piątek, 14 maja 2021

Informacyjnie

 Hej kochani! 

Przepraszam za małą przerwę, trochę podziało się w moi życiu ostatnio. 

Na szczęście już wszystko się unormowało, a ja mogę dalej kontynuować swoje opowiadanie. Na dniach zapraszam Was do przeczytania kolejnego rozdziału!

Trzymajcie się!

Eliz

poniedziałek, 1 marca 2021

Elementy: Rozdział VI

 


    Rebeca spacerowała po ogrodzie, który znajdował się za budynkiem siedziby władz. Starała się przyswoić sobie to, co oznajmiła jej Meggie. Córka Jannet i Harrego, słowa, które usłyszała, kiedy była ostrzec przyjaciółkę ciągle nie dawały jej spokoju. Była przekonana, że żadne z nich nie przeżyło, a jednak, właśnie dowiedziała się, że w Akademii Meggie mieszka ich córka, Elizabeth. Rebeca krążyła bez celu, analizując sytuacje.

    -Siostro! - Odwróciła się, gdy usłyszała wołanie.

    Doradcy tworzyli swego rodzaju klasztor, dlatego też odzywali się do siebie na per siostro, per bracie. W pobliżu nie było nikogo innego, więc domyśliła się, że to ją wzywają.

    - W czym mogę pomóc?

    Zdyszana, młoda dziewczyna, która zaledwie parę dni temu uzyskała śluby stanęła przed Rebecą. Delikatnie ukłoniła się. Jej dłonie nie nosiły jeszcze śladów konsekwencji jakie niesie ze sobą bycie Doradcą. Choć dzięki tej funkcji proces starzenia umysłu i większości ciała był spowolniony, więc Rebaca dalej wyglądała tak, jakby miała dziewiętnaście lat, to dłonie, w przeciągu pierwszych lat zestrzały się w okropnie szybkim tempie i aktualnie jej palców nie pokrywała nawet skóra.

    - Rada wzywa siostrę na posiedzenie, jako Głównego Doradce. Proszą by siostra podjęła decyzje na wieczornej konferencji. Proszą też o zapoznanie się z raportami i przeprowadzenie wywiadu.

    - Przekaż, że zaraz się tym zajmę.

    Siostra ponownie ukłoniła się delikatnie i odwróciła się na pięcie, zostawiając Rebece samą. Za chwilę podszedł do niej strażnik, patrolujący ogród. Był to Edward, który dowodził strażą. Znali się od bardzo dawna, nim jeszcze zdecydowali się na skupieniu się na karierach.

    - Może potowarzyszę pani? - Ukłonił się i figlarnie uśmiechnął.

    - Och Edwardzie… - westchnęła. - Śpieszę się, zostałam wezwana na dzisiejszą konferencję. - Rebeca chciała wyminąć mężczyznę, ale ten sprawie złapał ją tak, by trzymała go pod rękę i zaczął z nią iść.

    - Tym bardziej nalegam.

    Rebeca nie zaprotestowała, zrozumiała, że strażnik ma jej coś do przekazania.

    - Od bardzo dawana nie brali cię pod uwagę w trakcie przeprowadzania konferencji. Skąd ponowne zwrócenie się do Głównego Doradcy? - szeptał.

    Rebeca nie odpowiedziała. Edward miał racje, nie pamiętała, kiedy ostatni raz Rada potrzebowała jej obecności na konferencji.

    - Chcą sprawdzić twoją lojalność – kontynuował.

    - Co masz na myśli?

    Edward nadstawił swoje wilcze uszy, by upewnić się, czy nie słyszy kogoś w bliskiej do nich odległości.

    - Przestają wierzyć, że mówisz prawdę. Uważają, że prowadzisz konspiracyjne działania.

    Rebeca nerwowo i szybko złapała powietrze, a Edward nagle nadstawił uszy.

    - Widzisz, Rebeco! Mówiłem ci, że ten żart jest genialny! - zaśmiał się.

    Rebeca zrozumiała aluzję mężczyzny i roześmiała się wesoło.

    - Twoje żarty Edwardzie są wręcz niedorzeczne! - Uśmiechnęła się do strażnika.

    Nagle z zaułku przed nimi wyszedł inny Doradca, ukłonił się, mijając roześmianą parę.

    - Bardzo chciałbym umieć tak dobrze opowiadać kawały, Rebeco. – Kontynuował.

    - Kto ci go opowiedział? - Kobieta dalej się śmiała.

    Edward ponownie nadstawił uszy i rozejrzał się po okolicy.

    - Już wystarczy. Uważaj na siebie. Na konferencji chcą sprawdzić twoją lojalność. Musisz być twarda i ulec emocjom. - Zatrzymali się. - Obiecujesz?

    - Zawsze tak postępuje, Edwardzie. To moja praca.

    - Obiecaj- warknął, nieomal przemieniając się.

    Rebeca drygnęła, widząc zdenerwowanie Edwarda.

    - Przepraszam – westchnął, puszczając ramiona kobiety, które swoją drogą przez chwilę trzymał bardzo mocno. - Po prostu mi zaufaj i nie ulegaj uczuciom. Ja się wszystkim zajmę, bylebyś pozostawiła ludzkie emocje przed aulą.

    Rebeca tylko pokiwała szybko głową, a Edward odszedł w pośpiechu, uprzednio delikatnie całując ja w kościstą dłoń.


***


    Dorada stanęła przed drzwiami do podziemia. W ręku miała już raporty, które otrzymała w sekretariacie. Nigdy nie otwierała ich wcześniej niż przed oskarżonym. Wolała na bieżąco dowiadywać się za, co ktoś jest skazywany i wysłuchiwać przy okazji wytłumaczeń, niż potem przypominać sobie absurdy wypisane w aktach.

    Rebeca szła pewnym krokiem przez kręte korytarze. Nikt ze strażników nie zwracał na nią uwagi. Wiedzieli, że od jakiegoś czasu to w podziemiach odbywają się przesłuchania i kobieta otrzymała nawet swój własny kluczyk od Edwarda. Przez to, że ciągle myślała o tym, co powiedział jej Edward zabłądziła. Nie ulegaj uczuciom, przecież nigdy nie ulegała. Taka była jej praca.

