Elizabeth
zatrzymała się tuż przed drzwiami do gabinetu pani domu. Zza nich
słychać było czyjeś głosy, niestety grube drewno, z których
zostały wykonane uniemożliwiały rozpoznanie ich. Ostrożnie
nacisnęła klamkę i pchnęła wrota. Meggie i Jannet siedziały
naprzeciw siebie, dzieliło je ogromne biurko. Rozmawiały o czym
przyjemnym, co Eliza wywnioskowała, po śmiechu, który rozbrzmiewał
w pomieszczeniu. Dawno jej matka nie miała tak dobrego humoru…
Zamyśliła się.
-
Potrzebujesz czego Elizo? - Pani domu wyprostowała się na krześle.
W
tym samym momencie śmiech urwał się, a Jannet odwróciła się by
spojrzeć na córkę.
-
Chciałam dowiedzieć się kim są ci, których właśnie poznałam.
Czy to oni są tymi podopiecznymi? - wyjąkała.
Zdecydowanie
nie wiedziała w jaki sposób wyciągnąć jakiekolwiek informacje.
Spokojne rozmowy, które starała się prowadzić z matką w trakcie
podróży nie przyniosły pożądanych skutków. Opryskliwość,
którą starała się zaserwować matce i jej przyjaciółce-
również, ale zmęczona byłą ciągłym wywracaniem oczu, cmukaniem
i krzyżowaniem rąk. Postanowiła znowu przyjąć pasywną postawę.
-
A kogo zdążyłaś już poznać?
-
Lillian i Thomasa, w korytarzu biegała też dwójka dzieci –
oznajmiła. - Dlaczego oni tu są?
-
Elizabeth, to niegrzeczne… - wtrąciła Jannet. - Nie dopytuj się
tak.
Meggie
tylko spojrzała się na przyjaciółkę.
-
Hmm… Ich rodzice, tak jak twoja mama, wyjeżdżają na delegacje.
Ja zajmuję się nimi w tym czasie.
Eliza
pokiwała tylko głową. Pokorna postawa, przynajmniej w rozmowie z
Meggie, skutkowała odpowiedzią i to usatysfakcjonowało.
-
Większość z nich, bo nie wszystkich jeszcze poznałaś, ma zajęcia
w ciągu dnia – kontynuowała. - Ja też mam swoje zajęcia, moja
praca wygada trochę papierkowej roboty i wyjść poza posiadłość,
więc w tym czasie pozostaniesz pod opieką mojego bratanka.
-
Pozostanę pod opieką? Mamo?- zwróciła się do Jannet, która
błądziła wzrokiem po gabinecie.
Nie
chciała patrzeć na córkę, bo wiedziała, że zobaczy w jej oczach
złość. Nie potrafiła określić się czy to, że Meggie mówi jej
córce
tak dużo już w trakcie pierwszej rozmowy jej się podoba.
-
Nie rób problemów, Elizabeth… - wymamrotała.
-
To mnie odwieź do domu? - Głos Elizy znacząco się podniósł. -
Nie rozumiem, czemu ktoś ma robić za moją nianię?
-
Elizabeth, proszę, przestań… - Jannet odwróciła się do córki.
-
Nie, nie przestanę? Wywiozłaś mnie do obcych ludzi, mamo! Zastanów
się w jakiej sytuacji nie stawiasz! - Elizabeth już krzyczała.
-
To nie tak, Elizabeth Johanson – odezwała się Meggie, podnosząc
się na dłoniach, które oparła na biurku. - On nie należy do
podopiecznych, spędza czas w domu i myślę, że miło wam będzie,
gdy będziecie spędzać go razem.
Eliz
parsknęła i odwróciła się tyłem do kobiet. Czuła na sobie
karcący wzrok matki, ale nie obchodziło ją to. To nie pierwszy
raz, gdy ich
podejście do jakieś sprawy się tak różni. Ich kontakt od
dłuższego czasu znacząco się pogorszył.
Nagle
w pomieszczeniu rozległ się odgłos pukania, drzwi otworzyły się,
a zza nich wychyliła się Lilian. Może i dobrze, pomyślała Eliza
i Jannet.
-
Dzień dobry. - Posłała ciepły uśmiech Jannet. - Obiad już
gotowy, Pani Blackwell.
**
Jadalnia
w posiadłości była ogromna. Ściany poryte beżową farbą
ozdobione były wieloma zdjęciami. Wielkie okna wpuszczały do
pokoju promienie letniego słońca. Kominek był wygaszony. W lustrze
wiszącym nad nim odbijał się nakryty i już pełen jedzenia stół.
