czwartek, 16 lipca 2020

Elementy: Rozdział III



     Elizabeth jechała samochodem z Lucasem. W pojeździe panowała cisza. Chłopak od rana zachowywał się dość specyficznie, jak uznała Eliza. Luca od rana namawiał ciotkę by jednak dziś nigdzie nie jechali i odpuścili sobie zakupy. Chciał z nią o czymś pilnie porozmawiać, ale ona go stale zbywała. Zbywała go, tak jak on teraz zbywał ją, gdy próbowała dowiedzieć się czegoś więcej. Rozmyślenia dziewczyny przerwało nagłe szarpnięcie. Pojazd zatrzymał się z piskiem opon.
     Na poboczu drogi, którą jechali, zatrzymało się kilka ciemnych samochodów. Elizabeth zmarszczyła brwi, a Lucas zaklął pod nosem. Spytała się go, co się dzieje, ale on wraz nie odpowiedział.
     Z jednego samochodu wyszedł mężczyzna, który stanął na drodze, prowadzącemu Lucasowi. Chłopak próbował wykonać manewr i wyminąć mężczyzną, ale ten zabawnie zagroził mu palcem, uśmiechając się głupio. Luca westchnął i zgasił samochód.
     - Pod żadnym pozorem – wycedził, grożąc palcem. - Nie wychodź z samochodu.
     Eliz przez chwilę analizowała sytuację. Luca, wychodząc trzasnął drzwiami. Mężczyzna, który przerwał przejażdżkę parze, poprawił swoją marynarkę. Nie wydał się groźny dziewczynie, a jedynie ciekawy. Pomyślała o tym wszystkich tajemnicach, które pojawiły się w jej życiu ostatnio i stwierdziła, że nie potrzebuje kolejnego tematu do przemyśleń. W końcu, niewiele myśląc, wyszła z samochodu, podchodząc do mężczyzn i przerywając im rozmowę. Dopiero, gdy podeszła do nich zobaczyła, że z pozostałych samochodów też wyszli ludzie, ale stali, w raczej, bezpiecznej odległości. Lucas znowu zaklął, gdy zobaczył zmierzającą ku niemu dziewczynę. Przetarł twarz buzią.
     -Wróć do samochodu, natychmiast! - zarządził.
   -Lucasie Blackwell, nie przystoi się odzywać w ten sposób do kobiety – skarcił go mężczyzna, z którym prowadził rozmowę, dodatkowo wysłał mu sarkastyczny uśmiech. - George Eisenhower. - Skinął głową.
     Elizabeth miała się odezwać, gdy Lucas zasłonił jej dłonią buzię. Zaskoczona odskoczyła. George zaśmiał się. Gdy Elizabeth siedziała w samochodzie wydawał jej się znacznie starszy.
    - Musimy jechać, skontaktuję się z tobą – warknął i złapał Elizabeth za ramię.
    - To, że ty masz czas, nie znaczy, że my go mamy. Nie lekceważ nas, bo pożałujesz.
    - Nie lekceważę, to po prostu zły moment. - Luca wzruszył ramionami i ruszył w kierunku samochodu, ciągnąc naburmuszoną Elizabeth.
   - Jaki zły moment?! Jesteś łowcą, to twój obowiązek o każdej porze dnia i nocy! - Mężczyzna warknął, unosząc dłonie ku górze.
     - Co? - Eliza zmarszczyła brwi i wyrwała się Lucasowi, odchodząc od niego kilka kroków.
    Tajemniczy mężczyzna jęknął i wygiął usta w dziwnym grymasie, posyłając Lucasowi, przepraszające spojrzenie.
    - Jeźdźcie, więc… Znajdę cię wieczorem.– Ukłonił się w kierunku Elizabeth.
    - Rozmawiajcie, ja faktycznie pójdę do samochodu – rzuciła zdezorientowana.
     Blondynka zaczęła powoli cofać się, Luca westchnął i odwrócił się do Georga. Chciała się obrócić, by iść do samochodu przodem, ale nagle poczuła ogromny ból oraz zdała sobie sprawę, że traci grunt pod nogami. Usłyszała tylko jakieś krzyki, potem ogarnęła ją ciemność.


**


    Zniecierpliwiona Lillian regularnie stukała butem o parkiet salonu, denerwując przy tym Thomasa, siedzącego obok. Puk, puk, puk… - pomyślał. Ubrani były odświętnie i oczekiwali sygnału od Pani Blackwell, która właśnie stanęła w progu pomieszczenia.
    - Gdzie Luna i Vera? - spytała równie zniecierpliwiona, co Lili.
    - Tutaj jesteśmy, Pani Blackwell – oznajmiły jednocześnie.
    - Świetnie. - Meggie złożyła dłonie. - Najpierw sprawdzą ciebie, Thomasie, następnie ty, Liliano. Luno i Veronico, wy będziecie kolejne, tak jak na bliźniaczki przystało, wejdziecie wspólnie. Nicolas i Anna, którym pomogę, będą kolejni. Ja sprawdzę się na samym końcu.
     W Akademii rozległ się odgłos pukani. Pani Blackwell pędem ruszyła do drzwi. Od razu było widać jej stres i to, że bardzo zależy jej, by dobrze wypaść. Lili nie do końca wiedziała, co stanie się, gdy ktoś nie przejdzie próby, szczególnie z obecnym prawem, ale starała się o tym nie myśleć. Thomas nie był zbyt rozmowny w tym temacie, z Lucasem nie rozmawiała w ogóle na ten temat, a Luna i Vera były tu znacznie krócej niż ona i kruczowłosa na wstępie odrzuciła pomysł rozmowy z nimi.
     Wszyscy w pomieszczeniu powstali, gdy w korytarzy rozległ się odgłos stukania pantofli. Thomas, widząc jak Lilian nerwowo gładzi swoją sukienkę, złapał ją za rękę, a ona ją mocno ścisnęła. Czuł, jak jej strach unosi się w powietrzu. Do salonu, zaraz po Pani Blackwell, weszła kobieta. Ubrana była w szarą szatę, przewiązaną sznurkiem w niebieskim odcieniu. Burza czarnych loków spoczywała na ramionach doradcy, a z jej niebieskich oczu, o dziwo, wcale nie patrzyło źle. Kobieta wyglądała na bardzo miłą i troskliwą osobę, zupełnie jak Pani Blackwell, której ostrości dodawał zazwyczaj ton mowy. Thomas usłyszał jak Lilian wypuszcza powoli powietrze z ust, jej uścisk też się rozluźnił. Wiedział, że matka Lili często straszyła córkę doradcami, gdy ta była młodsza, jednak ten doradca był znacząco wyróżniający się spośród tych, których kiedykolwiek sam widział. Na jego ustach przemknął głupi uśmiech, gdy przypomniał sobie, jak śmiała się, że noszą worki po warzywach.
   - Thomasie Patterson, ty pierwszy podejmiesz próbę. - W pomieszczeniu rozbrzmiał wyniosły i zarazem przenikający głos kobiety.
    Lilian drgnęła i spojrzała na pozostałych domowników, zdało jej się, że tylko ją tak bardzo przeszył głos kobiety. Puściła dłoń chłopaka, który podążył za doradcą do gabinetu Pani Blackwell.
     Sama pani domu, gdy tylko doradca z Thomasem wyszli, wypuściła powietrze z ust i opadła na fotel. Lilian również usiadła na sofie, na której wcześniej zajmowała miejsce. Spojrzała na rodzeństwo brata i zmarszczyła brwi. Nie potrafiła sobie wyobrazić, jak takie niesforne i energiczne dzieci pozwolą skaleczyć się i cierpliwie poczekają na werdykt?