    W końcu znalazła celę więźnia, stanęła przed nią. Za kratami panowała ciemność, widziała tylko kontur postaci siedzącej w ciemności. Rebeca przedstawiła się, ale osoba nie zareagowała.

    - Organ Bezpieczeństwa i Kontroli Mutum na czele z Helen Keslay ma obowiązek powiadomić Jannet Castillo, że za wykroczenia, których się dopuściła zostaje wezwana by stawić się przed Radą Mutum i ponieść konsekwencję za złamanie praw.

    Rebeca dopiero po chwili zrozumiała to, kim jest osoba schowana w cieniu. Słyszała szybkie bicie swojego serca. Przez moment miała ochotę zalać więźnia pytaniami. W końcu kiedyś były z Jannet bardzo blisko, ale opamiętała się i kontynuowała przesłuchanie.

    - Czy oskarżony potwierdza swoją tożsamość?

    Jannet podniosła się z podłogi, na której siedziała. Stanęła tuż przed Rebecą. Dzieliły je tylko stalowe kraty.

    - Potwierdzam – powiedziała, patrząc prosto w oczy Doradcy.

    Rebeca nie drgnęła. Jannet tak dawno jej nie widziała. Cieszył ją jej widok, ale okoliczności były co najmniej straszne. Nie chciała okazywać tej radości, bo wiedziała, że Rebeca tego nie odwzajemni. Nic się nie zmieniła, pomyślała.

    Doradca poczęła wymieć zarzuty wobec Jannet. Wystąpienie przeciw rządowi, unikanie konsekwencji, upozorowanie śmierci, ucieczka, wieloletnie ukrywanie, działania konspiracyjne, pomoc zbiegłym…..

    - Czy oskarżony przyznaje się do popełnionych przestępstw?

    Jannet nie odpowiedziała, spuściła głowę. Pomyślała o córce, którą zostawiła w prawie samym centrum niebezpieczeństwa. Bała się o nią. Wiedziała, że sytuacja staje się coraz gorsza. Dopali ją, więc zaraz mogą znaleźć i Elizabeth. Co by zrobili z dzieckiem, które według ksiąg nie istniało? Przecież ona ukrywała córkę od zawsze.

    - Czy oskarżona przyznaje się do popełnionych przestępstw? - Rebeca ponowiła pytanie.

    - Przyznaje.

    Czy miała inny wybór?


***


    Rebeca praktycznie biegła przez korytarze podziemia. Przesłuchanie Jannet trwało dla niej wieczność i pod koniec przestawała kontrolować emocje. W jednym ręku trzymała długą suknie, a w drugim raporty. Po drodze nie zważała na innych, szła przed siebie, mrucząc coś pod nosem, trącajac innych. Szła do Edwarda, do jego biura. Dlaczego nie uprzedził ją kim była skazana? Dlaczego kazała się pilnować? Dlaczego Jannet nie dała znaku życia? Dlaczego upozorowała śmierć? To było najtrudniejsza konfrontacja w jej życiu. Walczyła ze sobą by nie wybuchnąć, choć zachowywała się tak jak powinna i jak prosił ją Edward.

    Nerwowo zapukała do drzwi biura i nie czekając na odpowiedź weszła do pomieszczenia, trzaskając drzwiami. Edward siedział przy biurku, wypisywał coś.

    - Rebeco? - Zdjął okulary.

    - Jak długo wiesz, że ona żyje? - Rebeca rzuciła raportami na biurko mężczyzny.

    - Nie wiele dłużej niż ty. - Edward zebrał papiery kobiety.

    - Kto jeszcze przeżył? - Usiadła na krześle naprzeciw mężczyzny.

    Strażnik wzruszył ramionami i pokręcił głową.

    - Harry nie żyje, tyle wiem. Co zresztą? Sam chciałbym to wiedzieć, Rebeco.

    Edward wstał z fotela i obszedł biurko. Krzesło kobiety obrócił tak, by miał ją na wprost. Kucnął przy niej, a jej twarz objął rękoma. Rebeca poczuła przyjemne ciepło na polikach. Edward miał spracowane i duże dłonie, ale mimo to lubiła, gdy ją nimi dotykał. Działały na nią kojąco.

    Kto wie jak potoczyła by się ich relacja, gdyby nie śluby, które złożyła?

    - To ja prowadziłem ją do celi. Zobaczyłem ja wtedy pierwszy raz od bardzo, bardzo dawna..

    - Ma córkę – rzuciła, przerywając mu.

    - Kto ma córkę? - Edward zabrał dłonie i zmarszczył brwi.

    - Ona. Ona ma córkę. Och, ale nie jest do niej podobna… - zamyśliła się.

    - Skąd to wiesz i gdzie jest jej dziecko?

    - Już nie takie dziecko z tej dziewczyny… Jest w Akademii Meggie. Otworzyła mi, ale nie rozumiała, co się dzieję.

    - Hmm.. a to ciekawe, czyli nic by nie wiedziała? - zapytał, podnosząc się.

    - Tak sądzę.

    Rebeca podniosła się.

    - O której masz konferencję?

    - Zaraz.

    Ale chwilę, pomyślała. Otworzyła buzię by coś powiedzieć Edwardowi, ale ten ją wyprzedził.

    - Obiecałaś mi coś rano, pamiętasz? Masz być bezwzględna.

    Westchnęła. Musiała spełnić swój obowiązek. Jeśli faktycznie Edward miał racje i czekał ją test lojalności- nie mogła ulec. Czuła się oszukana przez Jannet, ale czy to wystarczało?

    - Muszę iść.

    Edward złapał kobietę za rękę i ucałował ją w nią. Rebeca uśmiechnęła się do niego słabo, zgarniając raporty z biurka. Odwróciła się na pięcie i wyszła, kierując się do auli.


