Rozdział V
Błękitna magma
-
Kto przyszedł? - Luca siedział na płytkach w oranżerii.
Wyglądał
na bardzo zmęczonego i przytłoczonego sytuacją, co było dziwne
dla Williama, który spędzał z nim wiele czasu. Zawsze
miał kontrole nad tym, co działo się w Akademii. Można
powiedzieć, że był prawą ręką cioci Meggie.
Lucas nigdy się nie poddawał tylko zawsze dążył do rozwiązania
problemu. A
teraz? William od razu zauważył, że Lucas nawet do końca nie wie
w czym tkwi problem.
-
Doradca. Elizabeth otworzyła jej drzwi. - Schował twarz w rękach.
Will
usiadł na jednym z leżaków. Zrobiło
się bardzo nieciekawie. Chyba
zrozumiał chwilowe zwątpienie przyjaciela.
-
Jak zareagowała?
-
No nie najlepiej - Lucas wzru szył ramionami. - Powiedziała, że
wierzy, ale widzę, że jest nie ufna. Leki
od Georga przestały działać, nie będzie wierzyć bez podejrzeń
we wszystko, co powiemy.
Will
parsknął i dopiero zdał sobie sprawę, że nie polepszył tym
sytuacji, mimo
że miał taki zamiar. Rzadko
pocieszał przyjaciela i teraz nie wyszło mu to najlepiej.
-
Dziwisz się? - Wykrzywił usta w dziwny grymas.
Lucas
westchnął, a drzwi oranżerii otworzyły. Kruczowłosa
niepewnie wysunęła swoja drobną buzie. Uśmiechnęła się.
-
Lillian zawołasz Elizabeth? Jest w bibliotece. - Lucas podniósł
się z płytek, otrzepał spodnie.
-
Coś się stało? - Zmarszczyła
brwi.
-
Każ jej przyjść do swojego pokoju. - Przemknął koło niej w
drzwiach.
***
-
Ale jak to nie zrobicie z tym nic?! - Elz po raz kolejny podniosła
głos. - To wszystko naprawdę nie jest dla was dziwne? - rozłożyła
ręce.
Will
i Lillian starali się ignorować ją i chłopaka, wiec zajęli się
sobą. Kiedy
Elizabeth weszła
do swojego pokoju oprócz Lucasa był tam także William. Lillian
przyszła razem z nią z poddasza.
-
Proszę bądź ciszej - Luca uciszał ją, ale jak na razie bez
skutków. - Doradca nadal jest, rozmawia z moją ciocią. Proszę.
Eliz
była bardzo zdezorientowana. To
wszystko było co najmniej dziwne.
Czuła ogromną ciekawość i chęć poznania tego świata, ale
także bała się tego.
Westchnęła i padła na łóżko.
Twarz schowała w rękach.
-
Lucas, co było w liście do cioci? - Will odsunął się od swojej
dziewczyny.
-
Coś, że Organ Bezpieczeństwa i Kontroli na czele z kimś tam ma
obowiązek wezwać Opiekunkę Meggie Blackwell bla, bla, bla...
-
Był podany powód? - Ciągnął Will.
-
Nie, chyba
nie. Nie doczytałem. Ciocia
ma się tam do końca przyszłego tygodnia.
-
Bez powodu nie maja chyba prawa jej wzywać. Dziewięć dni... - Will
wydymał usta.
Eliz
kątem oka spojrzała na Lillkę od razu zauważyła, że dziewczyna
walczy z atakiem histerii. Wydało
jej się, że ona też za bardzo nie wie, co się dzieje. Wróciła
wzrokiem na zmartwionego Lucasa, chłopak schował twarz w rękach.
-
Jakby powodu nie było to by jej nie wzywali - warknął Lucas.
Will
przeczesał ręką ciemne włosy.
-
Kiedy zrobimy jej próbę? - Will spojrzał najpierw na Elizabeth, a
następnie na Lucasa.
Na
Lillian nie spojrzał w ogóle, Elizabeth
to zauważyła.
Kiedy Will
powiedział
Lillian
o tym, że sami przeprowadzą próbę dziewczyny strasznie się
zdenerwowała. Starała
się wtedy
mu
wytłumaczyć, że skoro
Sara nie podejmuje się próby to oznacza, że
to
jest to naprawdę niebezpieczne. Domyślił
się, że nie będzie chciała brać udziału w próbie.