**


     Eliza powoli otworzyła oczy. Czuła ogromny lewej ręki i głowy, ale i tak powoli zaczęła się podnosić, otwierając oczy.
    - Nie ruszaj się, Elizabeth. - George delikatnie powstrzymał ją od wstania.
     Dziewczyna posłusznie opadła ponownie na łóżko. Czuła zdezorientowanie. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Leżała na sofie w niedużym salonie. George siedział koło jej głowy, a Lucas nerwowo chodził po pomieszczeniu.
    - Co się stało? - Do pomieszczenia z hukiem wpadła Lili. Za nią wszedł Thomas, który wyraźnie posyłał dziewczynie błagalne spojrzenia, by nie dramatyzowała.
    - Zaatakowali nas sojusznicy rady, chyba wampiry. - Luca odwrócił do przyjaciół.
    - Wampiry? Od kiedy oni współpracują z radą? - zdziwił się Thomas.
     Lillian jęknęła, złapała się za głowę i spojrzała na leżącą na łóżku blondynkę.
    - Bądźcie cicho! Obiecaliśmy coś pani Blackwell.
    - Wiem – warknął Lucas. - Ale nie było wyboru – dokończył spokojniej.
    - Nie możecie wspomnieć o tym Meggie – odezwał się George, który bacznie przyglądał się rozmowie gości.
    Elizabeth spojrzała na niego i dostrzegła, że mężczyzna stale delikatnie porusza palcami nad jej głową. Ją samą znacząco morzył sen, ale starała mu się opierać.
    - Później dokończycie tą rozmowę – kontynuował. - Thomasie, Lucasie, muszę z wami porozmawiać. - Podniósł się z sofy i poprawił marynarkę.
    - Lillian zostaniesz z nową? - zapytał Lucas.
    Lilian pokiwała tylko szybko głową i zajęła miejsce Georga.
    - Gdzie jestem? - wymamrotała Eliza.
    - Jesteśmy w domu Georga. Elizo, nie zdziwił cię wyjazd matki? - Lilian pochyliła się nad nią.
    Elizabeth próbowała podnieść się, ale ból ręki jej to uniemożliwił.
    - Nie, raczej nie. Nie raz wyjeżdżała, chociaż od śmierci Annie strasznie się zmieniła. - Wzruszyła ramionami. - Wcześniej śmiało mogłam zostać sama, oczywiście dzwoniła do mnie, ale to jednak, co innego niż teraz, gdy mnie z wami zostawiła i dostałam ochroniarza, który swoją drogą nie spisał się. - Uśmiechnęła się krzywo.
    Lilian zaśmiała się.
    - Kim była Annie? Co jej się stało? - zapytała.
    - To była przyjaciółka mojej mamy, zginęła nagle w wypadku, nawet nie wiem jak… - Posmutniała. 
    Elizabeth poczuła się źle. Jej złość na matkę mijała, a ona zaczynała rozumieć, że bardzo by chciała z nią porozmawiać, spytać się, co robi. Zdała sobie sprawę, że nie zachowała się dobrze, gdy widziały się po raz ostatni. Głęboko zaczerpnęła powietrza.
    - Lillian, o co tu chodzi?
    Lilian zmieszała się, ale na jej szczęście do pomieszczenia wszedł zdenerwowany Lucas, tuż za nim Thomas i George,
    - Lilian, to prawda, że wy wiedzieliście o próbie? - spytał zaciekawiony.
    Dziewczyna spojrzała tylko na swoją dłoń.
   - Mogliście powiedzieć! - krzyknął. - A o tym, że ją wezwali też nie raczyliście mi powiedzieć?
    Thomas i Lillian spojrzeli na siebie ze zdziwieniem. Nikt się nie odezwał.
    - Lucasie, wydaje mi się, że tego nie wiedzieli. - Geogre przerwał cisze.
    - O czym ty mówisz, Luca? - Lili zmarszczyła brwi.
   - Ciotka dostała list od rady. Ma miesiąc na pojawienie się i złożenie zeznań. Jeszcze potem coś było, ale nie wiem co. Musiałem odłożyć list na miejsce, bo ciotka wracała. Wszyscy pozytywnie przeszliście próbę?
   - Tak, masz szczęście, że nie jesteś uczniem akademii, bo to nie było nic przyjemnego. - Skrzywiła się Lili. - Co teraz zrobimy? - Spojrzała na wpół świadomą Elizabeth.
   - Pojedziemy kupić jej jakieś ubrania i wrócimy, jak gdyby nigdy nic – oznajmił Thomas.
   - A co z jej ręką? - Lucas podszedł i złapał siną rękę Elizabeth, ta skrzywiła się.
   - Zająłem się nią jak tylko tu przybyliśmy. Mniejsze otarcia poznikały, ale złamanie wyleczy się zapewne dopiero rano – oznajmił George.
    Eliza jęknęła cicho. Ból ręki był bardzo silny, więc dziewczyna skrzywiła się na myśli znoszenia go aż do jutra.