***


    Doradca zajęła swoje miejsce w auli. Sala przypominała amfiteatr. Najniżej, w pierwszym rzędzie siedzieli ci, którym przypadała rola sędzi na danej konferencji. Resztę miejsc, o dziwo, zajęli przypadkowi goście. Rebeca wodziła wzrokiem po zebranych. Była w szoku ile osób zebrało się by obejrzeć skazanie. Przecież zjawiło się prawie całe królestwo! Ludzie nie mieścili się na krzesłach, niektórych z nich stali, bądź siedzieli w miejscach przeznaczonych do przejścia. W pomieszczeniu było okropnie głośno, słuchać było nawet płacz dziecka. Przedstawienie, pomyślała. Prawdopodobnie wiedzieli kto będzie dziś sądzony, ale kara wobec Jannet mogła być tylko i wyłącznie jedna. Wiec dlaczego tu przyszli?

    - Szklanka wody dla Głównego Doradcy.

    Młoda kobieta ustawiła szklankę wody tuż przy Rebece, wyrywając ją z przemyśleń.

    Przywódczyni Rady, Helen najpierw uciszyła, a następnie powitała gości i wzniosła toast z innymi Radnymi. Zażądała by przyprowadzić skazaną.

    Gdy Jannet weszła na scenę wśród gości pojawiło się poruszenie, wiele z nich zapewne ją znało, a jeśli nie to kojarzyło, chociażby z opowieści. Zapewne nie jedna osoba na sali zawdzięczała jej życie swojego członka rodziny poza Mutum. Zadziwiające. Ochroniła tyle osób, a siebie samej nie potrafiła… Helen ponownie uciszyła tłum i dumnie przedstawiła zarzuty wobec skazanej. Rada przystąpiła do obrad, tylko przywódczyni nie towarzyszyła w obradach, chodziła wokół Jannet, uważnie przyglądając się niej. Rebeca nie udzielała się, gdy pozostali członkowie debatowali o werdykcie. Z uwagą słuchała, co proponują inni. Jako Główny Doradca to ona ostatecznie decydowała o losie Jannet. W końcu w teorii potrafiła podjąć bezstronna, sprawiedliwą decyzję.

    - Czy możemy prosić o werdykt Pani Doradco?

    Helen pytaniem przerwała dyskusje, którą prowadzono już w zasadzie na inny temat niż zaplanowano. Rebeca tylko pokiwała głową i powoli wstała.

    Na sali zapadła grobowa cisza. Doradca odniosła wrażenie, że słyszy jak niektórzy łapią nerwowo oddech i go wstrzymują. Poprawiła suknie i zwróciła się do Jannet, ale nie potrafiła spojrzeć jej w oczy.

    - Związku z zebranymi dowodami ogłaszam w imieniu Organiu Bezpieczeństwa i Kontroli Mutum, że za liczne przestępstwa, których dopuściła się Jannet Castillo, zostaje skazana na śmierć.

    Helen zaśmiała się, a na sali zabrzmiały szmery. Przywódczyni szybko uciszyła tłum i skinieniem głowy wezwała mężczyznę, który wszedł na scenę. W ręku trzymał rękojeść. Stanął tuż za Jannet. Ona jak stała od wejścia tak stała dalej, nie poruszyła się nawet o krok. Wzrok miała tępy. Mężczyzna zamruczał coś pod nosem, a z rękojeści wysunęło się ostrze. Nie zawahał się i jednym, szybki, pewnym ruchem ściął głowę kobiecie. Na sali zapanował chaos. Ludzie zaczęli krzyczeć, atakować strażników, niekiedy biec w kierunku Rady i sceny. Rebeca przez chwilę nie wiedziała, co się dzieję, gdy prawie jeden z gości ją uderzył. W jednej sekundzie biegł w jej kierunku mężczyzna z jakimś metalowym przedmiotem w ręku, a w drugiej leżał juz obezwładniony na ziemi. Złapał go strażnik, który zręcznie powalił go na ziemię. Zaczęła szukać wzrokiem Edwarda i jego watahy, ale, na szczęście, nie było ich tu. Widok stawał się coraz bardziej brutalny, widziała uciekających ludzi oraz takich, których straż kaleczyła. Słyszała krzyki i płacz.

    - Słuszna decyzja, moja droga. - Rebeca odwróciła się gwałtownie, gdy usłyszała za sobą głos Helen.

    - Nie było innej opcji – skłamała.

    Helen posłała jej ciepły uśmiech.

    - Cieszę się, że mogę na ciebie liczyć w tak trudnym okresie. Jesteś bardzo ważnym sojusznikiem. - Przywódczyni cmoknęła Rebecę w policzek i delikatnie ją uściskała. - Zostawmy tą dziecinadę, moi strażnicy poradzą sobie z nimi – zwróciła się do członków Rady. - Możecie wrócić już do swoich zajęć.

    Rebeca tylko szybko złapała swoje raporty. Nie patrzyła na chaos, który rozgrywał się na widowni. Zerknęła na scenę. Bezwładne ciało Jannet i tuż obok niego jej głowa. Na szczęście, włosy zakryły jej twarz. Doradca nie potrafiłaby spojrzeć na jej twarz, gdy właśnie przyczyniła się do jej śmierci.             Przypomniała sobie o Elizabeth, która zapewne czeka na powrót matki. Wyszła pośpiesznie. Nie mogła już nic poradzić. Nie wiedziała nawet, co teraz zrobić. Szła przed siebie bez celu, w korytarzu mijając kolejne oddziały strażników, i co chwilę będąc szturchaną przez uciekających ludzi. Była już w ogrodzie, kiedy usłyszała znajomy głos.