Niektóre
z miejsc przy nim były już zajęte przez domowników, których
Eliza zdążyła poznać. Lillian uśmiechnęła się do niej i
poklepała krzesło obok siebie. Thomas, który siedział po jej
drugiej stronie , tłumaczył coś zawzięcie dzieciom, które
wcześniej spowodowały hałas na piętrze. Matka usiadła
naprzeciwko niej, później do stołu doszła Meggie,
siadając koło Jannet.
-
Poczekajmy jeszcze chwilę na Lucasa i dziewczyny – zarządziła i
następnie odwróciła się do matki Elizabeth, by wyszeptać jej
coś.
Eliz
od razu stwierdziła, że niegrzeczne jest szeptanie w towarzystwie,
szczególnie, że to, o czym rozmawiały kobiety mogło być
odpowiedzią na niektóre jej pytania.
-
Poznałaś już Luca, Lunę i Verę? - zwróciła się do niej
Lillian, wyrywając się z rozmyślań i szukania odpowiedzi w
informacjach, które już miała.
Pokręciła
przecząco głową,
kiedy drzwi do jadalni uchyliły się.
-
O wilkach mowa – zachichotała Lili.
Do
jadalni weszły dwie dziewczyny i pierwsze, co rzuciło się
Elizabeth w oczy, to fakt, że są bliźniaczkami. Obydwie miały
rude włosy spięte w wysokie koki. Ich ostre rysy twarzy były
dzięki temu bardzo widoczne. Skinieniem głowy powitały Meggie i
Jannet. Do Lili i Thomasa obie
uśmiechnęły się, na Elize spojrzała tylko jedna, również się
uśmiechnęła.
-
Luca nie będzie na obiedzie – rzuciła jedna z nich.
-
W takim razie smacznego. Nie krępujcie się i czujcie się jak w
domu – zarządziła Meggie, zerkając na Elizabeth.
Lillian,
chwilę po tym, szturchnęła Elizabeth i wskazała na wazę zupy,
stojącą na stole. Dziewczyna ochoczo potrząsnęła głową, tak
długo nie miała nic w ustach.
**
-
Powinnam się zbierać – oznajmiła Jannet, podnosząc się z
krzesła. - Eliz, porozmawiamy?
Meggie
spojrzała najpierw na przyjaciółkę, a następnie na jej córkę.
Czuła, że to będzie trudna rozmowa.
-
Porozmawiajcie w moim gabinecie – zarządziła.
Kobiety
zareagowały pozytywnie na propozycje pani domu. Podziękowały za
posiłek i skierowały się do gabinetu. Jannet niepewnie oparła się
o fotel, na którym wcześniej siedziała, jej córka stała tuż
przy drzwiach i rozglądała się po pomieszczeniu. W pokoju panowała
cisza, Jannet błądziła wzrokiem, co raz nerwowo zerkając przez
okno. Elizabeth przyglądała się zdjęciom i książka w gabinecie.
Większość z nich wyglądało na bardzo stare. Ich tytuły nic jej
nie mówiły, wręcz wyglądały na napisane w jakimś obcym języku.
Jedno ze zdjęć stojących na półce szczególnie zwróciło jej
uwagę. Było to zdjęcie, które miała i jej matka. Grupa
przyjaciół, według Jannet była to fotografia z balu z okazji
zakończenia szkoły. Teraz, jednak Eliza nie była pewna, czy tak
faktycznie jest.
-
Eliz, mój wyjazd może się przedłużyć – zaczęła Jannet.
-
Dokąd tak właściwie jedziesz? Nie raczyłaś mi odpowiedzieć na
to pytanie w samochodzie. - Dziewczyna zignorowała informacje od
matki, spodziewała się, że tydzień, w całej otoczce tego
zamieszania, nie będzie ostatecznym okresem jej pobytu tutaj.
Jannet
zmieszała się i kilkukrotnie starała się odpowiedzieć córce na
pytanie.
-
Mam szkolę za miesiąc. Muszę wrócić do niej – kontynuowała
Elizabeth.
-
Postaram się wrócić – wymamrotała matka, nie patrząc na córkę.
Elizabeth
pokręciła głową i zdenerwowana. Wciągnęła nosem powietrze.
-
Słucham? Żartujesz sobie ze mnie? - wykrzyczała. - Co ze szkoła?
Nawet nie wzięłam wielu swoich rzeczy!
-
Zostawię ci pieniądze, jutro pojedziesz na zakupy z bratankiem
Maggie i kupisz sobie nowe – powiedziała spokojnie Jannet i powoli
zbliżyła się do córki, chcąc ją przytulić.