**


    Gdy wracali Elizabeth była już przytomniejsza. Dopytywała Lililan, o sytuacje, która miała miejsce rano, ale ta wyraźnie nie chciała z nią rozmawiać. Thomas zarządził coś, o jakieś próbie, którą ma przejść, o ile jedna z bliźniaczek zgodzi się im pomóc, bo inaczej musieli by skorzystać z pomocy Georga, a ten pomysł znacząco nie spodobał się Lucasowi. Od niego też starała się wyciągnąć jakąś informację, ale ten zdawał się nie słyszeć jej rozmów.
    Dostanie się do domu było znaczenie łatwiejsze niż spodziewała się dziewczyna. Meggie była zajęta czymś i nawet nie powitała ich, gdy wrócili. Lilian pomogła dostać się jej do łóżka i teraz, gdy na nim leżała uważnie analizowała dzisiejszy dzień. George, wampiry, próba… a może jej się to śni? Lucas łowcą… tak, na pewno jej się to śni. Ale ten ból ręki wydawał jej się tak mocny. I to, co powiedziała jej matka… Dzisiejszy dzień pokrywał się z tym, co odpowiadała jej matka, a przed wyjazdem kazała jej w to uwierzyć… Westchnęła i delikatnie obróciła się na łóżku. Zamknęła oczy, modląc się, żeby sen przyszedł do niej bardzo szybko, bo miała już dość dzisiejszego dnia. Niby to wszystko było absurdalne, ale co jeśli to, co opowiadała jej kiedyś matka było prawdziwe?

niedziela, 12 lipca 2020

Elementy: Rozdział II



     Elizabeth zatrzymała się tuż przed drzwiami do gabinetu pani domu. Zza nich słychać było czyjeś głosy, niestety grube drewno, z których zostały wykonane uniemożliwiały rozpoznanie ich. Ostrożnie nacisnęła klamkę i pchnęła wrota. Meggie i Jannet siedziały naprzeciw siebie, dzieliło je ogromne biurko. Rozmawiały o czym przyjemnym, co Eliza wywnioskowała, po śmiechu, który rozbrzmiewał w pomieszczeniu. Dawno jej matka nie miała tak dobrego humoru… Zamyśliła się.
    - Potrzebujesz czego Elizo? - Pani domu wyprostowała się na krześle.
    W tym samym momencie śmiech urwał się, a Jannet odwróciła się by spojrzeć na córkę.
    - Chciałam dowiedzieć się kim są ci, których właśnie poznałam. Czy to oni są tymi podopiecznymi? - wyjąkała.
     Zdecydowanie nie wiedziała w jaki sposób wyciągnąć jakiekolwiek informacje. Spokojne rozmowy, które starała się prowadzić z matką w trakcie podróży nie przyniosły pożądanych skutków. Opryskliwość, którą starała się zaserwować matce i jej przyjaciółce- również, ale zmęczona byłą ciągłym wywracaniem oczu, cmukaniem i krzyżowaniem rąk. Postanowiła znowu przyjąć pasywną postawę.
    - A kogo zdążyłaś już poznać?
    - Lillian i Thomasa, w korytarzu biegała też dwójka dzieci – oznajmiła. - Dlaczego oni tu są?
    - Elizabeth, to niegrzeczne… - wtrąciła Jannet. - Nie dopytuj się tak.
     Meggie tylko spojrzała się na przyjaciółkę.
    - Hmm… Ich rodzice, tak jak twoja mama, wyjeżdżają na delegacje. Ja zajmuję się nimi w tym czasie.
     Eliza pokiwała tylko głową. Pokorna postawa, przynajmniej w rozmowie z Meggie, skutkowała odpowiedzią i to usatysfakcjonowało.
    - Większość z nich, bo nie wszystkich jeszcze poznałaś, ma zajęcia w ciągu dnia – kontynuowała. - Ja też mam swoje zajęcia, moja praca wygada trochę papierkowej roboty i wyjść poza posiadłość, więc w tym czasie pozostaniesz pod opieką mojego bratanka.
    - Pozostanę pod opieką? Mamo?- zwróciła się do Jannet, która błądziła wzrokiem po gabinecie.
     Nie chciała patrzeć na córkę, bo wiedziała, że zobaczy w jej oczach złość. Nie potrafiła określić się czy to, że Meggie mówi jej córce tak dużo już w trakcie pierwszej rozmowy jej się podoba.
    - Nie rób problemów, Elizabeth… - wymamrotała.
    - To mnie odwieź do domu? - Głos Elizy znacząco się podniósł. - Nie rozumiem, czemu ktoś ma robić za moją nianię?
    - Elizabeth, proszę, przestań… - Jannet odwróciła się do córki.
    - Nie, nie przestanę? Wywiozłaś mnie do obcych ludzi, mamo! Zastanów się w jakiej sytuacji nie stawiasz! - Elizabeth już krzyczała.
    - To nie tak, Elizabeth Johanson – odezwała się Meggie, podnosząc się na dłoniach, które oparła na biurku. - On nie należy do podopiecznych, spędza czas w domu i myślę, że miło wam będzie, gdy będziecie spędzać go razem.
    Eliz parsknęła i odwróciła się tyłem do kobiet. Czuła na sobie karcący wzrok matki, ale nie obchodziło ją to. To nie pierwszy raz, gdy ich podejście do jakieś sprawy się tak różni. Ich kontakt od dłuższego czasu znacząco się pogorszył.
    Nagle w pomieszczeniu rozległ się odgłos pukania, drzwi otworzyły się, a zza nich wychyliła się Lilian. Może i dobrze, pomyślała Eliza i Jannet.
    - Dzień dobry. - Posłała ciepły uśmiech Jannet. - Obiad już gotowy, Pani Blackwell.


**


    Jadalnia w posiadłości była ogromna. Ściany poryte beżową farbą ozdobione były wieloma zdjęciami. Wielkie okna wpuszczały do pokoju promienie letniego słońca. Kominek był wygaszony. W lustrze wiszącym nad nim odbijał się nakryty i już pełen jedzenia stół. Niektóre z miejsc przy nim były już zajęte przez domowników, których Eliza zdążyła poznać. Lillian uśmiechnęła się do niej i poklepała krzesło obok siebie. Thomas, który siedział po jej drugiej stronie , tłumaczył coś zawzięcie dzieciom, które wcześniej spowodowały hałas na piętrze. Matka usiadła naprzeciwko niej, później do stołu doszła Meggie, siadając koło Jannet.
    - Poczekajmy jeszcze chwilę na Lucasa i dziewczyny – zarządziła i następnie odwróciła się do matki Elizabeth, by wyszeptać jej coś.
    Eliz od razu stwierdziła, że niegrzeczne jest szeptanie w towarzystwie, szczególnie, że to, o czym rozmawiały kobiety mogło być odpowiedzią na niektóre jej pytania.
    - Poznałaś już Luca, Lunę i Verę? - zwróciła się do niej Lillian, wyrywając się z rozmyślań i szukania odpowiedzi w informacjach, które już miała.
    Pokręciła przecząco głową, kiedy drzwi do jadalni uchyliły się.
    - O wilkach mowa – zachichotała Lili.
     Do jadalni weszły dwie dziewczyny i pierwsze, co rzuciło się Elizabeth w oczy, to fakt, że są bliźniaczkami. Obydwie miały rude włosy spięte w wysokie koki. Ich ostre rysy twarzy były dzięki temu bardzo widoczne. Skinieniem głowy powitały Meggie i Jannet. Do Lili i Thomasa obie uśmiechnęły się, na Elize spojrzała tylko jedna, również się uśmiechnęła.
    - Luca nie będzie na obiedzie – rzuciła jedna z nich.
   - W takim razie smacznego. Nie krępujcie się i czujcie się jak w domu – zarządziła Meggie, zerkając na Elizabeth.
     Lillian, chwilę po tym, szturchnęła Elizabeth i wskazała na wazę zupy, stojącą na stole. Dziewczyna ochoczo potrząsnęła głową, tak długo nie miała nic w ustach.