poniedziałek, 15 lutego 2021

Elementy: Rodział V



    Lucas siedział na zimnych płytkach w oranżerii. Wydał się Thomasowi okropnie zmęczony. Luca od zawsze miał kontrolę nad tym, co działo się w Akademii. Był prawą ręką Pani Blackwell, a teraz siedział załamany i nie potrafił pojąć ostatnich wydarzeń. Nie był w stanie zrozumieć dlaczego ciotka przestała go informować i dlaczego sprowadziła tu kogoś, kogo obecność zagraża bezpieczeństwu pozostałych.
    - Kto przyszedł?
    - Doradca, a Nowa otworzyła jej drzwi – rzucił, uderzając głową o ścianę za sobą.
    Thomas wykrzywił usta w dziwny grymas i dosiadł się do przyjaciela.
    - I co było dalej?
    - Narobiła rabanu. - Lucas wzruszył rękami. - Na szczęście czar Georga dalej na nią działa. Może, gdyby udało nam się wszystko jej wyjaśnić, gdy jeszcze działa, przyjęła by wszystko do siebie? - Gdybał. - Myślisz, że to tak działa?
    Thomas wzruszył ramionami, gdy drzwi oranżerii uchyliły się. Lilian powoli wysunęła się za drewnianych drzwi. Chciała się odezwać, ale wyprzedził ją Lucas.
    -Lilian, zawołasz Nową? - poprosił, wstając i otrzepując spodnie.
    - Coś się stało? - spytała, słysząc zdenerwowanie w głosie przyjaciela.
    - Każ jej przyjść do swojego pokoju.
    Lucas przemknął kolo Lili w drzwiach. Dziewczyna posłała pytające spojrzenie swojemu chłopakowi, ale on zrobił to samo, co Luca.
 
 
***
 
 
    - Dlaczego nic z tym nie zrobicie? - Eliza nie potrafiła zrozumieć dlaczego nikt nie pojmuje jej oburzenia. - Czy to naprawdę nie jest dla was dziwne? - Wymachiwała rękoma.
    Thomas i Lili uważnie przyglądali się Lucasowi i Elizabeth. Chłopak nieudolnie starał się wytłumaczyć i uspokoić dziewczynę.
    -Proszę bądź ciszej, Doradca nadal jest w Akademii.
    Eliza była bardzo zdezorientowana. To wszystko wydawało się jej abstrakcją, a mimo to czuła ogromną ciekawość odkrycia prawdy. Coś ciągnęło jej do tych wszystkich bajek, które powtarzano stale wokół niej. Westchnęła i padła na łóżko, chowając twarz w dłoniach.
    - Lucas, co było w liście do Pani Blackwell – Thomas przerwał nieudolne próby Lucasa.
    - Coś, że Organ Bezpieczeństwa i Kontroli na czele z kimś tam ma obowiązek wezwać Opiekunkę Meggie Blackwell bla, bla, bla…
    - Był podany powód? - Ciągnął Tom.
    - Nie, chyba nie. Nie doczytałem. Do końca przyszłego tygodnia ciocia ma się u nich pojawić.
    - Bez powodu chyba nie mogą jej wezwać, tak ? - Lilian wtrąciła pytanie, ale zignorowano je.
    W pokoju zapanowała cisza. Elizabeth podniosła się z łózka, powstrzymując się od histerii.
    - Gdyby powodu nie było to by jej nie wezwali, jasne? - Lucas warknął, nerwowo odchodząc od okna.- Co z jej próbą?
    Spojrzał na Lilian. Ta szybko wyjaśniła, że na pomoc od Veroniki i Luny liczyć nie mogą i w obawie na niedotrzymanie słowa, uciekła w popłochu z pokoju.
    - Nie mieszajcie mnie w to! I ty Thomas też się w to nie mieszaj! - rzuciła, trzaskając drzwiami.
    - Mi też się to nie podoba – Eliza poparła Lilian i wybiegła za nią.
    Uznała, że łatwiej będzie dogadać się z czarnowłosą niż z Tomem i Lucasem.
    - A co gdybyśmy poprosili o pomoc Georga?
    Luca odwrócił się do przyjaciela, ale ten tylko westchnął. Pomoc od Eisenhowera zobowiązała by ich do dalszej współpracy. Szanował maga, ale nie przepadał za nim. Georgre przez ilość spędzonych lat na świecie i pozycje zdawał się być rozpieszczony i okropnie wyniosły.


***


    Meggie wręcz przybiegła do gabinetu, gdy tylko bratanek powiadomił ją o wizycie Doradcy. Gość siedział wygodnie w fotelu i rozglądał się pomieszczeniu. Gdy zdyszana kobieta wpadła do swojego biura Doradca z lekkim zaskoczeniem spojrzała na kobietę i skinęła głową w geście powitania. Pani Blackwell wygładziła rękoma niesforne kosmyki, które wysunęły się z koka, gdy biegła i przemknęła koło Doradcy.
    - Nie przychodzę tu w interesach. - Meggie zajęła swoje miejsce, gdy Doradca rozpoczęła rozmowę.
    - Co się stało Rebeco? Nie przysłała cię tu Rada? - Oddech Meg dalej był znacząco przyśpieszony.
    - Nie. Chodzi o list, który dostałaś.
    Rebeca spuściła wzrok. Delikatnie uderzała wzajemnie o swoje kościste palce, które znacząco przypominały jej, o tym kim jest. Kiedy była dzieckiem marzyła o zostaniu Doradcą. Dopiero z czasem zaczęła rozumieć na jakie cierpienie się skazała. W pracy nie obowiązywały ją żadne emocje. Ani negatywne, a tym bardziej pozytywne. Wymagano od niej bezwzględności wobec „rasowych anomalii”, bezwzględnego posłuszeństwa władzy, wiążącego się zwykle ze skazywaniem niewinnych na śmierć.
Nie tak miało być.
    - W czym problem? Każdy z moich podopiecznych przeszedł próbę pozytywnie, ja pojawię się w najbliższy poniedziałek w zarządzie i okaże im wszystkie dokumenty, poprawne dokumenty- podkreśliła. - Prawa również nie wykroczyłam.
    - Z tym czy wszyscy przeszli próbę polemizowałabym, moja droga. - Rebaca oparła się o biurko kobiety, chwytając ją za drżące dłonie. - Każde ich wezwanie ma drugie dno.
    Pani Blackwell przełknęła ślinę. Choć chłód kościstych dłoni dawnej przyjaciółki sprawił, że przeszedł ją dreszcz, to odwzajemniła uścisk, wiedząc, że ta chciała ją wesprzeć.
    - Lucas nie jest członkiem Akademii, nie musiał przejść próby.
    - Och, ale nie mówię o nim.
    Meggie przeszedł dreszcz. Skąd Rebeca wiedziała by o istnieniu Elizabeth? Przecież to Lucas powiadomił ją o gościu. Wyswobodziła się z uścisku kobiety i odłożyła ręce na kolana, Rebeca zrobiła tak samo.
    - Kim jest dziewczyna, która otworzyła mi drzwi?
    Czyli jednak. Eliza.
    - Może zaczniemy od tego jakie drugie dno ma moje wezwanie? - spanikowała.
    Rebeca westchnęła i poczęła od nowa bawić się kościstymi palcami.