-
No świetnie! Zostawić
mnie w domu, w którym wychowywałam się od dziecka, w okolicy,
którą znam od dziecka to nie! Ale za to zostawiasz mnie w obcym
miejscu i wysyłasz z obcymi ludźmi w świat!
Prognoza
tego, że Jannet może nie wrócić po Elizabeth przed początkiem
roku szkolnego, rozwścieczyła dziewczynę. Złość na matkę
spowodowała, że w głowie zrodził jej się plan ucieczki.
-
Elizab… - Jannet próbowała wytłumaczyć córce sytuację, ale
przerwało jej energiczne pukanie w drzwi.
Gdy
odgłos uderzania o wrota ustał, uchyliły się i wyjrzała za nich
Meggie.
-
Przyjechali. Elizabeth nie wychodź – rzuciła, zamykając za sobą
drzwi.
Jannet
rzuciła się w objęcia córki i mocno przytuliła. Blondynka,
zdezorientowana, niepewnie odwzajemniła uścisk matki.
-
Pamiętasz bajki, które ci opowiadałam? Jak byłaś mała, zawsze
pytałaś się mnie czy to wydarzyło się naprawdę…
-
Och, mamo, ale to były tylko bajki dla dzieci, każdy rodzić
odpowiada tak swojemu dziecku by nie sprawić mu przykrość –
przerwała Jannet, która uśmiechnęła się i pokręciła głową.
-
Miej otwarty umysł, proszę. Wiele z nich to prawda – powiedziała,
pierwszy raz patrząc córce w oczy.
Oczy
Jannet były zaczerwienione. Była rozdarta w środku i nie
wiedziała, czy postępuje właściwie. Jej córka patrzyła na nią
z ogromną złością i nie zrozumieniem. Chciałaby to wszystko było
tylko złym snem. Może naprawdę postąpiła źle zatajając przed
nią prawdę?
-
Nawet nie wiesz jak bardzo chciałabym, żeby to były faktycznie
tylko bajki i żebyś nie musiała w nie wierzyć – szepnęła,
przyciskając mocniej córkę. - Kocham cię, Elizabeth, nie wychodź
stąd i bądź dzielna – zarządziła i bardzo szybko wyswobodziła
córkę z objęć.
Nim
Elizabeth zrozumiała, co się stało, drzwi gabinetu zamknęły się
za jej matką. Sytuacja stawała się coraz bardziej skomplikowana.
Najpierw podeszła do drzwi, które próbowała otworzyć, ale bez
skutku. Słyszała tylko ciche szmery za nimi. Podeszła więc do
okna, niestety, nic nie widziała. Westchnęła i oparła dłonie o
parapet obłożony papierami. Powoli zaczęło do niej dochodzić, że
to nie zwykły wyjazd służbowy. Ogarnął ją pewien strach, który
na szczęście szybko minął. Wiedziała jednak, że musi dowiedzieć
się, o co chodzi.
**
Hałas
uniemożliwiał Lili skupienie się na książce, którą właśnie
czytała.
-
Pani Blackwell kazała wam siedzieć w spokoju, prawda? - skarciła
młodsze rodzeństwo Thomasa.
-
Och, Lilian… odpuść już im. To i tak nie ma sensu – rzucił
Thomas, wyglądając przez okno. - Oni i tak będą sobie dokuczać.
-
Nie rozumiem jakim cudem ci to nie przeszkadza! Zresztą to twoje
rodzeństwo, uspokój ich jakoś – jęknęła.
-
Nico, Ann, siedźcie grzecznie i cicho, to kupie wam coś.
Na
słowa Thomasa dzieci zamilkły i usiadły grzecznie na brzegu łóżka.
Lili wywróciła oczami.
-
Nie na tym polega opieka Thomasie. - Skrzyżowała ręce na piersiach
uprzednio, odkładając książke.
-
To w końcu ja się nimi opiekuję czy ty?
Lilian
parsknęła. Thomas zadziwiał ją obojętnym podejściem do wielu
spraw. Jego spokój był dla niej nie od pojęcia.
-
Ty za to powinieneś odejść od okna, to niebezpieczne. - Dziewczyna
usiadła koło Nicolasa.
-
Chce zobaczyć jak to wygląda po prostu.
-
Co się tam właściwie dzieje? Pani Blackwell prosiła o spokój i
nie wychylanie się.
-
Po matkę nowej przyjechali z rady.
-
Co?! - Lilian zmarszczyła brwi.