-
Nie zamierzam się w to mieszać - Lillian wyszła, trzaskając
drzwiami.
-
Nie podoba i mi się to - Eliz skrzyżowała ręce na piersiach. -
Porozmawiamy o tym później. - wyszła za Lillką.
Will
coś do niej mówił, ale ona to zbagatelizowała i podążyła za
dziewczyną. Liczyła,
że znajdzie wspólny język z czarnowłosą.
-
Znalazłeś
coś w bibliotece? - Luka oparł się o parapet.
Jego
przyjaciel pokręcił głową.
-
A może poprosili byśmy Georga?
William
skrzywił się na pomysł Lucasa. Pomoc od Eisenhowera zobowiązywała
by ich do dalszej współpracy. Szanował maga, jednak nie przepadł
za nim. Często wydawał mu się rozpieszczony i bardzo wyniosły,
wcale nie należało mu się tak dużo jak mu się wydawało. Setki
lat na świecie i wysoka
pozycja rozpieściła Georga.
***
Meggie weszła
pośpiesznie do gabinetu, gdy tylko jej bratanek powiadomił ją o
wizycie Doradcy. Gość siedział wygodnie w fotelu. Meggie
przywitała się z kobietą.
- Nie przychodzę tu
w interesach. - Meggie usiadła naprzeciw Doradcy.
- Co się stało
Rebeco? - Meg była zdenerwowana nagłą wizytą znajomej. - Nie
przysłała cię tu Rada?
- Nie. Chodzi o
list, który dostałaś.
Rebeca spuściła
wzrok. Zaczęła bawić się swoimi kościstymi palcami. Kiedy była
dzieckiem tak bardzo chciała zostać Doradcą. Dopiero z czasem
zrozumiała, że sama skazała się na cierpienie. W pracy nie
obowiązywały ją żadne emocje. Ani negatywne, a tym bardziej
pozytywne. Musiała być jak lód, bezwzględna na anomalie rasowe,
musiała kierować się poleceniami z góry, donosić na każde
wykroczenie, które zauważała podczas przeprowadzanych prób i
wywiadów.
- W czym problem? -
Meggie przełknęła ślinę. - Każdy przebył próbę pozytywnie,
ja pojawię się w poniedziałek u zarządzie, nie wykroczyłam
prawa.
- Z tym czy każdy
polemizowałabym, nie była bym też pewna, co do twojego wezwania.
- Lucas nie jest
członkiem Akademii, nie musiał przejść próby.
- Och Meggie, nie
chodzi mi o Lucasa.
Meg przeszedł
dreszcz. Chodzi jej o Elizabeth, ale skąd ona może wiedzieć o jej
istnieniu? Przełknęła ślinę, może Rebeca się pomyliła.
Opiekunka Akademii postanowiła nie odpowiadać. Ciszę przerwał
Doradca.
- Kim jest
dziewczyna, która otworzyła mi drzwi? - Rebeca spojrzała na Meg
tak, jakby chciała wyczytać z jej oczu kim jest ta tajemnicza dla
niej postać.
Elizabeth.
- A jaki problem
jest z moim wezwaniem? - Meggie próbowała wybrnąć sytuacji.
Rebeca znowu zaczęła
bawić się swoimi kościstymi palcami, zostając Doradcą cały
proces starzenia skupiony jest na rękach, reszta ciała się nie
starzeje, mimo że jej buzia dalej była gładka jak wtedy gdy miała
dziewiętnaście lat to ręce stawały się starsze z sekundy na
sekundę wyrabiając normę za cały organizm. Przeprowadzanie prób
również wspomagało starzenie. Sumą tych czynników były dłonie
szkieletu.
***
- Lillian
wytłumaczysz mi o co chodzi z tym wszystkim? - Elizabeth szła za
Lilką aż do ogrodu.
Eliz nawet nie
wiedziała, że w ogrodzie jest labirynt z żywopłotu. Jeśli już
wyglądała za okno to nie od strony podwórka. Lillian zdecydowanie
sprawiała wrażenie obeznanej w korytarzach. Blondynka podążała
krok w krok za kruczowłosą, błagając o wytłumaczenie. W końcu
się zatrzymała. Dziewczyny znajdowały się w pokoju ze ścian z
żywopłotu. Były z niego wyjścia w cztery różne strony. W
centrum była fontanna, była tam też ławka na której ostatecznie
przysiadła Lillian.
Dziewczyna
wymamrotała coś pod nosem, wzruszając ramionami.
- O co chodzi z próbą? - Eliz usiadła koło kruczowłosej.
-
Chcieliśmy się dowiedzieć kim jesteś, z jakiej rasy. – Lilka
pociągnęła nosem.
Aha. Elizabeth westchnęła.
-
Widzisz? I tak nie wierzysz. - Wzruszyła ramionami.
-
Czemu zależy wam na tym czymś?
- No
chcieliśmy się dowiedzieć, ale to już nie ważne. Dziewczyny nie
mogą przeprowadzić próby, mają założony czar kontroli. To jest
zbyt niebezpieczne, my też nie powinniśmy go przeprowadzać.
Dobrze, że chłopaki nic nie znaleźli. Jeśli wpadną na jakiś
głupi pomysł nie zgadzaj się, oni nie rozumieją czym to grozi.
Elizabeth
tylko przytaknęła. Nie rozumiała co się dzieje, ale czuła, że
może zaufać Lillian.
-
Kiedy ja i Lucas byliśmy na zakupach, wy mieliście tą próbę,
tak? - Powiedzmy, że to były zakupy.
-
Tak, ale to byłą nasza któraś z kolei, sprawdzali, czy wszystko z
nami w porządku, a tak jak powiedziałam na niektórych zakładają
różne czary by uniknąć niepożądanych sytuacji.
-
Kim jest ta kobieta? Widziałaś jej ręce? - Eliz poczuła, że jest
jej nie dobrze, myśl o kościstych palcach powodował u niej odruch
wymiotny.
- To
Doradca. Jest wysłannikiem Rady, przeprowadza próby, kontrole,
wywiady, służy Cramlet. Dłonie są urokiem pełnienia tej funkcji.
Wiem, że to dla ciebie coś nowego.
-
Mało powiedziane – wymamrotała.
-
Nie zrobiłaby ci krzywdy, przyszła prywatnie. Cóż… Na pewno się
ciebie nie spodziewała. Ciekawe czy coś z tym zrobi.
Eliz
zmarszczyła brwi, Lillian to zauważyła.
-
Miejmy nadzieję, że pozostawi to dla siebie.
- A
co jeśli nie? - Elizabeth spojrzała na Lillian, ta podniosłą
wzrok na nią.
-
Nie chcesz wiedzieć. - Przełknęła ślinę.
Między
dziewczynami zapadła cisza. Lillian wyraźnie zamartwiała się o
swojego chłopaka i o Lucasa, który był dla niej jak starszy brat.
Bała się, że przyjdą im do głowy jakieś głupie pomysły, ale
to nie wszystko. Zaczynała martwić się i o Elizabeth, złapała z
nią dobry kontakt, a jej los stał pod znakiem zapytania. Lillian
widziała, że Eliz chciałaby się obudzić następnego dnia i udać,
że to wszystko to sen. Taka dawka nadnaturalnych – dla niej –
rzeczy sprawiała, że Elizabeth nie widziała w co ma wierzyć,
przez szesnaście lat żyła w nieświadomości o istnieniu magi, a w
przeciągu ostatnich dni jej życie zaczynało się wywracać do góry
nogami. Ale było coś w niej, coś co sprawiało, że mimo swojego
oporu i nie wiary Lillian widziała, że Elizabeth stopniowo
przyswaja swoją nową sytuację. Ciekawość Elizabeth i chęć
wyjaśnienia całej tej sytuacji sprzyjały oswojeniu. Mimo, że
blondynka nie wywierała wrażenia wierzącej w to wszystko, Lillian
była pewna, że wierzy, ale potrzebuje jeszcze kilku dni, by się z
tym pogodzić.
- To
ty kim jesteś? - spytała niepewnie Elizabeth.
-
Łowca, reszta też.
-
Lucas, Willian, dzieciaki i te dwie dziewczyny?
Lillian
pokiwała głową.
-
Luka i Will to łowcy, Sara i Sophie też, Nina i Maks też łowcy.
Elizabeth
westchnęła.
-
Pamiętasz Georga?
- On
jest pewnie jakiś czarodziejem, co? - Eliz zaśmiała się nerwowo.
-
Osiągnął już status maga, ale zgadza się. Skąd wiedziałaś?
Eliz
jęknęła.
-
Och… Ci którzy cię zaatakowali to wampiry. - Lillian poprawiła
włosy pociągnęła nosem, ze zdenerwowania uroniła kilka łez.
-
Wampiry są złe w tym wszystkim? - Elizabeth odruchowo złapała się
za rękę, już nie bolała.
-
Nie, ależ skąd! Hmm… najwidoczniej to plemię przeszło na ciemną
stronę mocy.
Dziewczyny
zachichotały.
- Wy
też władacie mieczami świetlnymi?
Lillian
się zaśmiała.
-
Raczej tak tego nie nazywamy.
Elizabeth
uśmiechnęła się pod nosem. Odpychała tą całą magię jak tylko
mogła, ale nie czuła już żeby to było dla niej coś obcego. Z
fascynacją, ale i odrobiną nieufności i lęku słuchała tego, co
mówiła do niej kruczowłosa. Chciała poznać to wszystko „od
kuchni”, a nie słuchać tylko opowieści. Przestawała mieć
wrażenie, że staje się wariatką, ale nie chciała okazywać
swoich uczuć przed innymi. Wolała pozostać na dystans, udając, że
nie interesuje ją ten świat, że w niego nie wierzy. Była pewna,
że Lillian domyśla się, że wcale nie odrzuca jej to wszystko.
Mimo to, ta cała sytuacja była dla Elizabeth czymś nowym i dalej
momentami miała ochotę położyć się i obudzić się w swoim
mieszkaniu, znowu zobaczyć mamę w kuchni najpierw szykującą jej
śniadanie, a potem w pośpiechu, szykującą się do pracy. Znów
zagadała by się z córką i o włos nie spóźniła do pracy.
- A
o co chodzi z tym wezwaniem? - Eliz spojrzała na Lillkę.
-
Sama nie wiem.
Lillian
westchnęła.
-
Niedługo kolacja. - Spojrzała na zegarek.- Możemy pomóc gosposi.
Elizabeth
nie odpowiedziała tylko podniosła się z ławki. Wyciągnęła rękę
do dziewczyny i pociągnęła ją do wstania, gdy ją złapała.
Lillian otarła łzy i pociągnęła nosem, uśmiechając się do
Elizabeth.
***
-
Dlaczego zatajasz tożsamość tej dziewczyny? Jeśli mi nie powiesz
zgłoszę to Radzie. - Doradca wiedziała, że pozostał jej tylko
szantaż.
-
Nie masz prawa! - Meggie podniosła głos.
-
Dobrze wiesz, że mam. Nie zgłosiłam jeszcze raportu z wywiadu u
was.
Pani
Blackwell parsknęła śmiechem, krzyżując ręce.
-
Chyba powinnaś już pójść. - Nie spojrzała na przyjaciółkę.
-
Nie rozumiem czemu ją kryjesz. Narażasz inne dzieci. - Doradca
podniosła się z krzesła.
Kobiety stanęły w korytarzu.
-
Ostatnia szansa.
Meggie
spuściła wzrok.
-
Nie zgłosisz tego nikomu?
-
Dobrze wiesz, że nie. Nie raz wam pomogłam. - Doradca dotknęła
ramienia Meggie.
- To
dziewczyna… Nazywa się Elizabeth. Jest córka Jannet.
-
Kogo jest córką? - Rebeca zmarszczyła brwi i zabrała kościstą
dłoń z ramienia przyjaciółki.
-
Jannet i Harrego. Harrego Harrison i Jannet Castillo.
Rebeca
zamarła. Przecież to nie możliwe.
-
Przecież to nie możliwe. Nie kpij ze mnie Meggie. - Rebeca
pokręciła głową.
Meggie
tylko popatrzyła na kobietę i westchnęła. Tyle wystarczyło
Rebece by zrozumieć, że Opiekunka Akademii nie żartuje. Doradca
odwróciła się na pięcie i stojąc przed lustrem wymamrotała
kilka słów. Jej odbicie rozmazało się i zostało zastąpione
błękitną otchłanią, migoczącą srebrnymi drobinami. Pewnie
wkroczyła w otchłań, znikając w niej. Połyskująca magma, która
wypełniała lustro zastygła tworząc tafle, w które znowu można
było dostrzec swoje odbicie. Meggie popatrzyła na zwierciadło,
poczuła ogromną chęć powrotu do ojczystego świata, zobaczenia
rodziny. Westchnęła.
-
Czy mogę prosić coś ciepłego do picia? - krzyknęła do gosposi.
-
Już się robi! - odkrzyknęła ochoczo starsza pani.