***


    Eliza biegła za Lilian, wołając, co chwilę i prosząc o zatrzymanie się. Wbiegła za nią aż do labiryntu z żywopłotu i na szczęście dla blondynki kruczowłosa pomyliła się i weszła w ślepą dróżkę. Dziewczyny ostatecznie stanęły przed sobą.
    - Widziałaś dłonie tej kobiety?! - Elizabeth uniosła głos.
    Lilian najpierw wymamrotała coś pod nosem, ale gdy podniosła głowę i spotkała się ze spojrzeniem Elizy, westchnęła.
    - To Doradca. Jest wysłannikiem Rady, przeprowadza próby, kontrole, wywiady, służy Mutum. Dłonie są uroki pełnienia tej funkcji – odpowiedziała ze spokojem.
    Elizabeth nie wiedziała, co powinna w tym momencie jej odpowiedzieć. Odpowiedz wydała się szczera i autentyczna, a jednak abstrakcyjna.
    - Nie zrobi żadnemu z nas krzywdy, próba przebiegła pomyślnie, więc to spotkanie czysto prywatne – kontynuowała.
    - Ona zrobiła wam to, co wy chcecie zrobić mi? - Lilian zachichotała, gdy usłyszała wręcz pretensjonalne pytanie Elizabeth.
    - To wbrew pozorom nic strasznego, choć to nic przyjemnego. Twoja próba różni się od naszej, tylko, że nie do końca twoja byłaby legalna. - Wykrzywiła ustaw w krzywy uśmiech.
    Eliza westchnęła.
    - Po co robi się takie próby?
    - Z założenia dla określenia rasy i czystości krwi, przynależności do konkretnego rodu, ale aktualnie podobno i z innych pobudek, których sama do końca nie rozumiem…
    Aha.
    Między dziewczynami zapadła cisza.
    Lilian od paru tygodniu zamartwiała się nad losem swoim i swoich przyjaciół. Bała się, że ryzyko, które lubi podejmować jej chłopak i Lucas, który notabene był dla niej jak brat, sprawi, że ściągną na siebie niebezpieczeństwo, któremu nie będą w stanie zaradzić.
    Zaczynała martwić się i o Elizabeth, biedną dziewczynę, rzuconą na głęboką wodę przez własną matkę. Wydawała się jej sympatyczna i zdecydowanie bardziej wolała rozmawiać z nią niż, z którąś z bliźniaczek, które jednak bardziej wolały trzymać się we dwie. Wiedziała, że Elizabeth marzy by obudzić się następnego dnia i udać, że to wszystko to sen. Tak dawka nadnaturalnych pojęć i wydarzeń przytłaczała ją i zapewne gdyby nie czar Georga dużo gorzej by to do siebie przyjmowała.
    Życie Elizy przez ostatnie kilka dni diametralnie się zmieniło. I mimo że zaprzeczała i starła się racjonalnie podchodzić to sytuacji, które miały miejsce, stopniowo i bardzo powoli przyswajała to, co słyszała od innych. Nie wiedziała, czy już przypadkiem nie zwariowała, ale jej ciekawość i chęć wyjaśnienia ostatnich zdarzeń sprzyjały oswojeniu. Od pogodzenia się z tym, co dzieje się wokół niej niewiele już ją dzieliło.
    Elizabeth nerwowo zaśmiała się.
    - To jakiej razy jesteś ty? A jakiej reszta? - zapytała ironicznie.
    Lilian zdała się nie zrozumieć ironii i radośnie podskoczyła.
    - W zasadzie to jestem człowiek, ale nie do końca. Jestem Łowcą, reszta także. Tyle, że na przykład Luna i Veronica obrały trochę inny tor nauki. Natomiast George, pamiętasz go? On jest już magiem, wiele osiągnął, a… Och.. - Lili dopiero teraz zdała sobie sprawę ze swojego przesadnego entuzjazmu.
    Eliza nie chcą robić przykrości dziewczynie uśmiechnęła się do niej. Gestem ręki nakazała jej kontynuować.
    - A ci, którzy was zaatakowali to wampiry. I myślę, że to i tak dużo informacji jak na jeden raz – oznajmiła dużo wolnej i spokojnej.
    Eliza wymruczała tylko coś pod nosem i głęboko westchnęła. Stroniła od absurdu wszystkich ostatnich sytuacji, które miały miejsce, ale przestawała czuć by to wszystko było dla niej obce. Pragnęła zrozumieć wszystko. I najbardziej na świecie chciała usłyszeć wyjaśnienia od swojej matki. Ponadto chciała wrócić do normalności, obudzić się w swoim mieszkaniu, zobaczyć mamę szykującą jej śniadanie, a potem w pośpiechu łapiąca rzeczy do pracy.
    - Niedługo kolacja. - Lilian wyrwała Elizę z przemyśleń.