**


    - Powinnam się zbierać – oznajmiła Jannet, podnosząc się z krzesła. - Eliz, porozmawiamy?
Meggie spojrzała najpierw na przyjaciółkę, a następnie na jej córkę. Czuła, że to będzie trudna rozmowa.
    - Porozmawiajcie w moim gabinecie – zarządziła.
     Kobiety zareagowały pozytywnie na propozycje pani domu. Podziękowały za posiłek i skierowały się do gabinetu. Jannet niepewnie oparła się o fotel, na którym wcześniej siedziała, jej córka stała tuż przy drzwiach i rozglądała się po pomieszczeniu. W pokoju panowała cisza, Jannet błądziła wzrokiem, co raz nerwowo zerkając przez okno. Elizabeth przyglądała się zdjęciom i książka w gabinecie. Większość z nich wyglądało na bardzo stare. Ich tytuły nic jej nie mówiły, wręcz wyglądały na napisane w jakimś obcym języku. Jedno ze zdjęć stojących na półce szczególnie zwróciło jej uwagę. Było to zdjęcie, które miała i jej matka. Grupa przyjaciół, według Jannet była to fotografia z balu z okazji zakończenia szkoły. Teraz, jednak Eliza nie była pewna, czy tak faktycznie jest.
    - Eliz, mój wyjazd może się przedłużyć – zaczęła Jannet.
   - Dokąd tak właściwie jedziesz? Nie raczyłaś mi odpowiedzieć na to pytanie w samochodzie. - Dziewczyna zignorowała informacje od matki, spodziewała się, że tydzień, w całej otoczce tego zamieszania, nie będzie ostatecznym okresem jej pobytu tutaj.
    Jannet zmieszała się i kilkukrotnie starała się odpowiedzieć córce na pytanie.
    - Mam szkolę za miesiąc. Muszę wrócić do niej – kontynuowała Elizabeth.
    - Postaram się wrócić – wymamrotała matka, nie patrząc na córkę.
    Elizabeth pokręciła głową i zdenerwowana. Wciągnęła nosem powietrze.
    - Słucham? Żartujesz sobie ze mnie? - wykrzyczała. - Co ze szkoła? Nawet nie wzięłam wielu swoich rzeczy!
    - Zostawię ci pieniądze, jutro pojedziesz na zakupy z bratankiem Maggie i kupisz sobie nowe – powiedziała spokojnie Jannet i powoli zbliżyła się do córki, chcąc ją przytulić.
    - No świetnie! Zostawić mnie w domu, w którym wychowywałam się od dziecka, w okolicy, którą znam od dziecka to nie! Ale za to zostawiasz mnie w obcym miejscu i wysyłasz z obcymi ludźmi w świat!
    Prognoza tego, że Jannet może nie wrócić po Elizabeth przed początkiem roku szkolnego, rozwścieczyła dziewczynę. Złość na matkę spowodowała, że w głowie zrodził jej się plan ucieczki.
    - Elizab… - Jannet próbowała wytłumaczyć córce sytuację, ale przerwało jej energiczne pukanie w drzwi.
    Gdy odgłos uderzania o wrota ustał, uchyliły się i wyjrzała za nich Meggie.
    - Przyjechali. Elizabeth nie wychodź – rzuciła, zamykając za sobą drzwi.
    Jannet rzuciła się w objęcia córki i mocno przytuliła. Blondynka, zdezorientowana, niepewnie odwzajemniła uścisk matki.
    - Pamiętasz bajki, które ci opowiadałam? Jak byłaś mała, zawsze pytałaś się mnie czy to wydarzyło się naprawdę…
    - Och, mamo, ale to były tylko bajki dla dzieci, każdy rodzić odpowiada tak swojemu dziecku by nie sprawić mu przykrość – przerwała Jannet, która uśmiechnęła się i pokręciła głową.
    - Miej otwarty umysł, proszę. Wiele z nich to prawda – powiedziała, pierwszy raz patrząc córce w oczy.
    Oczy Jannet były zaczerwienione. Była rozdarta w środku i nie wiedziała, czy postępuje właściwie. Jej córka patrzyła na nią z ogromną złością i nie zrozumieniem. Chciałaby to wszystko było tylko złym snem. Może naprawdę postąpiła źle zatajając przed nią prawdę?
    - Nawet nie wiesz jak bardzo chciałabym, żeby to były faktycznie tylko bajki i żebyś nie musiała w nie wierzyć – szepnęła, przyciskając mocniej córkę. - Kocham cię, Elizabeth, nie wychodź stąd i bądź dzielna – zarządziła i bardzo szybko wyswobodziła córkę z objęć.
    Nim Elizabeth zrozumiała, co się stało, drzwi gabinetu zamknęły się za jej matką. Sytuacja stawała się coraz bardziej skomplikowana. Najpierw podeszła do drzwi, które próbowała otworzyć, ale bez skutku. Słyszała tylko ciche szmery za nimi. Podeszła więc do okna, niestety, nic nie widziała. Westchnęła i oparła dłonie o parapet obłożony papierami. Powoli zaczęło do niej dochodzić, że to nie zwykły wyjazd służbowy. Ogarnął ją pewien strach, który na szczęście szybko minął. Wiedziała jednak, że musi dowiedzieć się, o co chodzi.


