Rozdział
I
Dom
dziecka
Elizabeth leniwie wysiadła z taksówki,
rozglądając się po okolicy. Las, las, las – pomyślała. Jej
matka stała zniecierpliwiona na chodniku, czekając na córkę.
Pomocny taksówkarz już zdążył pomoc kobiecie z wyjęciem bagażu,
a jej córka dalej widocznie zniesmaczona sytuacją, na złość
matce nie śpieszyła się.
- Nie możesz się tak zachowywać, nie robię ci
tego na złość – kobieta odezwała się do córki gdy ta stanęła
tuż obok niej, a taksówkarz odjechał.
Elizabeth
spojrzała na matkę ze złością.
- Obudziłaś
mnie w środku nocy, kazałaś spakować, powiedziałaś, że
jedziemy do twojej przyjaciółki u której ja, a nie my, bo ty
wyjeżdżasz, mam zamieszkać. Mam szesnaście lat, mogłabym zostać
w domu sama. Nie rozumiem, czemu ktoś ma się bawić w moją nianię.
- Eliz... po
prostu musi tak być. Gdy wrócę, to będzie tak, jak wcześniej. -
Matka odgarnęła dziewczynie kosmyk blond włosów za ucho. - Daj mi
tydzień. Dobrze wiesz, że moja praca czasem wymaga od nas takich
zachowań.
Dziewczyna
westchnęła. Była zła na matkę, ale nie o jej wyjazd, tylko o to,
że nie pozwalała jej zostać samej. Jannet nigdy nie była
nadopiekuńcza, jednak od śmierci Annie kazała Elizie wracać do
domu o określonych godzinach, zabroniła jej kontaktu z niektórymi,
zawracała jej głowę cogodzinnymi telefonami, kiedy była poza
domem albo szkołą.
Annie była przyjaciółką Jannet. Odkąd
Elizabeth sięgała pamięcią, Ann wspierała jej matkę, a kiedy ta
wyjeżdżała w służbowych sprawach, zajmowała się Eliz. Rok
temu, kiedy dziewczyna czekała na matkę i “ciotkę” w piątkowy
wieczór wraz z kolejną niezbyt ciekawą według niej komedią,
Jannet wbiegła do domu. Bez słowa zaczęła nerwowo przeszukiwać
szafki kuchenne. Wybiegła z mieszkania, piąc się po schodach na
kolejne piętro bloku. Zanim Elizabeth wygramoliła się z łóżka,
jej mama zdążyła wrócić do ich mieszkania i wbiec do swojego
pokoju, zamykając go na klucz. Dziewczyna dobijała się do sypialni
Jannet dobre kilkanaście minut, słyszała cichy szloch kobiety,
prosiła, by otworzyła drzwi, ale matka nie odpowiadała. Dopiero
następnego dnia Jannet przyszła do córki, stanęła w progu jej
pokoju i, patrząc na swoje ręce, cicho wyszeptała: “Annie miała
wypadek”. Od tamtej pory matka pilnowała ją jak tylko mogła.
- Jannet! Kochana, jak ja cię dawno nie
widziałam! - Kobieta nieco wyższa od matki Elizabeth wyszła z
pałacyku z uśmiechem na twarzy, po czym od razu przytuliła gości
i - o dziwo - Elizabeth także. - Byłaś taka malutka, kiedy ostatni
raz cię widziałam. Pewnie mnie nie pamiętasz, mów mi Maggie.
- Tak się cieszę, że zgodziłaś się
zaopiekować Elizabeth. - Maggie stała zwrócona ku Jannet.
Kobiety patrzyły na siebie tak jakby rozmawiały
w myślach.
- Choć ja nadal uważam, że to niepotrzebne -
wtrąciła się Eliz, a matka skarciła ją wzrokiem, ale ona
postanowiła to zignorować. Maggie zaśmiała się ciepło.
- Jest zupełnie jak ojciec, wszystko musi się
dziać po jej myśli – rzuciła, łapiąc pierwsze dwie torby. -
Zaskoczyłaś mnie swoją prośbą, a jednak sporo zdążyłaś
zapakować. Bierzcie torby i zapraszam do środka.
Przyjaciółka Jannet mieszkała w dworku,
budynek wyglądał na dosyć stary i choć dziewczyna spodziewała
się jakiegoś niemodnego wystroju, to dom urządzony był bardzo
-jak na budynek liczący sobie na pewno przynajmniej sto lat-
nowocześnie i przytulnie. Na wejściu ujrzała szerokie schody
skierowane ku górze, za nimi dziewczyna kątem oka dostrzegła
kominek i sofy.
- Zostawcie tu torby. Potem ktoś się nimi
zajmie, a na razie, Jannet, wejdź do mojego gabinetu, będziemy
mogły porozmawiać. - Maggie wskazała palcem na drzwi po lewo od
wejściowych. – Elizabeth, chcesz zobaczyć swój pokój?
- Jasne - rzuciła dziewczyna, rozglądając się
po wnętrzu.