***


    - Ukrywanie tożsamości tej dziewczyny jak i jej samej naraża uczniów Akademii.
    - Rebeco, wszystko jest pod moją kontrolą.
    - Mylisz się, nie oddałam jeszcze raportu z wywiadu i próby od was. - Wysyczała wręcz Doradca.
    - Rebeco! - Meggie podniosła głos. - Nie masz prawa!
    - Doskonale wiesz, że je mam. Mów, kim ona jest?
    Pani Blackwell parsknęła śmiechem i pokręciła głową, krzyżując ręce. Odwróciła spojrzenie od dawnej przyjaciółki.
    - A więc wyjdę. - Rebeca wstała i poprawiła szaty. - Nie rozumiem dlaczego narażasz swojego bratanka i podopiecznych na takie niebezpieczeństwo. Przy dobrych wiatrach życiem zapłacisz tylko ty.
Rebeca wyszła na korytarz, a Meggie podążyła za nią. Kobiety stanęły w korytarzu.
    - Ostatnia szansa.
    Pani domu spuściła głowę i westchnęła. Jej obowiązkiem jest dbanie o podopiecznych.
    - Czy jeśli ci powiem, nie zgłosisz tego?
    - Oczywiście, jestem tu prywatnie, moja droga.
    - Ta dziewczyna… Ma na imię Elizabeth. To córka Jannet.
    Rebeca zmarszczyła brwi i pokręciła głową, niemożliwe.
    - Nie okłamuj mnie Meggie.
    - To córka Jannet i Harrego, Meggie.
    Doradca zaśmiała się nerwowo. Spojrzała na kobietę, stojącą przed nią, licząc, że ta odwoła to, co przed chwilą jej oznajmiła, ale cisza trwała i trwała. Rebeca nagle odwróciła się na pięcie i stanęła na wprost lustra, wymamrotała pod nosem kilka słów, a jej odbicie w lustrze zaczęło się rozmazywać. Lustrzana tafla została zastąpiona błękitną otchłanią, migoczącą srebrnymi drobinami. Doradca nie spojrzała już na panią Blackwell, pewnie wkroczyła w otchłań znikając w niej. Połyskująca magma, która jeszcze chwilę temu wypełniała lustro zastygła, tworząc tafle, w której ponownie można było się przejrzeć. Meggie z utęsknieniem spojrzała w zwierciadło, miała ogromną chęć by wrócić do ojczystego świata. Westchnęła.
    - Pani Blackwell? Kolacja gotowa. - Gosposia wychyliła się za framugi drzwi i przerwała rozmarzenie Meggie.
    - Dziś zjem w gabinecie – odparła, nie odrywając wzroku od swojego odbicia.
    Pani Blackwell zdecydowanie nie była gotowa na to usiąść przy stole wraz ze swoim bratankiem, podopiecznymi, a przede wszystkim wraz z Elizabeth, która za pewnie zalałaby ją tysiącem pytań. Może takie zachowanie było mało szlachetne, ale Meggie nie widziała innego wyjścia jak ukrycie się i poszukanie wyjścia z tej sytuacji. A jeśli Rebeca ją zdradzi? Odpowiedzialne jest w takim przypadku przygotowanie się do obrony bądź ucieczki. 
 
 
 
 
 
____
 
Witam wszystkich i serdecznie zapraszam do komentowania! 
Bardzo przepraszam, za problemu wizualnie związane z czcionką, małe problemy techniczne.
Pozdrawiam,
Eliz!! 

poniedziałek, 8 lutego 2021

Elementy: Rozdział IV


    Promienie słońca przebijały się przez szklany dach oranżerii. Lilian siedziała na jednym z leżaków z przyciągniętymi do brody kolanami. Na drugim siedziała Veronica, która nerwowo plotła w rękach wianek, co chwilę upuszczając go na płytki.

    - Nie mogę się na to zgodzić. - Odgarnęła długie, rude włosy. - To jest zbyt niebezpieczne. Lilian, nie wierzę, że o to prosisz.
    Sama nie wierzyła, że to robi.
    - Vera, proszę cię. To bardzo ważne i to wyjątkowa sytuacja, naprawdę. Wiem, że robiłaś to już kiedyś.
    - Lilian, gdybym mogła to byśmy byli już w trakcie. Zrozum to i pozwól zająć mi się ćwiczeniami.
    Lili traciła pomysły na przekonanie Very. Za to zaczęła żałować, że uległa chłopakom i ręczyła, że Veronica się zgodzi.
    -Dlaczego nie możesz pomóc?
    Vera westchnęła. Chciała pomóc, ale wiedziała, że to może skończyć się wręcz tragicznie. Wstała z leżaka, odkładając na nim nieudany wianek.
    - Ponieważ… - Wytrzepała sukienkę. - Na ostatniej komisji doradca powiedział mi i Lunie, że to nie tylko próba. Nałożono na niektóre rasy czar kontroli. Wszystko, co robimy jest przez nich rejestrowane, wszystko. Szczególnie to, co jest wbrew ich prawa. Podobno zorientowali się, że wiele ludzi żyje w ukryciu i próby są przeprowadzane nielegalnie.
    Lilian westchnęła, słysząc zdenerwowanie w głosie Very. Schowała twarz w dłoniach.
    - Dobrze, że kobieta, która przeprowadzała próbę, nie do końca zgadza się z nowym prawem i powiadomiła nas o tym. Nie mogę wam pomóc – powiedziała, zatrzymując się naprzeciw Lilian. - Mam prośbę.
    Lili podniosła głowę i spojrzała pytająco na przyjaciółkę.
    - Nie proście o pomoc Luny. Powiedziała, że nie będzie się dostosowywać, proszę, nie wspominajcie jej nawet o tym. - Przełknęła ślinę.
    - Jak to? Przecież powiedziałaś, że to niebezpieczne. - Zmarszczyła brwi.
    - Och, ale to Luna. Postaram się wybić jej to z głowy.
    Veronica zaczęła kierować się do wyjścia, chwytając nieudany wianek. Lilian wyciągnęła się na leżaku i spojrzała na słońce przez szklany dach, mrużąc oczy.
    - Co masz tak właściwie na myśli, mówiąc niebezpieczne? - Veronica zatrzymała się, słysząc pytanie Lilian, ale nie odpowiedziała, wyszła, trzaskając drzwiami.


***


    - Nie dziwi cię, to że Nowa po prostu przyjęła wszystko do siebie to wszystko, co się wczoraj działo? - powiedział Thomas, kładąc przyjacielowi kolejną księgę na biurko.