**


    Hałas uniemożliwiał Lili skupienie się na książce, którą właśnie czytała.
    - Pani Blackwell kazała wam siedzieć w spokoju, prawda? - skarciła młodsze rodzeństwo Thomasa.
    - Och, Lilian… odpuść już im. To i tak nie ma sensu – rzucił Thomas, wyglądając przez okno. - Oni i tak będą sobie dokuczać.
    - Nie rozumiem jakim cudem ci to nie przeszkadza! Zresztą to twoje rodzeństwo, uspokój ich jakoś – jęknęła.
    - Nico, Ann, siedźcie grzecznie i cicho, to kupie wam coś.
    Na słowa Thomasa dzieci zamilkły i usiadły grzecznie na brzegu łóżka. Lili wywróciła oczami.
    - Nie na tym polega opieka Thomasie. - Skrzyżowała ręce na piersiach uprzednio, odkładając książke.
    - To w końcu ja się nimi opiekuję czy ty?
    Lilian parsknęła. Thomas zadziwiał ją obojętnym podejściem do wielu spraw. Jego spokój był dla niej nie od pojęcia.
    - Ty za to powinieneś odejść od okna, to niebezpieczne. - Dziewczyna usiadła koło Nicolasa.
    - Chce zobaczyć jak to wygląda po prostu.
    - Co się tam właściwie dzieje? Pani Blackwell prosiła o spokój i nie wychylanie się.
    - Po matkę nowej przyjechali z rady.
    - Co?! - Lilian zmarszczyła brwi.
    - Dobrze słyszałaś, Lilka. - Chłopak odwrócił się do dziewczyny i rodzeństwa. Cała trójka przyglądała mu się w skupieniu i lekkim zdziwieniu.
    - Przecież to straszne! Konwoje z rady nie wróżą niczego dobrego…
    Lilian zerwała się z łóżka i podeszła gwałtowanie do szyby delikatnie, stukając o nią czołem.
    - I tak nic nie widać, chroni ich czar.
    Lilian zacisnęła wargi w krzywym grymasie.


**


    Elizabeth dalej próbowała dojrzeć coś przez okno. Nadal nic nie widziała, zrezygnowana westchnęła. Odeszła od okna i zaczęła rozglądać się po gabinecie Meggie. Miała podejść do zdjęcia z rzekomego balu, które już wcześniej przyciągnęło jej uwagę, ale zanim zdążyła dojść do niego, drzwi gabinetu otworzyły się z hukiem.
    - Ciociu, wytłumacz mi, proszę, o co chodzi z tym wszystkim? Co to za dziecko, którym będę się opiekować? - Do pokoju wszedł chłopak, którego, jak zauważyła Eliza, zdjęcie również stało w pomieszczeniu.
    Ciemnobrązowe włosy opadały mu kosmykami na czoło. Niewiarygodne podobieństwo do pani domu było wręcz uderzające. Eliza od razu stwierdziła, że musi być to siostrzeniec Meggie. On tak samo jak Thomas, którego poznała rano był wysoki i dobrze zbudowany.
    - Nie jestem dzieckiem i też bym chciała dostać wytłumaczenie – rzuciła, mierząc wzrokiem chłopaka.
    - Hmm… jak ciotka powiedziała, że będę nianią, spodziewałam się ośmiolatki… - zmrużył jedno oko. - No, może dwunastolatki.
    - Niespodzianka! - Elizabeth machnęła rękami.
    - W sumie, to z tobą będzie ciekawie – rzucił śmiejąc się i wyszedł z gabinetu.
    - Aha – wymamrotała.
    Ponownie podeszła do drzwi, licząc na to, że są otwarte, ale niestety nie były. Westchnęła i dalej rozglądała się po pokoju. Podeszła do biurka, na którym leżały różne papiery, a wśród nich, zapewne zimna już, niedopita, herbata. Odwróciła się na pięcie do szafki wypełnionej książkami. Sięgnęła po jedną z nich i delikatnie wysunęła ją za grzbiet. Rozłożyła tomik na przypadkowej stronie i ku jej zdziwieniu, ta okazała się pusta. Przekartkowała kilka stronic, ale kolejne również była pusta. Ze zrezygnowaniem odłożyła księgę na swoje miejsce i ponownie podeszłą do okna. Znowu niczego i nikogo nie było. Gdzie podziała się jej matka?
    Drzwi gabinetu otworzyły się ponownie. Tym razem weszła do niego Meggie.
    - Twoja mama już pojechała, możesz wyjść – rzuciła oschle, odwracając się i zostawiając za sobą otwarte drzwi. Skierowała się ku jadalni, a Eliza podążyła za nią.
   - Gdzie pojechała moja mama, skoro nie widziałam żeby wychodziła? - Meggie zatrzymała się, gdy usłyszała pytanie Elizabeth.
    - Wyszła drugim wyjściem – skwitowała i ruszyła dalej.
  - Nie wiedziałam takiego. Co tu się dzieję? - Elizabeth chwyciła Meggie za rękę, zatrzymując ją tym sposobem.
  - Na razie, nie ma potrzebny. - Ton głosu pani domu bardzo zdziwił dziewczynę, przestraszona puściła rękę kobiety.
    W jadalni, do której weszły siedział Lucas, zajadający się odgrzanym obiadem. Jego wzrok utkwił w ciotce, która właśnie go zauważyła, jak i Eliza, ale nie przestał jeść.
    - Jutro z rana pojedziesz z Lucasem na zakupy, tak jak życzyła sobie twoja mama. Dziś już jesteś wolna, wyśpij się. Będę w gabinecie, ale będę zajęta i wolałabym, żebyś mi nie przeszkadzała – zarządziła Meggie.
    Zdezorientowana Eliza dalej stała na środku jadalni.
    - Wstaniesz sama, czy mam cię obudzić? - Lucas wskazał na dziewczynę widelcem z nabitym kawałkiem kotleta.
    - Wstanę – rzuciła i odwróciła się na pięcie, kierując się na piętro.
    - O dziewiątej wyjedziemy! - krzyknął chłopak, mając pełną buzię.
    Zirytowanie Elizabeth całą sytuacją z nagłym wyjściem jej matki sięgało zenitu. Nie zgodziła by się jednak na wyjazd na zakupy, gdyby nie fakt, że Lucas mógł być dobrym źródłem informacji. Nie miała jednak siły rozmyślać, o dzisiejszym dniu. Marzyła by położyć się do łóżka i odespać podróż, tak jak poradziła jej Meggie.
    Na dole w jadalni Lucas zdecydował się zostawić niedojedzony obiad i powędrować za ciotką. Najpierw zaszła do kuchni i odstawiła filiżankę herbaty, której wcześniej nie zauważył, a potem powędrowała do swojego gabinetu, zajmując swoje miejsce.
    Jej ciemnobrązowe włosy schludne zebrane w kok dodawały jej zbędnej, według Luca, powagi i lat. Spojrzała na bratanka czekoladowymi oczami, licząc, że jednak nie przyszedł z niczym ważnym. Chłopak nie lubił, gdy patrzyła na niego w ten sposób, choć jej rysy twarzy były łagodne, a niewielkie piegi sprawiały, że wyglądała bezbronnie, jej wzrok mówił zupełnie, co innego. Wydawała się być surowsza od jego rodziców, choć przez lata, ich obraz znacząco zatarł się w jego pamięci.
    - Dlaczego mam ją niańczyć, nie jest dzieckiem – zaczął, rozkładając się w fotelu naprzeciw ciotki. - Jest pewnie w wieku Lilian, skoro ona daje sobie rade, to ta też by dała radę.
    - Eliza – poprawiła go ciotka. - Lilian przeszła szkolenia i próbę przede wszytskim, zresztą Eliza nie może plątać w domu bez opieki, bo może spotkać ją niebezpieczeństwo.
    - Co? Nie przeszła próby? Wiesz, że to zagraża reszcie? - Lucas nachylił się do ciotki. - I dlaczego nie przeszła próby? Wpuściłaś do domu śmiertelną? I jakie niebezpieczeństwo, do cholery?
    - Jest jedną z nas, spokojnie.
   Naglę rozbrzmiał dźwięk domofonu.
    - Jeśli masz jakieś jeszcze pytania to zostań, zaraz wrócę.
    Meggie wyszła z gabinetu, zostawiając Lucasa samego. Błądził on wzrokiem po pomieszczeniu jednocześnie, bawiąc się długopisem z wygrawerowanym długopisem ciotki, aż w końcu jego uwagę przyciągnęła koperta. Otwarta koperta z nabitym diamentem. Rada Mutumu. Przeszedł go dreszcz. Spojrzał za siebie, by upewnić się, że ciotka nie wraca. Sięgnął po kopertę i ostrożnie wysunął zawartość.