-
Dobrze słyszałaś, Lilka. - Chłopak odwrócił się do dziewczyny
i rodzeństwa. Cała trójka przyglądała mu się w skupieniu i
lekkim zdziwieniu.
-
Przecież to straszne! Konwoje z rady nie wróżą niczego dobrego…
Lilian
zerwała się z łóżka i podeszła gwałtowanie do szyby
delikatnie, stukając o nią czołem.
-
I tak nic nie widać, chroni ich czar.
Lilian
zacisnęła wargi w krzywym grymasie.
**
Elizabeth
dalej próbowała dojrzeć coś przez okno. Nadal nic nie widziała,
zrezygnowana westchnęła. Odeszła od okna i zaczęła rozglądać
się po gabinecie Meggie. Miała podejść do zdjęcia z rzekomego
balu, które już wcześniej przyciągnęło jej uwagę, ale zanim
zdążyła dojść do niego, drzwi gabinetu otworzyły się z hukiem.
-
Ciociu, wytłumacz mi, proszę, o co chodzi z tym wszystkim? Co to za
dziecko, którym będę się opiekować? - Do pokoju wszedł chłopak,
którego, jak zauważyła Eliza, zdjęcie również stało w
pomieszczeniu.
Ciemnobrązowe
włosy opadały mu kosmykami na czoło. Niewiarygodne podobieństwo
do pani domu było wręcz uderzające. Eliza od razu stwierdziła, że
musi być to siostrzeniec Meggie. On tak samo jak Thomas, którego
poznała rano był wysoki i dobrze zbudowany.
-
Nie jestem dzieckiem i też bym chciała dostać wytłumaczenie –
rzuciła, mierząc wzrokiem chłopaka.
-
Hmm… jak ciotka powiedziała, że będę nianią, spodziewałam się
ośmiolatki… - zmrużył jedno oko. - No, może dwunastolatki.
-
Niespodzianka! - Elizabeth machnęła rękami.
-
W sumie, to z tobą będzie ciekawie – rzucił śmiejąc się i
wyszedł z gabinetu.
-
Aha – wymamrotała.
Ponownie
podeszła do drzwi, licząc na to, że są otwarte, ale niestety nie
były. Westchnęła i dalej rozglądała się po pokoju. Podeszła do
biurka, na którym leżały różne papiery, a wśród nich, zapewne
zimna już, niedopita, herbata. Odwróciła się na pięcie do szafki
wypełnionej książkami. Sięgnęła po jedną z nich i delikatnie
wysunęła ją za grzbiet. Rozłożyła tomik na przypadkowej stronie
i ku jej zdziwieniu, ta okazała się pusta. Przekartkowała kilka
stronic, ale kolejne również była pusta. Ze zrezygnowaniem
odłożyła księgę na swoje miejsce i ponownie podeszłą do okna.
Znowu niczego i nikogo nie było. Gdzie podziała się jej matka?
Drzwi
gabinetu otworzyły się ponownie. Tym razem weszła do niego Meggie.
-
Twoja mama już pojechała, możesz wyjść – rzuciła oschle,
odwracając się i zostawiając za sobą otwarte drzwi. Skierowała
się ku jadalni, a Eliza podążyła za nią.
-
Gdzie pojechała moja mama, skoro nie widziałam żeby wychodziła? -
Meggie zatrzymała się, gdy usłyszała pytanie Elizabeth.
-
Wyszła drugim wyjściem – skwitowała i ruszyła dalej.
-
Nie wiedziałam takiego. Co tu się dzieję? - Elizabeth chwyciła
Meggie za rękę, zatrzymując ją tym sposobem.
-
Na razie, nie ma potrzebny. - Ton głosu pani domu bardzo zdziwił
dziewczynę, przestraszona puściła rękę kobiety.
W
jadalni, do której weszły siedział Lucas, zajadający się
odgrzanym obiadem. Jego wzrok utkwił w ciotce, która właśnie go
zauważyła, jak i Eliza, ale nie przestał jeść.
-
Jutro z rana pojedziesz z Lucasem na zakupy, tak jak życzyła sobie
twoja mama. Dziś już jesteś wolna, wyśpij się. Będę w
gabinecie, ale będę zajęta i wolałabym, żebyś mi nie
przeszkadzała – zarządziła Meggie.
Zdezorientowana
Eliza dalej stała na środku jadalni.
-
Wstaniesz sama, czy mam cię obudzić? - Lucas wskazał na dziewczynę
widelcem z nabitym kawałkiem kotleta.
-
Wstanę – rzuciła i odwróciła się na pięcie, kierując się na
piętro.
-
O dziewiątej wyjedziemy! - krzyknął chłopak, mając pełną
buzię.
Zirytowanie
Elizabeth całą sytuacją z nagłym wyjściem jej matki sięgało
zenitu. Nie zgodziła by się jednak na wyjazd na zakupy, gdyby nie
fakt, że Lucas mógł być dobrym źródłem informacji. Nie miała
jednak siły rozmyślać, o dzisiejszym dniu. Marzyła by położyć
się do łóżka i odespać podróż, tak jak poradziła jej Meggie.
Na
dole w jadalni Lucas zdecydował się zostawić niedojedzony obiad i
powędrować za ciotką. Najpierw zaszła do kuchni i odstawiła
filiżankę herbaty, której wcześniej nie zauważył, a potem
powędrowała do swojego gabinetu, zajmując swoje miejsce.
Jej
ciemnobrązowe włosy schludne zebrane w kok dodawały jej zbędnej,
według Luca, powagi i lat. Spojrzała na bratanka czekoladowymi
oczami, licząc, że jednak nie przyszedł z niczym ważnym. Chłopak
nie lubił, gdy patrzyła na niego w ten sposób, choć jej rysy
twarzy były łagodne, a niewielkie piegi sprawiały, że wyglądała
bezbronnie, jej wzrok mówił zupełnie, co innego. Wydawała się
być surowsza od jego rodziców, choć przez lata, ich obraz znacząco
zatarł się w jego pamięci.
-
Dlaczego mam ją niańczyć, nie jest dzieckiem – zaczął,
rozkładając się w fotelu naprzeciw ciotki. - Jest pewnie w wieku
Lilian, skoro ona daje sobie rade, to ta też by dała radę.
-
Eliza – poprawiła go ciotka. - Lilian przeszła szkolenia i próbę
przede wszytskim, zresztą Eliza nie może plątać w domu bez
opieki, bo może spotkać ją niebezpieczeństwo.
-
Co? Nie przeszła próby? Wiesz, że to zagraża reszcie? - Lucas
nachylił się do ciotki. - I dlaczego nie przeszła próby?
Wpuściłaś do domu śmiertelną? I jakie niebezpieczeństwo, do
cholery?
-
Jest jedną z nas, spokojnie.
Naglę
rozbrzmiał dźwięk domofonu.
-
Jeśli masz jakieś jeszcze pytania to zostań, zaraz wrócę.
Meggie
wyszła z gabinetu, zostawiając Lucasa samego. Błądził on
wzrokiem po pomieszczeniu jednocześnie, bawiąc się długopisem z
wygrawerowanym długopisem ciotki, aż w końcu jego uwagę
przyciągnęła koperta. Otwarta koperta z nabitym diamentem. Rada
Mutumu. Przeszedł go dreszcz. Spojrzał za siebie, by upewnić się,
że ciotka nie wraca. Sięgnął po kopertę i ostrożnie wysunął
zawartość.
**
Thomas
wszedł do pokoju i zamknął za sobą drzwi.
-
Nie podoba mi się to wszystko – szepnęła Lilian, gdy ten wsuwał
się pod pościel.
-
Jesteś przewrażliwiona jak zawsze – rzucił, przytulając swoją
dziewczynę. - To nic takiego, czasem robią kontrole. Nie mamy się
czego obawiać.
-
Nie przypominam sobie takie od kilkunastu lat, wyobraź sobie! -
Podniosła się na łokcie, odrywając się jednocześnie do Thomasa.
-
Ale ty w akademii jesteś znacznie krócej niż ja. Ja odkąd tu
jestem przeszedłem już 3 dodatkowe kontrolę. - Westchnął. - Nie
bój się i idź już spać. Nie mamy się czego obawiać – dodał.
-
Ale dobrze wiesz, że przepisy znacznie się zaostrzyły, a jeśli
oni jutro ją zobaczą? A co jeśli…
-
Lilka! - Thomas przerwał, irytujący go monolog dziewczyny. - Luca
zabiera ją jutro na zakupy. Nie będzie jej, gdy przyślą kogoś z
rady. Oni się nie dowiedzą, my przejdziemy próbę i wszystko
będzie dobrze.
Lillian
pokręciła głową i wymamrotała coś, co Thomas nie do końca
zrozumiał.
-
Dobranoc, kochanie – powiedział, odwracając się od dziewczyny,
która usiadła na łóżku.
No i nadal kompletnie nic nie wiem. Obstawiam wampiry, albo wiedźmy, albo łowców.
OdpowiedzUsuńNie dziwie się, że Eliza tak się zachowuje w końcu nikt nic jej nie chce powiedzieć! Też bym był wściekła!