    - Była pod wypływem jakiejś mikstury Georga. Nie wnikałem, mieliśmy spokój i to się liczyło. - Wzruszył ramionami. - Nic tu nie znajdziemy ! - Zatrzasnął kolejną księgę.
    Tom przeklął pod nosem.
    - Co teraz zrobimy?
    - Musimy się lepiej przyłożyć, może gdybyś mi pomógł, a nie dokładał kolejne księgi?
    Thomas tylko spiorunował wzrokiem przyjaciela i bez słów dosiadł się do niego, przyciągając do siebie stos książek.
    - Co wydarzyło się na tamtej drodze? 
    Lucas odsunął się od biurka, głośno wzdychając. Umiejscowienie biblioteki na poddaszu było ogromnym błędem, wysoka temperatura jaka tam panowała skutecznie zniechęcała chłopaków do dalszych poszukiwań.
    - Nowa odwróciła się i zaczęła iść do samochodu, wtedy ktoś wybiegł z lasu i się na nią rzucił. Zdążył ją skaleczyć nim ludzie George zareagowali. Myślę, że wampiry, tylko oni tak szybko biegają. Potem ktoś rzucił się i na mnie, straciłem przytomność, a gdy się ocknąłem, było już po wszystkim. - Wzruszył ramionami.
    - Dlaczego zaatakowały was wampiry? - Thomas zmarszczył brwi. - Myślałem, że sojusz dalej obowiązuje.
    - Jak widać już nie.
    - Pani Blackwell wspomniała ci coś o tym? A o tym co w Mutum?
    - Omija temat.
    - A rozmawiałeś z nią o wezwaniu?
    Lucas gwałtowanie zatrzasnął księgę, którą właśnie przeglądał. Tom wykonał tylko wycofujący gest rękoma.


***


    Elizabeth leniwie przeciągnęła się na łóżku. Ból przedramienia uniemożliwił jej dokończenie czynności, a ona cicho jęknęła z bólu. Bolące miejsce nie wyróżniało się niczym, nawet nie było tam najmniejszego siniaka. Przez chwilę przeszło jej przez myśl, co się tak właściwie stało, a potem przypomniało jej się wczorajsze popołudnie. Niemożliwe, pomyślała. Tylko głupi sen, nic więcej.

    Zeszła po cichu po schodach, było dość wcześnie, więc starała się nie hałasować. W kuchni zastała Meggie pijąca kawę, kobieta uśmiechnęła się do niej ciepło. Elizabeth dosiadła się do niej, a gosposia, którą dziewczyna zobaczyła dziś po raz pierwszy, podała jej kubek z herbatą.
    - Mama kazała ci to przekazać. - Maggie przysunęła w jej kierunku niewielkie pudełeczko.
    - Rozmawiałaś z nią? - Eliz dopiero uświadomiła sobie, że tak naprawdę to nie zainteresowała się, co robi teraz jej mama.
    Powoli otworzyła pudełeczko. Zmrużyła oczy. Mama dała jej wisiorek, którego nigdy nie pozwalała dotykać, gdy była mała.
    - Nie, co ci podarowała? - Eliza w odpowiedzi na pytanie wyciągnęła wisiorek i pokazała go kobiecie.    
    Meggie zachłysnęła się kawą i zerwała z krzesła.
    - Schowaj go! - zarządziła. - Schowaj i pilnuj!
    - Dlaczego? - Eliz schowała naszyjnik do pudełeczka.
    Kobieta zignorowała ją, tylko wyszła, wpadając na sprzątającą gosposię.
    - Wszystko w porządku? - Staruszka podeszła do stołu i poczęła sprzątać. - Pani Blackwell bardzo dawno się aż tak nie zdenerwowała.
    - Tak, jest ok. Pomóc pani?
    - Nie, nie trzeba. Jesteś głodna?
    - Nie, dziękuję, nie mam apetytu - Eliz pokręciła głową.


***


    Elizabeth weszła do oranżerii. Od kilkunastu minut szukała Lilian, chciała z nią porozmawiać i wyjść z tego „domu”, ale nigdzie jej nie mogła znaleźć. W pomieszczeniu zastała tylko rudowłosą dziewczynę leżącą na jednym z leżaków.