**

 
    Thomas wszedł do pokoju i zamknął za sobą drzwi.
     - Nie podoba mi się to wszystko – szepnęła Lilian, gdy ten wsuwał się pod pościel.
   - Jesteś przewrażliwiona jak zawsze – rzucił, przytulając swoją dziewczynę. - To nic takiego, czasem robią kontrole. Nie mamy się czego obawiać.
    - Nie przypominam sobie takie od kilkunastu lat, wyobraź sobie! - Podniosła się na łokcie, odrywając się jednocześnie do Thomasa.
    - Ale ty w akademii jesteś znacznie krócej niż ja. Ja odkąd tu jestem przeszedłem już 3 dodatkowe kontrolę. - Westchnął. - Nie bój się i idź już spać. Nie mamy się czego obawiać – dodał.
    - Ale dobrze wiesz, że przepisy znacznie się zaostrzyły, a jeśli oni jutro ją zobaczą? A co jeśli…
    - Lilka! - Thomas przerwał, irytujący go monolog dziewczyny. - Luca zabiera ją jutro na zakupy. Nie będzie jej, gdy przyślą kogoś z rady. Oni się nie dowiedzą, my przejdziemy próbę i wszystko będzie dobrze.
    Lillian pokręciła głową i wymamrotała coś, co Thomas nie do końca zrozumiał.
    - Dobranoc, kochanie – powiedział, odwracając się od dziewczyny, która usiadła na łóżku.


Elementy na wattpadzie!

Hej wszystkim!
Wpadłam poinformować Was o tym, że opowiadanie dostępne jest także na Wattpadzie!
Tam równolegle będą pojawiać się rozdziały.