Na wprost od gabinetu była kuchnia, Eliz
spojrzała na garnki stojące na palnikach i doszła do wniosku, że
jest głodna. Maggie skinieniem głowy nakazała dziewczynie kierować
się za nią na górę. Kobieta zaprowadziła ją do pokoju na końcu
prawej strony korytarza, którego lewa strona ciągnęła się do
schodów na kolejne piętro. Dziewczyna szła za nią dokładnie,
rozglądając się w dalszym ciągu. Delikatne kolory przeważały w
pomieszczeniach. Podłoga była wyłożona jasnobrązowymi panelami,
na ścianach wisiały obrazy, w każdym kącie korytarza stały
wszelkiego rodzaju kwiaty. Maggie otworzyła drzwi pokoju i
przepuściła Elizabeth.
Podłoga była identyczna jak ta w korytarzu.
Ściany zostały pokryte jasnoszarą farbą. W pokoju stało ogromne
łóżko, dwie szafki nocne, toaletka, szafa i komoda. Na panelach
leżał ogromny, biały, puszysty dywan.
- Mam nadzieję, że ci się podoba. - Kobieta
posłała ciepły uśmiech dziewczynie. - Wiem, że się nie
cieszysz, że tu jesteś.
- Dlaczego w ogóle tak pomyślałaś? - spytała
sarkastycznie.
- Twoja mama się o ciebie martwi i dlatego
zostawia cię pod moja opieką.
- Mam szesnaście lat, mogłabym zostać w domu
sama. Potrafię o siebie zadbać. - Elizabeth skrzyżowała ręce na
piersi.
- To jest bardziej skomplikowane, niż ci się
wydaje. - Wzrok kobiety posępniał.
- No to niech mi ktoś wytłumaczy, o co chodzi.
- Chciałabym, ale to zależy od twojej matki.
Wracam już do niej, jeśli chcesz, zejdź na dół i zabierz swoje
walizki, będziesz mogła się rozpakować i urządzić.
- Zostanę i rozejrzę się po pokoju, później
zejdę i je zabiorę, jeśli to nie problem - rzuciła Elizabeth,
podchodząc powoli do okna.
- Dobrze, w takim razie ja już idę. Niedługo
będzie obiad, poznasz mojego bratanka i innych podopiecznych.
- Podopiecznych? - Dziewczyna zmarszczyła brwi i
odwróciła się do Maggie, która była już bliska zamknięcia
drzwi.
- Prowadzę tak jakby... – zawahała się. -
Dom dziecka – wyszła, zamykając za sobą drzwi.
Elizabeth zaśmiała się. Mama zostawiała ją w
domu dziecka, zaczynało się robić bardzo ciekawie. Podeszła do
toaletki i usiadła na pufie stojącej koło niej. Spojrzała na
swoje odbicie w lustrze. Miała delikatne wory pod swoimi błękitnymi
oczami. Blond włosy przeczesała palcami. W odbiciu zauważyła
także zegar wiszący nad łóżkiem; dochodziła godzina trzynasta,
a kiedy ostatni raz patrzyła na zegarek, dochodziła czwarta, zatem
minęło tak wiele godzin. Westchnęła i leniwie podniosła się z
krzesła, kierując się do drzwi wyjściowych pokoju. One uchyliły
się, zanim Eliz do nich dotarła.
***
- Maggie, nawet nie wiesz, jak się cieszę, że
mogę na ciebie liczyć. - Kobiety siedziały naprzeciwko siebie w
gabinecie Meg.
- Jannet, wiesz, że zawsze możesz na mnie
liczyć, ale moim zdaniem nie powinnaś jej okłamywać. - Maggie
wzięła łyk herbaty stojącej na biurku. - Wiesz, jaka jest
sytuacja. Powinnaś powiedzieć jej prawdę.
- To takie skomplikowane, miała kilka miesięcy,
kiedy udało nam się opuścić Carmlet. Ona nie ma pojęcia, kim
jest. - Jannet westchnęła. - Nawet jakbym jej powiedziała prawdę,
musiałaby przejść rytuał, a co jeśli radzie by się coś nie
spodobało? To możliwe, zresztą czekałoby ją tyle szkoleń...
Och, Mag, tam jest zbyt niebezpiecznie, obecne prawo jest zbyt
surowe, żeby tam żyć.
- Wiem, Jen… wiem, że chcesz ją chronić. -
Mag spojrzała z troską na starą przyjaciółkę. - Nie o to
walczyliśmy w tamtej wojnie, ale nic ci nie poradzę. Zaopiekuję
się nią najlepiej, jak tylko będę mogła, ale wiedz, że tutaj
nie jest już tak bezpiecznie. Rada zaczęła rozumieć, że
niektórzy opuszczają rodzinne posiadłości i osiedlają się poza
granicami Carmlet.
- Myślisz, że nasłaliby kogoś na twoją
akademię? - Jannet wysłała kobiecie spojrzenie pełne niepokoju.
- Nie sądzę, ale nie jestem też w stu
procentach pewna. Obawiam się, że będą chcieli przeprowadzić
próbę dzieciaków. Nie mam się czego obawiać, ale jednak teraz,
kiedy jest tu Elizabeth, będę musiała uważać, żeby nikt nie jej
nie zauważył. - Meg ponownie sięgnęła po herbatę.