    - Widziałaś Lilian?
    - Widziałam się z nią wcześniej, tutaj, ale gdy wróciłam już jej nie było.
    Eliz pokiwała głową i odwróciła się na pięcie.
    - Jak ręka? - Vera przerwała plecenie wianka.
    - Jest dobrze, trochę boli, ale nic nie widać.
    - Pamiętasz, co się stało?
    - Nie - skłamała, bo to, co pamiętała było dla niej nierealne.
    - Hmm... Pokażesz rękę? - Veronica podniosła się i podeszła do dziewczyny. Dokładnie obejrzała jej ramię.
    - To jakaś dziwna magia – zamruczała. -George od zawsze się taka fascynował, hmm…
    - Co? - Eliz parsknęła śmiechem i cofnęła rękę.
    Rudowłosa tylko wygięła usta w dziwnym grymasie.
    - Nieważne.
    - Aha. - Elizabeth odwróciła się na pięcie i zostawiła Verę ze zrezygnowaną miną.
    Eliz nie do końca wiedziała, co ze sobą zrobić. Jedyną osobą, którą znalazła w Akademii, była Veronica, która w dodatku nie wzbudziła jej zaufania i powiedziała coś o dziwnego. Tylko dzieci i szaleńcy wierzą w takie rzeczy. We dworku zabrzmiał dźwięk domofonu. Eliza najpierw postanowiła go zignorować, ale gdy nikt nie poszedł otworzyć drzwi domofon zabrzmiał po raz kolejny. Znowu nikt nie zareagował. Eliz wyszła na korytarz. Ktoś zadzwonił po raz trzeci, więc zdecydowała, że je otworzy. Powoli otworzyła drzwi. Kobieta w średnim wieku spojrzała na nią pytającym wzrokiem. Eliz od razu zrozumiała, że tamta nie jej się spodziewała.
    - Kim jesteś? - nieprzyjemny, skrzekliwy głos kobiety sprawił, że dziewczynę przeszły dreszcze.
    - O to samo powinnam zapytać panią.
    - Nie wiesz, kim jestem? - Niebieskie oczy kobiety zabłysły.
    Dziewczyna dopiero teraz zwróciła uwagę, że stojąca przed nią nieznajoma jest ubrana dość specyficznie jak na środek lata. Długi, niebieski płaszcz wyglądał po prostu dziwnie.
    - Może przyjdzie pani później, jak pani Blackwell będzie dyspozycyjna. Do widzenia.    
    Eliz miała właśnie zamknąć drzwi, ale kobieta wetknęła swoją rękę między nie a futrynę.
    - Zaczekaj! - zaprotestowała.
    Dziewczyna przeżyła szok i mimowolnie z jej ust wydobył się krzyk. Ręka kobiety ani trochę nie przypomniała ręki zdrowego człowieka. Wyglądała jak dłoń kostuchy. Same kości, nic więcej. Elizabeth odsunęła się gwałtownie od drzwi, wpadając na barierkę schodów.
    - Nie bój się... - zaczęła kobieta, lecz przerwał jej Lucas, który zbiegł z góry.
    - Doradco? Co pani tutaj robi? - Zmieszany stanął pomiędzy blondynką a gościem.
    - Lucasie, muszę natychmiast porozmawiać z twoją ciotką.
    - Cioci chwilowo nie ma, zaraz wróci, zapraszam do jej gabinetu. - Chłopak gestem ręki zaprosił kobietę do kolejnego pomieszczenia, a ona zatrzasnęła za sobą drzwi.
    - Widziałeś to?! - Eliz pociągnęła za sobą chłopaka, który kierował się do gabinetu. - Widziałeś jej rękę?!
    - Tak, widziałem. Spokojnie.
    - Spokojnie?! - Dziewczyna podniosła głos.
    - Elizabeth, spokojnie. - Chłopak uciszył gestem dziewczynę. - Wiem, że nie rozumiesz, co się dzieje.
    - Cóż za spostrzegawczość, panie Blackwell. - Eliz sarkastycznie uśmiechnęła się do Luka.
    Skarcił ją wzrokiem. Jak miał jej to wytłumaczyć? Jej osoba i tak przed chwilą narobiła problemów Akademii, Lucas nie wiedział, co miał powiedzieć doradcy, a wiedział, że spotkanie kobiety i Elizabeth nie zostanie bez rozgłosu. Jak miał teraz wytłumaczyć ciotce, że nie dopilnował Nowej?
    - Wróć do swojego pokoju, obawiam się, że już i tak narobiłaś problemów.
    - Słucham? Narobiłam problemów? A co z tą kobietą? - Znowu zaczęła podnosić głos.
    -Nie zrozumiesz tego, co ci powiem.
    Dziewczyna nie odpowiedziała. Dlaczego każdy od razu zakłada to samo? Nikt nie chciał jej nic wyjaśnić. Zbywano ją i traktowano jak powietrze w dziwnych i niewygodnych sytuacjach.
    - Wierzysz w to, co się dzieje?
    - Nie.
    A może tak? Elizabeth już nie była pewna. W to, co się działo wczoraj i w tę kobietę ciężko było jej uwierzyć, a jednak czuła, że to jest prawdziwe. Istny absurd. Czy zostanie niedługo zamknięta w białym pokoju bez okien i drzwi? Westchnęła.
    - A jak powiem, że wierzę?
   - To uwierz też w to, że ta kobieta nie zrobi nam krzywdy. Idź teraz proszę i przyprowadź mi Thomasa, jest w bibliotece na poddaszu.

 

***


    Biblioteka wydała się Elizabeth największym pomieszczeniem w domu. Pełno regałów z książkami. W centrum ogromny stół zawalony stosami ogromnych ksiąg. Thomas siedział na jednym z  krzeseł. Namiętnie przeglądał jedną z ksiąg. Jego wzrok od razu skierował się na Elizabeth, gdy weszła na poddasze.

    - Lucas cię woła.
    - O co chodzi? - Zamknął książkę, którą czytał.
    - On ci to lepiej wytłumaczy, ja nie potrafię. Jest na dole.
    Chłopak pokiwał leniwie głową i zsunął się z krzesła. Przemknął koło dziewczyny, zostawiając ją samą. Podeszła do jednej z biblioteczek i wyciągnęła najmniejszą z książek, która wyglądała jak stary pamiętnik. Otworzyła na jednej ze stron. Miała się zabrać za czytanie, ale usłyszała czyjeś kroki, więc szybko odłożyła książkę na półkę. Kroki ustały. Eliz rozejrzała się po pomieszczeniu, ale nikogo w nim nie było. Ponownie sięgnęła po książkę, tym razem nie odkładając jej na swoje miejsce, a chowając do kieszeni.
    - Nieładnie kraść - osądziła Lilian, Eliz drgnęła ze strachu. - Nie no, weź sobie to, żartowałam.
    - Przestraszyłaś mnie.
    Lilian zachichotała.
    - Nie chciałam. - Wzruszyła ramionami. -Słyszałam, że mnie szukasz.
    Eliz zmrużyła oczy. Tak właściwie już nie do końca pamiętała, dlaczego szukała czarnowłosej. W obecnej sytuacji to nie miało to najmniejszego znaczenia.
    - Szukałam, ale pamiętam już czemu. - Wzruszyła ramionami.
    - W takim razie to już nieważne, ale ty jesteś potrzebna.
    - Komu? - Zmrużyła oczy.
    - Lucasowi, czeka u ciebie w pokoju. Nie wiem, o co chodzi.


***


    - Co zawdzięczamy pani wizycie, pani Doradco? - Lucas usiadł po przeciwnej stronie biurka swojej ciotki.

    - Kim jest ta dziewczyna? - Kobieta dostojnie usiadła na fotelu.
    - Jakieś niepokojące uwagi odnośnie naszej Akademii? - Luka zmrużył oczy.
    - O uwagach rozmawiamy tylko z Opiekunami. Kim jest ta dziewczyna?
    - Ciocia się spóźni, może ja coś pani podam? Herbata? Kawa?
    - Stąpasz po kruchym lodzie, Lucasie Blackwell. - Uśmiechnęła się. - Herbatę poproszę.
 
 
 
 


Informacyjnie