Rozdział
II
Tak wiele pytań
Elizabeth
powoli otworzyła drzwi do gabinetu pani domu. Ona i jej matka
siedziały naprzeciw siebie, dzieliło je biurko. Rozmawiały o czymś
przyjemnym, co Eliz wywnioskowała po tym, że się śmiały jak
głupie. Dawno nie widziała matki w tak świetnym humorze.
-
Mogę? - spytała niepewnie.
-
Jasne - rzuciła Mag, zabierając jakieś papiery z biurka. - Jakiś
problem z pokojem?
-
Nie, wszystko okej. Pomyślałam, że dopytam się, o co chodzi z
tymi podopiecznymi. - Jannet spojrzała na nią błagalnym wzrokiem.
- Jeśli to nie problem, oczywiście - dodała szybko.
Elizabeth
postanowiła zmienić taktykę. Wiedziała, że nie uda jej się
dowiedzieć czegokolwiek od nich jeśli będzie opryskliwa jak
zawsze. Z trudem przyszło jej udawanie spokojnej i nie robienie
wyrzutów całemu światu.
-
Nie, skąd. - Maggie pokręciła przecząco głową. - Ich rodzice,
tak jak twoja mama, wyjeżdżają na różne wyjazdy służbowe i
wtedy zostają pod moją opieką.
Elizabeth
pokiwała głową ze zrozumieniem. Pomysł
z odrobiną pokory nie był taki głupi, Maggie bez problemu
wyjaśniła jej to, co ciekawiło ją najbardziej w tym momencie.
-
Wiele z nich ma dodatkowe zajęcia w ciągu dnia - kontynuowała. -
Ja też mam swoją pracę, więc ty w tym czasie będziesz spędzać
czas z moim bratankiem.
-
Nie mogę zostać sama? - spytała ze zdziwieniem.
Blondynka
momentalnie straciła panowanie nad swoim zachowaniem. Przyjmowanie
poleceń od innych nie było jej mocną stroną, szczególnie w
sytuacji jakiej się znalazła.
-
Eliz, nie rób problemów. - Matka spojrzała na nią błagalnym
wzrokiem.
-
To
mnie odwieź do domu? Nie
rozumiem, czemu ktoś ma mi dotrzymywać towarzystwa? - zirytowała
się.
-
Elizabeth, przestań - skarciła ją Jannet.
-
Nie? Zostawiasz mnie u obcych ludzi i jeszcze załatwiasz mi
ochroniarza? No świetnie! - Eliz podniosła głos.
-
To nie tak - odezwała się Mag stanowczym głosem, co zdziwiło
dziewczynę, bo kobieta nie wyglądała na surową osobę. - On nie
ma żadnych dodatkowych lekcji i też będzie spędzał czas w domu.
Dziewczyna
parsknęła. Jannet znowu spojrzała na nią karcącym wzrokiem, ale
ona sobie nic z tego nie zrobiła. Od dłuższego czasu ich kontakt
się pogarszał. Elizabeth była zła na matkę za to, jak się z nią
obchodziła. Nagle w pomieszczeniu rozległ się odgłos pukania,
drzwi się otworzyły, a zza nich wychyliła się Lillian. Może
i dobrze, Eliz nie chciała wiedzieć co zaplanowano dla niej na
następne dni.
-
Dzień dobry. - Posłała ciepły uśmiech Jannet. - Obiad już
gotowy.
***
Jadalnia
była ogromna. Ściany pokryte beżową farbą były ozdobione
zdjęciami. Ogromne okna wpuszczały do pokoju promienie letniego
słońca. Kominek był wygaszony. W lustrze wiszącym nad nim obijał
się nakryty już stół pełen jedzenia. Elizabeth oszacowała, że
zmieści się przy nim dwanaście osób, nakryć było dziesięć.
Przy czterech czekały już osoby. Lillian, William, dwójka dzieci.
Ciemnowłosa posłała Eliz uśmiech i poklepała krzesło obok
siebie. Will, który siedział po jej drugiej stronie, tłumaczył
coś zawzięcie dzieciom. Matka usiała naprzeciwko niej, później
do stołu doszła i Meggie, siadając koło Jen.