Jen przeszedł dreszcz. Nie była w rodzinnym
państwie od prawie szesnastu lat. Po wojnie, kiedy wszystko miało
powrócić do normy, stało się zupełnie inaczej. Rada diametralnie
zmieniła swój skład, prawo znacznie się zaostrzyło, a tych,
którzy stanęli przeciwko Radzie podczas wojny czy też tych, którzy
nadal przeciwstawiali się jej, czekało w najlepszym przypadku
pozbawienie osobowości lub wygnanie. Zabranie Elizabeth byłoby
ostatecznością; wiedziała, że każdy jest potrzebny, ale
naraziłaby swoją córkę na niebezpieczeństwo.
- Przydzielisz jej kogoś? - spytała z troską
Jannet.
- Tak, mojego bratanka Lucasa. Chłopak jest
zupełnie jak ojciec. - Meg spojrzała czule na zdjęcie stojące na
półce z książkami.
Na zdjęciu widniał chłopak. Miał może
dwadzieścia lat, kosmyki niesfornych włosów opadały mu na czoło,
roześmiany patrzył się ciemnymi oczami w aparat.
- Myślę, że jeśli go wtajemniczę, zaopiekuje
się Elizabeth, a jeśli się zgodzisz, pokaże jej trochę świata,
z którego pochodzi - dodała Meg.
Jannet uśmiechnęła się nie pewnie do starej
przyjaciółki. Nie była pewna czy dobrze postępuje, ale to było i
tak najlepsze rozwiązanie.
***
Zza drzwi do pokoju Eliz wyłoniła się wyższa
od niej dziewczyna. Miała na sobie lekką sukienkę i rzymianki.
Włosy ciemne jak smoła zebrane w kucyku z tyłu głowy. Spojrzała
na Elizabeth szarymi oczami. Na jej twarzy od razu pojawił się
uśmiech. Wyciągnęła rękę w kierunku blondynki.
- Lillian jestem, mów mi Lilly.
- Elizabeth. - Dziewczyna odwzajemniła uścisk.
- Nie mogłam się doczekać, aż cię pozn... -
Lilly przerwał hałas, dziewczyny szybko wyszły na korytarz.
Był to chłopak o ciemnych włosach, dużo
wyższy od Elizabeth jak i nowo poznanej dziewczyny. Stał w połowie
korytarza z torbami blondynki. Wokół niego biegała dwójka dzieci,
chłopiec i dziewczynka.
- Co się tu dzieje? - rzuciła Lillian, dzieci
bardzo szybko wbiegły do pokoju po drugiej stronie korytarza.
- Marks upuścił samochodzik, stąd ten huk. -
Chłopak odstawił torby na ziemię, pomachał do Eliz. -Will.
- Eliz, niepotrzebnie wnosiłeś mi torby. -
Dziewczyna zmierzyła ciemnookiego wzrokiem, materiał koszulki
opinał jego mięśnie. Eliz zdawała sobie sprawę, że kilka
walizek dla takiego chłopaka to nic.
- Nie przesadzaj, pokaż swój pokój i zaniosę
ci je. - Elizabeth posłusznie pokazała Willowi swój pokój.
Chłopak bez problemu podniósł walizki i
zaniósł je do pokoju. Postawił je tuż przy komodzie. Elizabeth
stanęła w progu pokoju.
- Dziękuję - powiedziała do chłopaka, którego
właśnie czarnowłosa objęła i wtuliła się w jego tors.
- Nie ma sprawy, punkt 13:30 jest obiad,
zapraszam do jadalni, każdy chce cię poznać. - Lilly odkleiła się
od Willa i uważnie na niego spojrzała.
- Chyba że chcesz porozmawiać z Meg, potem
będzie zajęta. - Blondwłosa spojrzała na Lilly i uśmiechnęła
się ciepło.
- Tak, chcę. - Eliz potrząsnęła ochoczo
głową.
Elizabeth nie była pewna tych słów, jednak
jednocześnie była ciekawa tego, co powie jej Maggie. Wiedziała, że
kobieta jest dużo bardziej rozgadana niż jej matka i liczyła, że
przynajmniej od niej dowie się czegoś ciekawego.
- W takim razie zejdź na dół. Ja i Will musimy
ogarnąć resztę. - Dziewczyna odwróciła się na pięcie, ciągnąc
za sobą Williama.
Blondynka odsunęła się parze by ci zmieścili
się w drzwiach i podeszła do okna w jej tymczasowym domu.
Zapraszam do czytania i komentowania odświeżonej wersji opowiadania.
Eliz
Witaj! Żal mi głównej bohaterki bo na pierwszy rzut oka widać, że jej mama i jej przyjaciółka wiedzą o czymś o czym ona nie. Szkoda, że tak ją okłamują. No, ale dobrze, że chcą aby poznała prawdę. Tylko jaka ona jest? Ciekawe jaki będzie Lucas i jak będzie dogadywał się z Elizabeth?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!