KLIK


Eliz

piątek, 10 lipca 2020

Elementy: Rozdział I


      Elizabeth leniwie wysiadła z taksówki, rozglądając się po okolicy, ale na próżno, bo w otoczeniu nie było nic, co by ją zaciekawiło. Las, las i jeszcze raz las. Zdenerwowana wcześniejszym postępowaniem matki teatralnie tupała nogami w poniszczony bruk chodnika. Chciała w ten sposób zwrócić uwagę kobiety, ale tak skutecznie ignorowała dąsy córki i z szerokim uśmiechem dziękowała taksówkarzowi, który był tak miły, że pomógł jej z bagażem.
     -Nie możesz się zachowywać w ten sposób, nie robię ci tego na złość – kobieta odezwała się do córki, gdy ta stanęła tuż obok niej, a taksówkarz zdążył odjechać.
       Elizabeth tylko spojrzała na matkę ze złością.
      -Obudziłaś mnie w środku nocy i kazałaś się spakować. Powiedziałaś, że muszę na jakiś czas zamieszkać u twojej przyjaciółki, której nawet nie znam! Jestem wystarczająco dorosła by zostać sama w domu. Nie rozumiem, czemu ktoś ma się bawić w moją nianię!
     -Eliz… po prostu tak musi być. Daj mi parę dni, wrócę i będzie tak jak dawniej. Obiecuję. - Matka odgarnęła dziewczynie kosmyk blond włosów za ucho. - Dobrze wiesz, że czasem muszę wyjeżdżać służbowo.
     Dziewczyna westchnęła. Byłą zła na matkę, ale nie na jej wyjazd, tylko o to, że nie pozwoliła zostać jej samej. Co prawda, kiedyś Elizabeth zostawała z sąsiadką, ale od śmierci Annie jej matka odmawiała służbowych wyjazdów i pracowała tylko w domu. Dziewczyna unikała wzroku matki, rozglądała się dalej, zastanawiając się przy tym, dlaczego jej matka kazała zatrzymać się taksówkarzowi w środku, tak naprawdę, niczego. Gdy usłyszała za sobą kobiecy głos, drygnęła i odwróciła się gwałtownie. Zmieszała się, gdy zobaczyła ogromną rezydencję, której jeszcze chwilę temu nie widziała.
    -Jannet! Kochana, jak ja cię damno nie widziałam! - Kobieta nieco wyższa od matki Elizabeth przechodziła właśnie przez otwartą furtkę posiadłości, przytuliła gości, o dziwo, Eliz także. - Ostatni raz, kiedy cię widziałam byłaś taka malutka…. - zamyśliła się. - Pewnie mnie nie pamiętasz, mów mi Maggie.
     Elizabeth wymamrotała pod nosem słowa powitania, przyglądając się dalej posiadłości i zastanawiając się jakim cudem przeoczyła budynek. Jej matka i Maggie stały wpatrzone w siebie tak jakby właśnie rozmawiały w myślach.
     - Tak się cieszę, że zgodziłaś się zająć Eliz – powiedziała Jannet.
     - Choć ja dalej uważam, że to niepotrzebne – wtrąciła dziewczyna, przerywając wręcz intymną chwilę kobietom.
     Jannet skarciła wzrokiem córkę, a Maggie zaśmiała się się ciepło.
     - Widzę, że odziedziczyła coś po tacie – rzuciła, łapiąc pierwsze dwie torby. - Jannet, zaskoczyłaś mnie swoją prośbą, a mimo to zdążyłyście zapakować tak wiele. Zabierzcie torby, zapraszam do środka.
     Eliz zmarszczyła brwi, gdy usłyszała jak zupełnie obca jej kobieta wspomniała o jej ojcu. Matka Elizabeth, Jannet utrzymywała, że sama nie znała go zbyt dobrze, a ten gdy dowiedział się, że zostanie ojcem, zniknął z jej życia z dnia na dzień. Wydało jej się dziwne, że Meggie wypowiedziała się o nim, tak jakby go znała- w końcu jej matka twierdziła, że nie ma o czym mówić, dla niej to był tylko „krótki, przelotny romans, który sprawił, że na świecie pojawiło się moje oczko w głowie, czyli ty kochanie...”.
     Dom przyjaciółki matki prezentował się fenomenalnie. Budynek wyglądał jakby zatrzymał się w poprzednim stuleciu, więc Elizabeth spodziewała się raczej niemodnego wystroju i odklejających się od ścian tandetnych tapet. Ku jej zdziwieniu dom był urządzony współcześnie, ale i przytulnie. Antyczne meble i dekoracje idealnie komponowały się z nowoczesnymi. Szerokie, drewniane schody, które znajdowały się zaraz przy drzwiach wejściowych prowadziły na kolejne piętro budynku, za nimi dziewczyna kątem okna dostrzegła salon, a w nim kamienny kominek i piękne skórzane sofy.
     - Zostawcie torby tutaj. Potem ktoś się nimi zajmie, a na razie, Jannet, zapraszam do mojego gabinetu, będziemy mogły porozmawiać na osobność. - Meggie wskazała dłonią drzwi na lewo od wejściowych. - Eliza, a może ty zobaczysz swój pokój w tym czasie?
     Blondynka tylko pokiwała głową, rozglądając się stale po wnętrzu budynku. Na wprost drzwi do gabinetu Meggie znajdowała się kuchnia, Eliza, gdy tylko dostrzegła garnki stojące na palnikach doszła do wniosku, że zdecydowanie zbyt długo była w podróży i powinna coś zjeść.
     Obserwacje przerwała jej Maggie, która skinieniem głowy nakazała dziewczynie kierować się za nią na górę. Drewniane schody, na które wpierw zwróciła uwagę cicho odzywały się za każdym, gdy wchodziła na następne stopnie. Na pierwszym piętrze posiadłości ciągnął się długi korytarz z mnóstwem drzwi, Elizabeth nie policzyła dokładnie ile ich jest dokładnie, bo od razu jej uwagę przyciągnęły kolejne schody, które znajdowały się po przeciwnej stronie do drzwi, pod które zaprowadziła ją przyjaciółka matki. Przekręciła ona kluczyk w nich i delikatnie pchnęła, otworzyły się cicho skrzypiąc. Elizabeth jeszcze nie potrafiła do końca określić się czy skrzypienia starych elementów domu sprawiają, że czuję dyskomfort, czy zachwycenie tym ile duszy w sobie ma ta posiadłość. Meggie wręczyła jej kluczyk do pokoju i gestem ręki zachęciła do przejścia przez próg drzwi. Pokój pomimo ciemnego parkietu, który notabene był i we wcześniejszych pomieszczeniach, w których była, był pięknie oświetlony dzięki ogromnych oknom, wychodzącym na las. Na ścianach pokrytych fiołkową farbą wybijały się białe meble. Pokój był ogromny, mimo łóżka, które zdecydowanie zajmowało jej większą cześć.
    - Mam nadzieję, że ci się podoba. - Kobieta posłała ciepły uśmiech dziewczynie. - Wiem, że nie jesteś zadowolona z tego, że tu jesteś.
    Elizabeth odwróciła się do kobiety.
    - Skąd taki pomysł? - spytała sarkastycznie.
    - Twoja mama się o ciebie martwi i dlatego zostawia cię pod moją opieką. Nikt nie chce zrobić ci w ten sposób na złość.
    - Jestem prawie pełnoletnia, więc wydaje mi się, że bez problemu mogłabym zająć się sobą. - Eliza skrzyżowała ręce na piersi.
    - To jest trochę bardziej skomplikowane niż ci się wydaje, moja droga… - Jej wzrok posępniał.
    - To może właśnie ktoś mi to wytłumaczy? - Eliza uniosła brew i rozłożyła wcześniej skrzyżowane ręce.
    - Najpierw powinnaś porozmawiać ze swoją matką. Ja wracam do niej, a ty jeśli chcesz zejdź po swoje walizki, będziesz mogła się rozpakować i urządzić.
    - Wole posiedzieć w pokoju, potem po nie zejdę, jeśli to nie problem – rzuciła i podeszła do okna, widok z niego był wręcz bajkowy.
    - Dobrze, to nie problem. Niedługo będzie obiad, poznasz moje bratanka i pozostałych podopiecznych.
    - Podopiecznych? - Dziewczyna zmarszczyła brwi i na pięcie odwróciła się do Meggie, która była już bliska zamknięcia drzwi.
    - Hmm… Prowadzę tak jakby… - zawahała się. - Dom dziecka, opieki – wyszła, zamykając za sobą drzwi.
     Elizabeth zaśmiała się, gdy tylko z ust Meggie padła informacja o domu dziecka. Przez chwilę przeszła jej przez głowę myśl czy nie zostaje właśnie oddawana przez matkę. Westchnęła i usiadła na brzegu ogromnego łóżka. Spojrzała na swoje odbicie w lustrze, które stało w kącie pokoju. Miała delikatne wory pod swoimi błękitnymi oczami. Blond włosy przeczesała palcami, ujarzmiając w tej sposób niesforne kosmyki, którym nie posłużyła podróż. W pokoju rozbrzmiewało tykanie zegara; dochodziła godzina trzynasta, kiedy ostatni raz patrzyła na zegar, dochodziła czwarta, zatem minęło tak wiele godzin. Ponownie westchnęła i położyła się na miękkiej narzucie, zamknęła oczy i już prawie zasnęła, kiedy drzwi do jej pokoju uchyliły się delikatnie.
     Długie, krucze włosy od razu rzuciły się Elizie w oczy. Podniosła się szybko z łóżka, stając tuż przy nim i poprawiając pogniecioną koszulkę. Do jej pokoju weszła wyższa od niej dziewczyna. Jej oliwkową cerę podkreślał piękny, turkusowy kolor sukienki. Energicznie podeszła do nowej mieszkanki posiadłości i wyciągnęła w jej kierunku rękę.
    - Lillian jestem, ale mów mi Lili.
    - Eliza. - Odwzajemniła uścisk.
    - Tak się cieszę, że wreszcie cię poznałam, nie mogłam się do… - Lili przerwał hałas, obydwie dziewczyny wręcz wybiegły za nim na korytarz.
     Na środku korytarza stał wysoki chłopak z ciemnymi włosami. Wokół niego na ziemi leżały walizki Elizabeth. Nagle z jednego pokoju do drugiego przez korytarz przebiegła dwójka dzieci.
    - Co tu się dzieję? - Lili ułożyła ręce na biodrach, a Elizabeth wychyliła się za jej przed ramienia.
   - Próbowałem przynieść ci torby, ale dzieci mi przeszkodziły. Thomas jestem – wytłumaczył się Elizabeth, jakby to ona zadała pytanie.
    - Eliza, nie musiałeś mi ich wnosić, ale dziękuję.
     Chłopak pozbierał walizki i przeprosił dziewczyny, które zatarasowały mu przejście. Ostrożnie odłożył walizki w kącie pokoju Elizabeth.
    - Pani Blackwell poprosiła by przekazać, że za pół godziny zaprasza do jadali – oznajmił stając przy Lillian, która stała w drzwiach do pomieszczenia. - Reszta nie może doczekać się, kiedy cię pozna.
    - A jeśli chcesz z nią porozmawiać to musisz zrobić to teraz, bo potem będzie zajęta.
     Eliza pokiwała powoli głową i zerknęła na zegar, by zobaczyć ile zostało jej czasu. Lillian i Thomas wyszli już z jej pokoju, zostawiając za sobą delikatnie uchylone drzwi. W korytarzu dalej słychać było dzieci, które wcześniej przeszkodziły Thomasowi. Elizabeth spojrzała na swoje walizki i zdecydowała się przebrać zanim porozmawia z Meggie.