-
Poczekajmy jeszcze chwilę na Lucasa i dziewczyny - zarządziła, a
potem zwróciła się do matki Elizabeth i zaczęły o czymś
dyskutować.
Pewnie
gdy ktoś spytał się Elizabeth czy widzi plusy tego, co właśnie
się działo, nie przyznała by się, że śmiejąca się mama
sprawia, że dziewczynie raduje się serce. Tak, to zdecydowanie
plus. Od śmierci Annie jej mama się nie uśmiechała praktycznie w
ogóle.
-
Poznałaś już Luka, Sarę i Sopie? - zwróciła się do niej
Lillian.
Eliz pokręciła przecząco głową, kiedy drzwi do jadalni uchyliły się.
Eliz pokręciła przecząco głową, kiedy drzwi do jadalni uchyliły się.
-
O wilkach mowa - zachichotała Lilly.
Do
jadalni weszły dwie dziewczyny. Pierwsze, co rzuciło się Elizabeth
w oczy, to fakt, że są bliźniaczkami. Rude włosy obydwie miały
spięte w wysokie koki. Skinieniem głowy powitały Meggie i Jannet.
Lillian i Williamowi posłały uśmiechy, na Elizabeth spojrzała
tylko jedna, do niej także się uśmiechnęła. Usiadły naprzeciwko
dzieci, zostawiając jedno krzesło obok Mag wolne.
-
Luca nie będzie na obiedzie - powiedziała jedna.
-
No dobrze, w takim razie smacznego. Nie krępujcie się - zwróciła
się do Eliz i jej matki.
Lilian
w tym samym czasie szturchnęła Elizabeth i wskazała na wazę zupy
stojącej na stole. Dziewczyna ochoczo potrząsnęła, już tak długo
miała ochotę coś zjeśc.
***
-
Muszę się już zbierać - oznajmiła Jannet. - Eliz, porozmawiamy?
Maggie
spojrzała na starą przyjaciółkę, a następnie na jej córkę.
-
Porozmawiajcie w moim gabinecie. Lilly, pomożesz mi posprzątać?
Elizabeth
i Jannet skierowały się do gabinetu. Matka dziewczyny usiadła na
fotelu Meg, Eliz naprzeciwko niej. Nastała cisza, dziewczyna zaczęła
się przyglądać zdjęciom i książkom w gabinecie. Tomiki
wyglądały, jakby zostały wydane minimum sto lat temu. Na zdjęciach
widniały różne osoby. Największą uwagę Elizabeth zwróciło
zdjęcie, które miała i jej matka. Grupa przyjaciół, wśród nich
Jannet i zapewne Maggie. Matka powiedziała kiedyś dziewczynie, że
to zdjęcie z balu, kiedy kończyła szkołę.
-
Eliz, mój wyjazd może się przedłużyć.
-
Dokąd tak właściwie jedziesz? - Dziewczynę wcale nie zdziwił
fakt, że może mieszkać tu dłużej niż tydzień.
-
Jakieś niewielkie miasto, szef mnie tam wysyła. Prace mogą się
przedłużyć. Mogę wrócić później.
-
No dobrze. - Pokiwała powoli głową. - To kiedy wrócisz? Wrócimy
do domu przed końcem wakacji? Mam szkołę od września.
-
Powinnam, ale nie obiecuję. - Kobieta spuściła wzrok, wiedziała,
że jej córce się to nie spodoba.
-
Co? - Dziewczyna spytała, marszcząc brwi. - To żart? Mówiłaś o
tygodniu, nie jestem przygotowana na prawie trzy miesiące.
-
Wiem, zostawię ci pieniądze. Jutro pojedziesz z bratankiem Meggie
do sklepów, kupisz sobie coś.
-
No świetnie! Zostawić mnie w domu samą to nie! Ale żeby mnie
puścić z jakimś obcym chłopakiem w świat, to przecież nic się
nie stanie. - Dziewczyna była strasznie zła na matkę, w głowie
zaczął jej się rodzić plan ucieczki. - No super ma... - Przerwało
jej pukanie do drzwi.
Do
gabinetu weszła Maggie, spojrzała się najpierw na dziewczynę, a
potem na jej matkę.
-
Przyjechali, niech Elizabeth nie wychodzi z tego pokoju - rzuciła
zdenerwowana, Eliz poczuła się zdezorientowana. Meggie wyszła,
trzaskając drzwiami.
