przyjdą im do głowy jakieś głupie pomysły, ale to nie wszystko. Zaczynała martwić się i o Elizabeth, złapała z nią dobry kontakt, a jej los stał pod znakiem zapytania. Lillian widziała, że Eliz chciałaby się obudzić następnego dnia i udać, że to wszystko to sen. Taka dawka nadnaturalnych – dla niej – rzeczy sprawiała, że Elizabeth nie widziała w co ma wierzyć, przez szesnaście lat żyła w nieświadomości o istnieniu magi, a w przeciągu ostatnich dni jej życie zaczynało się wywracać do góry nogami. Ale było coś w niej, coś co sprawiało, że mimo swojego oporu i nie wiary Lillian widziała, że Elizabeth stopniowo przyswaja swoją nową sytuację. Ciekawość Elizabeth i chęć wyjaśnienia całej tej sytuacji sprzyjały oswojeniu. Mimo, że blondynka nie wywierała wrażenia wierzącej w to wszystko, Lillian była pewna, że wierzy, ale potrzebuje jeszcze kilku dni, by się z tym pogodzić.
       - To ty kim jesteś? - spytała niepewnie Elizabeth.
        - Łowca, reszta też.
       - Lucas, Willian, dzieciaki i te dwie dziewczyny?
      Lillian pokiwała głową.
       - Luka i Will to łowcy, Sara i Sophie też, Nina i Maks też łowcy.
       Elizabeth westchnęła.
       - Pamiętasz Georga?
       - On jest pewnie jakiś czarodziejem, co? - Eliz zaśmiała się nerwowo.
       - Osiągnął już status maga, ale zgadza się. Skąd wiedziałaś?
       Eliz jęknęła.
       - Och… Ci którzy cię zaatakowali to wampiry. - Lillian poprawiła włosy pociągnęła nosem, ze zdenerwowania uroniła kilka łez.
       - Wampiry są złe w tym wszystkim? - Elizabeth odruchowo złapała się za rękę, już nie bolała.
       - Nie, ależ skąd! Hmm… najwidoczniej to plemię przeszło na ciemną stronę mocy.
       Dziewczyny zachichotały.
      - Wy też władacie mieczami świetlnymi?
       Lillian się zaśmiała.
      - Raczej tak tego nie nazywamy.
        Elizabeth uśmiechnęła się pod nosem. Odpychała tą całą magię jak tylko mogła, ale nie czuła już żeby to było dla niej coś obcego. Z fascynacją, ale i odrobiną nieufności i lęku słuchała tego, co mówiła do niej kruczowłosa. Chciała poznać to wszystko „od kuchni”, a nie słuchać tylko opowieści. Przestawała mieć wrażenie, że staje się wariatką, ale nie chciała okazywać swoich uczuć przed innymi. Wolała pozostać na dystans, udając, że nie interesuje ją ten świat, że w niego nie wierzy. Była pewna, że Lillian domyśla się, że wcale nie odrzuca jej to wszystko. Mimo to, ta cała sytuacja była dla Elizabeth czymś nowym i dalej momentami miała ochotę położyć się i obudzić się w swoim mieszkaniu, znowu zobaczyć mamę w kuchni najpierw szykującą jej śniadanie, a potem w pośpiechu, szykującą się do pracy. Znów zagadała by się z córką i o włos nie spóźniła do pracy.
       - A o co chodzi z tym wezwaniem? - Eliz spojrzała na Lillkę.
       - Sama nie wiem.
      Lillian westchnęła.
       - Niedługo kolacja. - Spojrzała na zegarek.- Możemy pomóc gosposi.
      Elizabeth nie odpowiedziała tylko podniosła się z ławki. Wyciągnęła rękę do dziewczyny i pociągnęła ją do wstania, gdy ją złapała. Lillian otarła łzy i pociągnęła nosem, uśmiechając się do Elizabeth.

***

       - Dlaczego zatajasz tożsamość tej dziewczyny? Jeśli mi nie powiesz zgłoszę to Radzie. - Doradca wiedziała, że pozostał jej tylko szantaż.
       - Nie masz prawa! - Meggie podniosła głos.
       - Dobrze wiesz, że mam. Nie zgłosiłam jeszcze raportu z wywiadu u was.
       Pani Blackwell parsknęła śmiechem, krzyżując ręce.
       - Chyba powinnaś już pójść. - Nie spojrzała na przyjaciółkę.
       - Nie rozumiem czemu ją kryjesz. Narażasz inne dzieci. - Doradca podniosła się z krzesła.
       Kobiety stanęły w korytarzu.
       - Ostatnia szansa.
       Meggie spuściła wzrok.
        - Nie zgłosisz tego nikomu?
       - Dobrze wiesz, że nie. Nie raz wam pomogłam. - Doradca dotknęła ramienia Meggie.
       - To dziewczyna… Nazywa się Elizabeth. Jest córka Jannet.
       - Kogo jest córką? - Rebeca zmarszczyła brwi i zabrała kościstą dłoń z ramienia przyjaciółki.
       - Jannet i Harrego. Harrego Harrison i Jannet Castillo.
       Rebeca zamarła. Przecież to nie możliwe.
       - Przecież to nie możliwe. Nie kpij ze mnie Meggie. - Rebeca pokręciła głową.
       Meggie tylko popatrzyła na kobietę i westchnęła. Tyle wystarczyło Rebece by zrozumieć, że Opiekunka Akademii nie żartuje. Doradca odwróciła się na pięcie i stojąc przed lustrem wymamrotała kilka słów. Jej odbicie rozmazało się i zostało zastąpione błękitną otchłanią, migoczącą srebrnymi drobinami. Pewnie wkroczyła w otchłań, znikając w niej. Połyskująca magma, która wypełniała lustro zastygła tworząc tafle, w które znowu można było dostrzec swoje odbicie. Meggie popatrzyła na zwierciadło, poczuła ogromną chęć powrotu do ojczystego świata, zobaczenia rodziny. Westchnęła.
       - Czy mogę prosić coś ciepłego do picia? - krzyknęła do gosposi.
       - Już się robi! - odkrzyknęła ochoczo starsza pani.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Informacyjnie