**


    - Meggie, nawet nie wiesz, jak się cieszę, że mogę na ciebie liczyć. Nie wiem, co zrobiłabym gdyby nie ty.
    Gabinet Meggie był niewiele większy od przedsionka, w którym jeszcze przed chwilą była Jannet. Ściany zastawione były biblioteczkami obłożonymi książkami, dokumentami i zdjęciami oprawionymi w zdobione ramki. Na środku stało ogromne biurko, Meggie obeszła je i usiadła w fotelu. Dłonią wskazała by Jannet zajęła miejsce naprzeciw niej.
    - Jannet, wiesz, że możesz na mnie liczyć, ale moim zdaniem popełniłaś błąd odcinając ją…. Nie powinnaś jej okłamywać.
    Kobieta westchnęła. Doskonale zdawała sobie sprawę, że popełniła błąd. Nie była jednak w stanie go naprawić.
    - To się tak skomplikowało, była taka malutka, kiedy udało nam się uciec. Ona nie wie kim jest. - Westchnęła ponownie. - Ona nie przeszła nawet rytuału, a obie wiemy, że przy obecnej radzie, nie przeszłą by go na pewno. Tyle szkoleń ją ominęło… Och, Mag, tam jest zbyt niebezpiecznie, prawo jest za surowe.
    - Wiem, Jen… wiem, że chcesz ją chronić. Wiem, że nie o to walczyłyśmy na wojnie, ale rada znacznie zaostrzyła swoje kontrole, zrozumieli, że wiele z nas opuściło rodzinne posiadłości i osiedliło się poza granicami państwa. Zajmę się nią, ale musisz wiedzieć, że tutaj też nie jest bezpiecznie, a moim priorytetem są dzieci…. - Mag spojrzała z troską na przyjaciółkę.
    - Myślisz, że nasłaliby kogoś na twoją akademię?
    Jannet przez chwilę zwątpiła w swoje pytanie, gdy zdała sobie sprawę, że rada nie miała skrupułów by zabić Annie.
    - Nie sadzę, ale muszę brać po uwagę każdą możliwość. Dostała ostatnio pismo z pytaniem, czy wszystko w akademii jest pod kontrolą. Zapewne chcą przeprowadzić próbę dzieciaków. Nie mam czego się obawiać, ale jeśli ktoś z rady zauważy Elizabeth…
    Nie dokończyła, ale obie wiedziały z czym to się wiąże, atmosfera w pomieszczeniu znacznie zgęstniałą. Jannet przeszedł dreszcz na myśl o konsekwencjach. Nie była w rodzinnym państwie prawie osiemnaście lat. Po wojnie, kiedy wszystko miało wrócić do domu, stało się zupełnie inaczej. Nie mogła zostać, skazałaby siebie i córkę na pozbawienie osobowości w najlepszym przypadku…
    - Przydzielisz jej kogoś? - Jannet przerwała ciszę, zadając niepewnie pytanie.
    - Tak, mój bratanek Lucas zajmie się nią. To syn Patrica i Monic… Pewnie pamiętasz go, on był niewiele starszy jak twoja Elizabeth, gdy wyjechałyście. - Uśmiechnęła się pod nosem i spojrzała na zdjęcie stojące na jednej z półek. - Jannet, jeśli to nie problem to ja go wtajemniczę, a on opiekując się nią, pokaże jej trochę świata, z którego pochodzi.
    Kobieta tylko pokiwała głową. Nie była pewna, czy dobrze postępuję, ale czy mogła stracić więcej?


___
Zapraszam do czytania pierwszego rozdziału Elementów! Opowiadanie wstawiam także na Wattpada, gdyby komuś wygodniej było czytać je tam.
Do zobaczenia!!
Eliz

niedziela, 7 czerwca 2020

Organizacyjnie: O Elementach...

Dzień dobry wszystkim!
Planuję by na blogu, już niedługo, pojawiła się nowa wersja opowiadania. Stare rozdziały pozostaną. Zdecydowałam, że nowe od momentu tego postu, który ma być pewnego rodzaju rozgraniczeniem, będą tytułowane: "Elementy: rozdział ..". I jak widzicie- zmieniłam tytuł. Dokładnie opowiadanie nosi teraz nazwę "Elementy: Lazurowy Naszyjnik". Pojawiły się też małe zmiany w imionach bohaterów i w pozostałej reszcie, której wspomniałam we wpisie "Żyję!" .
Do zobaczenia niedługo!

Eliz

Informacyjnie