Jannet
zerwała się z krzesła, blondynka, nie wiedząc, co robić, zrobiła
to samo. Matka podeszła do niej i mocno ją uściskała.
-
Pamiętasz, jak kiedyś opowiadałam ci bajki? Jak byłaś mała,
zawsze pytałaś czy to wydarzyło się naprawdę… odpowiadałam
ci, że tak.
-
Och, mamo, przecież to tylko bajki dla dzieci, odpowiadałaś mi
tak, bo nie chciałaś mi zrobić przykrości. - Dziewczyna lekko
odsunęła się od rodzicielki, kobieta miała zaczerwienione oczy.
Jannet
poczuła wielkie ukucie w sercu. Widziała złość i nie zrozumienie
w oczach córki. Najbardziej na świecie chciała spędzić z nią
wieczór jak kiedyś. Może źle zrobiła zatajając przed nią
prawdę? Ale tak bardzo się o nią bała, tylko ona jej pozostała.
-
Nawet nie wiesz, jakbym chciała, żeby to były bajki i żebyś nie
musiała w nie wierzyć - szepnęła. - Kocham cię, Elizabeth, nie
wychodź stąd - zarządziła i pośpiesznie wyszła z gabinetu.
Dziewczyna
czuła się coraz bardziej zdezorientowana zachowaniem matki i jej
dawnej przyjaciółki.
Podeszła do okna, ale nic przez nie nie widziała, słyszała
tylko
ciche
głosy w korytarzu, więc podeszła do drzwi i przytknęła do nich
ucho. Niestety, nic konkretnego nie usłyszała. Nacisnęła klamkę,
ale drzwi były zamknięte. Westchnęła i zsunęła się na podłogę.
Zrozumiała, że faktycznie dzieje się coś złego i że musi
dowiedzieć się, o co chodzi.
***
-
Ciocia Meg kazała wam siedzieć w spokoju, prawda? - Lilly zwróciła
się do bliźniaków.
-
To bez sensu, kochanie - rzucił Will, wyglądając przez okno. - Oni
i tak będą sobie dokuczać.
-
Och, bądź cicho, a zresztą to twoje rodzeństwo, ty powinieneś
się nimi opiekować. - Dziewczyna znowu próbowała usadzić dzieci
w jednym miejscu.
-
Marks, Nina, siedźcie grzecznie i cicho, to kupię wam coś
słodkiego. - Na te słowa dzieci nagle stały się oazą spokoju, a
chłopak nadal uważnie wyglądał przez okno, wychylał się i
próbował coś zobaczyć.
-
Nie na tym polega opieka. - Czarnowłosa skrzyżowała ręce na
piersiach.
-
To w końcu ty się nimi opiekujesz czy ja?
Lillian
parsknęła. William
często zadziwiał ją swoją obojętnością i spokojem.
-
Ty za to powinieneś odsunąć się od okna, to niebezpieczne. -
Dziewczyna siadła koło Niny.
-
Chcę to zobaczyć po prostu.
-
Ale co tak właściwie się dzieje? - Lil spojrzała w kierunku
chłopaka, a ten odwrócił się do niej i oparł o parapet.
-
Po matkę nowej przyjechali z Rady.
-
Co? - Dziewczyna zmarszczyła brwi.
-
To, co słyszałaś, Lilka. - Chłopak znowu odwrócił sie do okna.
-
Oni przyjeżdżają po kogoś tylko wtedy, gdy mają dowody, że ktoś
popełnił przestępstwo, zataił coś i teraz się ukrywa. Mama
Elizabeth nie wygląda na kogoś, kto ukrywa swoją osobę przed
Radą.
-
Ona się nie ukrywa, tu chodzi o tą dziewczynę – rzucił, po raz
kolejny uderzając głową o szybę.
-
I tak nic nie zobaczysz, chroni ich czar.
William
odwrócił się do dziewczyny i zacisnął wargi w krzywym grymasie.
***
Elizabeth
wyjrzała przez okno, niestety niczego ani nikogo dalej
nie widziała.
Z rezygnacją odeszła od okna i zaczęła rozglądać się po
gabinecie kobiety. Ponownie jej uwagę przyciągnęło zdjęcie z
balu. Zanim do niego podeszła, drzwi gabinetu otworzyły się.
