Elizabeth
jechała samochodem z Lucasem. W pojeździe panowała cisza. Chłopak
od rana zachowywał się dość specyficznie, jak uznała Eliza. Luca
od rana namawiał ciotkę by jednak dziś nigdzie nie jechali i
odpuścili sobie zakupy. Chciał z nią o czymś pilnie porozmawiać,
ale ona go stale zbywała. Zbywała go, tak jak on teraz zbywał ją,
gdy próbowała dowiedzieć się czegoś więcej. Rozmyślenia
dziewczyny przerwało nagłe szarpnięcie. Pojazd zatrzymał się z
piskiem opon.
Na
poboczu drogi, którą jechali, zatrzymało się kilka ciemnych
samochodów. Elizabeth zmarszczyła brwi, a Lucas zaklął pod nosem.
Spytała się go, co się dzieje, ale on wraz nie odpowiedział.
Z
jednego samochodu wyszedł mężczyzna, który stanął na drodze,
prowadzącemu Lucasowi. Chłopak próbował wykonać manewr i wyminąć
mężczyzną, ale ten zabawnie zagroził mu palcem, uśmiechając się
głupio. Luca westchnął i zgasił samochód.
-
Pod żadnym pozorem – wycedził, grożąc palcem. - Nie wychodź z
samochodu.
Eliz
przez chwilę analizowała sytuację. Luca, wychodząc trzasnął
drzwiami. Mężczyzna,
który przerwał przejażdżkę parze, poprawił swoją marynarkę.
Nie wydał się groźny dziewczynie, a jedynie ciekawy. Pomyślała o
tym wszystkich tajemnicach, które pojawiły się w jej życiu
ostatnio i stwierdziła, że nie potrzebuje kolejnego tematu do przemyśleń. W
końcu, niewiele myśląc, wyszła z samochodu, podchodząc do
mężczyzn i przerywając im rozmowę. Dopiero, gdy podeszła do nich
zobaczyła, że z pozostałych samochodów też wyszli ludzie, ale
stali, w raczej, bezpiecznej odległości. Lucas znowu zaklął, gdy
zobaczył zmierzającą ku niemu dziewczynę. Przetarł twarz buzią.
-Wróć
do samochodu, natychmiast! - zarządził.
-Lucasie
Blackwell, nie przystoi się odzywać w ten sposób do kobiety –
skarcił go mężczyzna, z którym prowadził rozmowę, dodatkowo
wysłał mu sarkastyczny uśmiech. - George Eisenhower. - Skinął
głową.
Elizabeth
miała się odezwać, gdy Lucas zasłonił jej dłonią buzię.
Zaskoczona odskoczyła. George zaśmiał się. Gdy Elizabeth
siedziała w samochodzie wydawał jej się znacznie starszy.
-
Musimy jechać, skontaktuję się z tobą – warknął i złapał
Elizabeth za ramię.
-
To, że ty masz czas, nie znaczy, że my go mamy. Nie lekceważ nas,
bo pożałujesz.
-
Nie lekceważę, to po prostu zły moment. - Luca wzruszył ramionami
i ruszył w kierunku samochodu, ciągnąc naburmuszoną Elizabeth.
-
Jaki zły moment?! Jesteś łowcą, to twój obowiązek o każdej
porze dnia i nocy! - Mężczyzna warknął, unosząc dłonie ku
górze.
-
Co? - Eliza zmarszczyła brwi i wyrwała się Lucasowi, odchodząc od
niego kilka kroków.
Tajemniczy
mężczyzna jęknął i wygiął usta w dziwnym grymasie, posyłając
Lucasowi, przepraszające spojrzenie.
-
Jeźdźcie, więc… Znajdę cię wieczorem.– Ukłonił się w
kierunku Elizabeth.
-
Rozmawiajcie, ja faktycznie pójdę do samochodu – rzuciła
zdezorientowana.
Blondynka
zaczęła powoli cofać się, Luca westchnął i odwrócił się do
Georga. Chciała się obrócić, by iść do samochodu przodem, ale
nagle poczuła ogromny ból oraz zdała sobie sprawę, że traci
grunt pod nogami. Usłyszała tylko jakieś krzyki, potem ogarnęła
ją ciemność.
**
Zniecierpliwiona
Lillian regularnie stukała butem o parkiet salonu, denerwując przy
tym Thomasa, siedzącego obok. Puk,
puk, puk… - pomyślał. Ubrani były odświętnie i oczekiwali sygnału od Pani Blackwell,
która właśnie stanęła w progu pomieszczenia.
-
Gdzie Luna i Vera? - spytała równie zniecierpliwiona, co Lili.
-
Tutaj jesteśmy, Pani Blackwell – oznajmiły jednocześnie.
-
Świetnie. - Meggie złożyła dłonie. - Najpierw sprawdzą ciebie,
Thomasie, następnie ty, Liliano. Luno i Veronico, wy będziecie
kolejne, tak jak na bliźniaczki przystało, wejdziecie wspólnie.
Nicolas i Anna, którym pomogę, będą kolejni. Ja sprawdzę się na
samym końcu.
W Akademii rozległ się odgłos pukani. Pani Blackwell pędem
ruszyła do drzwi. Od razu było widać jej stres i to, że bardzo
zależy jej, by dobrze wypaść. Lili nie do końca wiedziała, co
stanie się, gdy ktoś nie przejdzie próby, szczególnie z obecnym
prawem, ale starała się o tym nie myśleć. Thomas nie był zbyt
rozmowny w tym temacie, z Lucasem nie rozmawiała w ogóle na ten
temat, a Luna i Vera były tu znacznie krócej niż ona i kruczowłosa
na wstępie odrzuciła pomysł rozmowy z nimi.
Wszyscy
w pomieszczeniu powstali, gdy w korytarzy rozległ się odgłos
stukania pantofli. Thomas, widząc jak Lilian nerwowo gładzi swoją
sukienkę, złapał ją za rękę, a ona ją mocno ścisnęła. Czuł,
jak jej strach unosi się w powietrzu. Do salonu, zaraz po Pani
Blackwell, weszła kobieta. Ubrana była w szarą szatę, przewiązaną
sznurkiem w niebieskim odcieniu. Burza czarnych loków spoczywała na
ramionach doradcy, a z jej niebieskich oczu, o dziwo, wcale nie
patrzyło źle. Kobieta wyglądała na bardzo miłą i troskliwą
osobę, zupełnie jak Pani Blackwell, której ostrości dodawał
zazwyczaj ton mowy. Thomas usłyszał jak Lilian wypuszcza powoli
powietrze z ust, jej uścisk też się rozluźnił. Wiedział, że
matka Lili często straszyła córkę doradcami, gdy ta była
młodsza, jednak ten doradca był znacząco wyróżniający się
spośród tych, których kiedykolwiek sam widział. Na jego ustach
przemknął głupi uśmiech, gdy przypomniał sobie, jak śmiała
się, że noszą worki po warzywach.
-
Thomasie Patterson, ty pierwszy podejmiesz próbę. - W pomieszczeniu
rozbrzmiał wyniosły i zarazem przenikający głos kobiety.
Lilian
drgnęła i spojrzała na pozostałych domowników, zdało jej się,
że tylko ją tak bardzo przeszył głos kobiety. Puściła dłoń
chłopaka, który podążył za doradcą do gabinetu Pani Blackwell.
Sama
pani domu, gdy tylko doradca z Thomasem wyszli, wypuściła powietrze
z ust i opadła na fotel. Lilian również usiadła na sofie, na
której wcześniej zajmowała miejsce. Spojrzała na rodzeństwo
brata i zmarszczyła brwi. Nie potrafiła sobie wyobrazić, jak takie
niesforne i energiczne dzieci pozwolą skaleczyć się i cierpliwie
poczekają na werdykt?
**
Eliza
powoli otworzyła oczy. Czuła ogromny lewej ręki i głowy, ale i
tak powoli zaczęła się podnosić, otwierając oczy.
-
Nie ruszaj się, Elizabeth. - George delikatnie powstrzymał ją od
wstania.
Dziewczyna
posłusznie opadła ponownie na łóżko. Czuła zdezorientowanie.
Rozejrzała się po pomieszczeniu. Leżała na sofie w niedużym
salonie. George siedział koło jej głowy, a Lucas nerwowo chodził
po pomieszczeniu.
-
Co się stało? - Do pomieszczenia z hukiem wpadła Lili. Za nią
wszedł Thomas, który wyraźnie posyłał dziewczynie błagalne
spojrzenia, by nie dramatyzowała.
-
Zaatakowali nas sojusznicy rady, chyba wampiry. - Luca odwrócił do
przyjaciół.
-
Wampiry? Od kiedy oni współpracują z radą? - zdziwił się
Thomas.
Lillian
jęknęła, złapała się za głowę i spojrzała na leżącą na
łóżku blondynkę.
-
Bądźcie cicho! Obiecaliśmy coś pani Blackwell.
-
Wiem – warknął Lucas. - Ale nie było wyboru – dokończył
spokojniej.
-
Nie możecie wspomnieć o tym Meggie – odezwał się George, który
bacznie przyglądał się rozmowie gości.
Elizabeth
spojrzała na niego i dostrzegła, że mężczyzna stale delikatnie
porusza palcami nad jej głową. Ją samą znacząco morzył sen, ale
starała mu się opierać.
-
Później dokończycie tą rozmowę – kontynuował. - Thomasie,
Lucasie, muszę z wami porozmawiać. - Podniósł się z sofy i
poprawił marynarkę.
-
Lillian zostaniesz z nową? - zapytał Lucas.
Lilian
pokiwała tylko szybko głową i zajęła miejsce Georga.
-
Gdzie jestem? - wymamrotała Eliza.
-
Jesteśmy w domu Georga. Elizo, nie zdziwił cię wyjazd matki? -
Lilian pochyliła się nad nią.
Elizabeth
próbowała podnieść się, ale ból ręki jej to uniemożliwił.
-
Nie, raczej nie. Nie raz wyjeżdżała, chociaż od śmierci Annie
strasznie się zmieniła. - Wzruszyła ramionami. - Wcześniej śmiało
mogłam zostać sama, oczywiście dzwoniła do mnie, ale to jednak,
co innego niż teraz, gdy mnie z wami zostawiła i dostałam
ochroniarza, który swoją drogą nie spisał się. - Uśmiechnęła
się krzywo.
Lilian
zaśmiała się.
-
Kim była Annie? Co jej się stało? - zapytała.
-
To była przyjaciółka mojej mamy, zginęła nagle w wypadku, nawet
nie wiem jak… - Posmutniała. Elizabeth poczuła się źle. Jej złość na matkę mijała, a ona zaczynała rozumieć, że bardzo by chciała z nią porozmawiać, spytać się, co robi. Zdała sobie sprawę, że nie zachowała się dobrze, gdy widziały się po raz ostatni. Głęboko zaczerpnęła powietrza.
-
Lillian, o co tu chodzi?
Lilian
zmieszała się, ale na jej szczęście do pomieszczenia wszedł
zdenerwowany Lucas, tuż za nim Thomas i George,
-
Lilian, to prawda, że wy wiedzieliście o próbie? - spytał
zaciekawiony.
Dziewczyna
spojrzała tylko na swoją dłoń.
-
Mogliście powiedzieć! - krzyknął. - A o tym, że ją wezwali też
nie raczyliście mi powiedzieć?
Thomas
i Lillian spojrzeli na siebie ze zdziwieniem. Nikt się nie odezwał.
-
Lucasie, wydaje mi się, że tego nie wiedzieli. - Geogre przerwał
cisze.
-
O czym ty mówisz, Luca? - Lili zmarszczyła brwi.
-
Ciotka dostała list od rady. Ma miesiąc na pojawienie się i
złożenie zeznań. Jeszcze potem coś było, ale nie wiem co.
Musiałem odłożyć list na miejsce, bo ciotka wracała. Wszyscy
pozytywnie przeszliście próbę?
-
Tak, masz szczęście, że nie jesteś uczniem akademii, bo to nie
było nic przyjemnego. - Skrzywiła się Lili. - Co teraz zrobimy? -
Spojrzała na wpół świadomą Elizabeth.
-
Pojedziemy kupić jej jakieś ubrania i wrócimy, jak gdyby nigdy nic
– oznajmił Thomas.
-
A co z jej ręką? - Lucas podszedł i złapał siną rękę
Elizabeth, ta skrzywiła się.
-
Zająłem się nią jak tylko tu przybyliśmy. Mniejsze otarcia
poznikały, ale złamanie wyleczy się zapewne dopiero rano –
oznajmił George.
Eliza
jęknęła cicho. Ból ręki był bardzo silny, więc dziewczyna
skrzywiła się na myśli znoszenia go aż do jutra.
**
Gdy
wracali Elizabeth była już przytomniejsza. Dopytywała Lililan, o
sytuacje, która miała miejsce rano, ale ta wyraźnie nie chciała z
nią rozmawiać. Thomas zarządził coś, o jakieś próbie, którą
ma przejść, o ile jedna z bliźniaczek zgodzi się im pomóc, bo
inaczej musieli by skorzystać z pomocy Georga, a ten pomysł
znacząco nie spodobał się Lucasowi. Od niego też starała się
wyciągnąć jakąś informację, ale ten zdawał się nie słyszeć
jej rozmów.
Dostanie
się do domu było znaczenie łatwiejsze niż spodziewała się
dziewczyna. Meggie była zajęta czymś i nawet nie powitała ich,
gdy wrócili. Lilian pomogła dostać się jej do łóżka i teraz,
gdy na nim leżała uważnie analizowała dzisiejszy dzień. George,
wampiry, próba… a może jej się to śni? Lucas łowcą… tak, na
pewno jej się to śni. Ale ten ból ręki wydawał jej się tak
mocny. I to, co powiedziała jej matka… Dzisiejszy dzień pokrywał
się z tym, co odpowiadała jej matka, a przed wyjazdem kazała jej w
to uwierzyć… Westchnęła i delikatnie obróciła się na łóżku.
Zamknęła oczy, modląc się, żeby sen przyszedł do niej bardzo
szybko, bo miała już dość dzisiejszego dnia. Niby to wszystko
było absurdalne, ale co jeśli to, co opowiadała jej kiedyś matka
było prawdziwe?