-
Ciociu, o co chodzi z tym wszystkim? - Do pokoju wszedł chłopak.
Ciemnobrązowe
włosy opadały mu kosmykami na czoło. Był niewiarygodnie podobny
do starej przyjaciółki jej matki, a Eliz od razu stwierdziła, że
to siostrzeniec kobiety. Ubrany był w czarne, dresowe szorty i
koszulkę. W porównaniu do Willa, którego Elizabeth poznała rano,
ten był lepiej zbudowany, więc stwierdziła, że musi coś
trenować.
-
Też bym chciała, żeby twoja ciocia mi to wszystko wytłumaczyła –
rzuciła, mierząc chłopaka wzrokiem.
-
Hmm… - Chłopak oparł się o drzwi. - Jak ciotka powiedziała, że
mam się kimś zajmować przez wakacje, to raczej spodziewałem się
dziesięciolatki, co najwyżej dwunastolatki.
-
Niespodzianka w takim razie. - Dziewczyna rozłożyła ręce w
powietrzu.
-
W sumie to wolę ciebie niż jakąś dziewczynkę, będzie ciekawiej
- zaśmiał się wesoło i wyszedł z gabinetu.
-
Aha. - Eliz skrzyżowała ręce na piersiach i oparła się o biurko.
Ponownie
podeszła do drzwi, licząc na to, że są otwarte ale niestety nie
były. Stwierdziła, że się jeszcze trochę rozejrzy. Choć
wiedziała, że to nieładnie, zadecydowała, że to konieczność.
Na biurku, tak jak przedtem, stało zdjęcie i filiżanka herbaty. W
rogu leżał stos przeróżnych papierków, a obok niego długopis.
Elizabeth westchnęła i odwróciła się do obszernej biblioteczki.
Żaden z tytułów nie był jej znajomy. Wysunęła pierwszą lepszą
książkę. Leksykon ras. Rozłożyła tomik na przypadkowej
stronie i ku jej zdziwieniu, ta okazała się pusta. Przekartkowała
kilka stronic, ale kolejne również były puste. Ze zrezygnowaniem
odłożyła leksykon na swoje miejsce i podeszła do okna. Znowu
niczego i nikogo nie było. Gdzie podziała się jej matka, skoro
wychodziła przez drzwi wejściowe? Drzwi
gabinetu ponownie się otworzyły. Tym razem weszła do niego Maggie.
-
Twoja mama już pojechała, możesz wyjść – rzuciła oschle,
odwracając się i zostawiając za sobą otwarte drzwi. Skierowała
się ku jadalni.
-
Ktoś mi powie, o co chodzi? - Elizabeth podążyła za kobietą.
-
Na razie to niepotrzebne. - Ton głosu Mag bardzo zdziwił
dziewczynę, kobieta mówiła wyniośle.
W
jadalni siedział Lucas zajadający się odgrzanym obiadem. Jego
wzrok utkwił w ciotce. Nie przestał jeść, Elizabeth doszła do
wniosku, że musiał być bardzo głody, bo posiłek dość szybko
znikał z jego talerza. Kobieta stanęła za nim, kładąc rękę na
krześle.
-
Jutro pojedziesz z Lucasem do centrum, tak jak życzyła sobie tego
twoja mama. Dziś masz już czas wolny, ja muszę zająć się swoimi
sprawami, więc proszę, nie przeszkadzaj mi - powiedziała Maggie i
wyszła. Dziewczynę zamurowało.
-
Wstaniesz sama, czy mam cię obudzić? - Lucas pokazał na dziewczynę
widelcem z
nabitym kawałkiem kotleta.
-
Wstanę. - Elizabeth przewróciła oczami i skierowała się ku
górze.
-
O dziewiątej wyjedziemy - krzyknął chłopak, mając pełną buzię.
Najpierw
przeszło jej przez myśl kłócić się i doprowadzić do tego, żeby
nie jechać, ale potrzebowała ubrań na pobyt tutaj. Dodatkowo
stwierdziła, że Lucas może być dobrym źródłem informacji dla
niej. Może on będzie wiedział coś więcej.
***
W
gabinecie rozległ się odgłos pukania.
-
Proszę! - rzuciła Maggie i uniosła wzrok ku otwierającym się
drzwiom. - Coś się stało, Luka? – Kobieta wyprostowała się na
krześle.
Ciemnobrązowe
włosy miała dokładnie zebrane w schludny kok. Spojrzała na
bratanka czekoladowymi oczami, licząc, że jednak nie przyszedł z
niczym ważnym. Chłopak nie lubił, kiedy tak na niego patrzyła,
choć rysy jej twarzy były łagodne, a niewielkie piegi sprawiały,
że wyglądała na czułą osobę bez żadnych wymagań wobec nikogo,
to jednak tak nie było. Mieszkał u ciotki od zawsze, jego ojciec
zaginął podczas wojny, a matka, którą widywał kilka razy do
roku, zdecydowała, że lepiej będzie, gdy zajmie się nim Meg,
która była do tego stworzona jako dyrektorka jednej z Akademii.
Lucas nie miał tego za złe matce, ale kiedy ciotka wymagała od
niego niektórych rzeczy, zastanawiał się, czy jego rodzicielka
byłaby wobec niego tak samo surowa.
-
Dlaczego mam ją niańczyć? - Ciemnooki oparł się o krzesło
stojącego równolegle do fotela ciotki. - Jest w wieku Lilly, skoro
ona sobie daje radę, to Elizabeth zapewne też by dała.
-
Lillian przeszła odpowiednie szkolenia i próbę osobowości, gdy
była dzieckiem.
Lucas
zmarszczył brwi.
-
Co? Mam rozumieć, że Eliz nie przechodziła tego? Należy w ogóle
do naszego świata?
-
Oczywiście - powiedziała kobieta łagodnym tonem. – Siadaj,
Lucas. Zaraz ci coś przyniosę.
Ciemnowłosy
posłusznie usiadł na fotelu, kiedy ciotka wyszła i zostawiła go
samego w biurze. Wziął do ręki leżący na biurku długopis z
wygrawerowanymi inicjałami kobiety. Meggie
Blackwell, przeczytał
w myślach. Jego uwagę przykuła otwarta koperta z wygrawerowanym
diamentem. Rada Carmlet. Przeszedł go dreszcz. Spojrzał się za
siebie, by upewnić się, że ciotka nie wraca. Sięgnął po kopertę
i ostrożnie wysunął zawartość.
***
-
William, nie podoba mi się to wszystko - powiedziała Lilka,
siadając kolo chłopaka wpatrzonego w telefon, a ten schował go,
gdy dziewczyna zaczęła rozmowę.
-
Jesteś przewrażliwiona jak zawsze – rzucił, poprawiając się na
sofie w salonie. - To nic takiego, oni czasem robią takie kontrole.
-
Nie przypominam sobie takiej od szesnastu lat, wyobraź sobie. -
Czarnowłosa spiorunowała chłopaka wzrokiem, ale on wpatrzony był
w ogień w kominku.
-
Ale w tej akademii jesteś od dziesiątego roku życia. Ja tu
trafiłem, kiedy miałem sześć i przez te trzynaście lat widziałem
dwie takie kontrole. - Spojrzał na dziewczynę łagodnym wzrokiem. -
Ty i ja nie musimy się o nic obawiać, Nina i Marks tak samo.
Dziewczyna
jęknęła. Bała
się bardzo o swojego chłopaka, jego rodzeństwo i siebie.
-
Ale tamte kontrole były dziesięć lat temu. Od tamtej pory dużo
się zmieniło. A co będzie, jak ktoś się im nie spodoba?
Elizabeth na przykład? Ciocia mówiła, że ona nie ma prawa według
Rady i że nic nie wie o istnieniu Carmlet. Nie podlegała próbom, a
co jeśli...
-
Lilka! - William przerwał denerwujący go monolog dziewczyny. - Luka
zabiera ją jutro do miasta. Ona tu nie będzie, Rada się nie dowie,
że była i że ktoś taki istnieje, my wszyscy szczęśliwie
przejdziemy próbę i wszystko będzie dobrze – powiedział,
wstając i poprawiając bluzkę.
-
No nie wiem. - Dziewczyna przyciągnęła kolana do brody.
-
Ale ja wiem i teraz idę już spać – powiedział, całując
szarooką w czoło. - Dobranoc.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz