Rozdział VIII
Nieodpowiedzialne posunięcie
Elizabeth leniwie przeciągnęła się na łóżku. W
nocy śniła o rodzicach. Wczoraj podsłuchała rozmowę Meggie z tamtą nadzwyczajną
kobietą. Zdziwiło ją to, że dla gościa była abstrakcją. Słyszała jak mówią o
jej rodzicach, sama nie znała ojca, a kiedy pytała mamę o niego, ta ją zbywała.
Postanowiła dziś zagadać do pani domu i dowiedzieć się czegoś na temat taty.
Zresztą i mamy, w tym domu dziecka była zaledwie kilka dni, ale zaczynała mieć
wrażenie, że mama była dla niej obca.
Hm...
Tak właściwie nie śniła, tylko o rodzicach. W śnie widziała i znajomych
rodziców, tak właściwie to już i jej.. Widziała tam i Meggie, i kobietę, która
nawiedziła dom dziecka wczoraj i rozpłynęła się jak we mglę na korytarzu po
rozmowie z panią Blackwell. Kojarzyła i inne osoby, które towarzyszyły jej
rodzicom. Czy tak właściwie to był normalny sen? Teraz leżąc na łóżku i
wpatrując się w biały sufit doszła do wniosku, że to nie był zwykły sen. Miała
wrażenie, że ktoś opowiada jej bajkę. Och, mama. Wreszcie połączyła fakty. Śnił
jej się początek bajki, którą opowiadała jej rodzicielką, gdy układała ją do
snu. Nie sądziła, że pamięta ją tak dobrze. Tym bardziej nie sądziła, że
imiona, które kiedyś przed snem wypowiadała jej matka, sprawią, że Elizabeth
wyśni sobie ich właścicieli bez błędu. Przecież to niemożliwe by wyśnić ludzi
tak dokładnie. Miała wrażenie, że uczestniczy w zamieszaniu, które miało
miejsce w jej śnie. Wszystko było tak realne. Czuła jak sunie po ulicach
zatłoczonego i pełniącego życiem miasta, słyszała szum wody i szelest liści,
które powiewały na lekkim wietrze, słyszała odgłos palącego się ogniska i czuła
zapach pieczonych kiełbasek. Czuła, że jest między tymi ludźmi. Nie czuła się
tak, gdy tą bajkę opowiadała jej mama. Czuła się zaproszona. Miała nieodparte
wrażenie, że ktoś jej to mówi, bo bardzo chce ją z czymś zapoznać. Elizabeth
się zmieszała. Pomyślała o tym, co się ostatnio działo. Westchnęła i leniwie
wyszła spod pościeli. Postanowiła, że musi wyjaśnić sen Meggie, w końcu tam
była. Była? A może to niewinna bajka na dobranoc i wyobraźnia płata jej figle
przez natłok, napływających do niej informacji? Z jednej strony matka wychodząc
i zostawiając ją w "sierocińcu" powiedziała, że bajki, które jej
opowiadała są prawdziwe, ale czy Elizabeth była naprawdę gotowa w to uwierzyć?
***
Meggie Blackwell siedziała pochylona
nad swoim biurkiem w gabinecie, kiedy Eliz weszła do niego po uprzednim
zaproszeniu przez panią domu. Gdy dziewczyna weszła do pomieszczenia Meggie
podniosła głowę i ciepło uśmiechnęła się do Eliz.
- W czym mogę pomóc ci o tak wczesnej
porze?
Eliz
spojrzała na zegarek było zaledwie kilka minut po szóstej, Nie była świadoma,
że jest tak wcześnie, nie spojrzała na żaden inny zegarek.
- Och,
nie wiedziałam, że jest tak wcześnie - zmieszała się.
- Nic
nie szkodzi. - Meggie poprawiła się na fotelu.
Włosy
standardowo miała zebrane w starannie upięty kok. Makijażu nie miała. Jej piegi
były bardzo widoczne i pokrywały całą twarz, dekolt i ręce. Lucas nie miał ich
tak dużo, a mimo to byli bardzo podobni. Cerę miała dojrzałą, gdzie niegdzie
pojedyncze zmarszczki, które pojawiały się, gdy Meggie wyrażała emocje buzią.
Eliz się
zawahała. Zacząć wprost czy nie?
-
Uważasz, że sny są prawdziwe? - Zaczęła niepewnie.
Meggie
zmarszczyła brwi.
- Śniło
ci się coś konkretnego, Eliz?
- Nie -
skamłała.
- To
może ktoś? - Meggie wzięła łyk herbaty.
Elizabeth
pokiwała głową.
-
Opowiesz mi coś o moim tacie?
Elizabeth
zaskoczyła kobietę pytaniem, doskonale zauważyła jej zmieszanie.
- Nie
znałam go najlepiej - wykrzywiła usta.
Skłamała.
Co miała jej powiedzieć?
-
Przypadkowo byliście razem na ognisku?
Meggie
zamarła, oczy pełne zdziwienia skierowała na dziewczynę siedzącą naprzeciwko
niej. Elizabeth wiedziała, że pani domu nie wywinie się od odpowiedzi.
- O
jakim ognisku mówisz? - Meggie zmarszczyła brwi, udając, że nie wie o, co
chodzi dziewczynie.
Elizabeth
westchnęła. Dlaczego Meggie też ją zaczęła zbywać? Pokręciła głową ze
zrezygnowaniem. Postanowiła odpuścić, wiedziała, że Meggie nie powie jej
prawdy. Choć początkowo miała nadzieję, że kobieta wyjaśni jej sytuacje, która
miała miejsce na jawie teraz zdecydowanie była pewna, że niczego się nie dowie.
- O
żadnym - rzuciła, podnosząc się.
Odwróciła
się na pięcie i delikatnie, trzaskając drzwiami gabinetu. Meggie nie
odpowiedziała nic, podążyła tylko wzrokiem za młodą dziewczyną, wychodzącą z
pomieszczenia. Sięgnęła po herbatę. Gdy Jannet wyjeżdżała ona sama
zaproponowała, że pokaże jej córce świat, z którego pochodzi. Jednak nabierała
wątpliwości. Może Rebecca miała racje i Elizabeth naprawdę stanowi zbyt duże
zagrożenie dla innych? Jej obowiązkiem jest ochrona tych dzieci, a ona świadomie
zgodziła sie na to by Elizabeth zamieszała wraz z nimi, wiedząc, w jakiej
sytuacji sama się znajduje. Jutro musi stawić się w Carmlet, tak w zasadzie nie
wiedząc czy wróci...
***
- Nie
zgadzam się! - Lillian krzyknęła, mimo że była świadoma, późnej godziny.
Była w
bibliotece wraz z Williamem i Lucasem. Był środek nocy, światło gwiazd i
księżyca wpadało na poddasze przez okna. Siedzieli po ciemku, wiedząc, że gdyby
zapalili lampy, zwróciliby czyjaś uwagę.
William
gestem uciszył dziewczynę, nie lubił, gdy wpadała w histerie, ale teraz był
świadomy, że to z jego powodu, więc starał się cierpliwie znosić emocje
dziewczyny.
- Po
cholerę wam ta próba? - Lillian skrzyżowała ręce.
Will się
zawahał, spojrzał na przyjaciela. Lucas wzruszył ramionami. Sam do końca nie
wiedział, dlaczego mu na tym zależało, ale zbyt wiele niedomówień odkąd w domu
pojawiła się Elizabeth sprawiało, że zależało mu coraz bardziej by dowiedzieć
się, o co chodzi, a był świadomy, że odpowiedź kryje się za Eliz.
- Po
prostu, nie chcesz wiedzieć czy jej osoba nie jest dla nas zagrożeniem? -
Rzucił, nie wiele myśląc.
- Może
od razu spalcie ją na stosie. - Lillian odwróciła się na pięcie i wyszła,
znikając w ciemnościach korytarza.
William
ruszył za dziewczyną. Lucas stanął na drodze przyjacielowi, bo liczył na
wsparcie z jego strony. Ten jednak skarcił go wzrokiem i wyminął, uderzając
barkiem i mamrocząc coś pod nosem. Lucas rozejrzał się po ciemnym
pomieszczeniu. Przez chwilę nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. Na stole zauważył
scyzoryk. Pewnie podszedł po niego i szybko, ale cicho zbiegł na dół.
Drzwi do
pokoju Elizabeth były zamknięte, ale nie na klucz. Po ciuchu wszedł do pokoju
dziewczyny. Spała skulona na łóżku. Długie, blond włosy zasłaniały delikatnie
jej bladą twarz. Była strasznie blada, stwierdził Lucas. Pod oczami ciągle
miała worki, musi być naprawdę zmęczona tym wszystkim. Kiedy sie zorientował
stał już przy jej łóżku. Delikatnie przysiadł koło dziewczyny i złapał jej
rękę. Wyjął z kieszeni scyzoryk i pochwycił pustą szklankę, która stała na
szafce nocnej dziewczyny. Zawahał się. Nie chciał kaleczyć mocno dziewczyny i z
wyrzutem sumienia, delikatnie przycisnął ostrą końcówkę scyzoryku do gładkiej
skóry palca Elizabeth. Krople krwi spływały do szklanki, gdy Lucas trzymał
bezwładną dłoń Eliz, modląc się by się nie obudziła. Gdy do szklanki wpłynęło
wystarczająco dużo czerwono-bordowej cieczy, wypowiedział krótkie zaklęcie i
przejechał palcami po niewielkiej ranie na palcu Elizabeth, która nagle
zniknęła. Odłożył delikatnie dłoń dziewczyny z powrotem na miękką pościel i
cicho jak kot, zniknął za drzwiami sypialni Elizabeth.
***
Po
rozmowie z Meggie, Elizabeth wyszła do ogrodu. Promienie słońca grzały jej
skórę, było ciepło, ale nie duszno tak, jak bywało w ciągu ostatnich dni. Spacerowała
po alejkach, oglądając rozmaite kwiaty i krzewy, i rozmyślając o tym, co się
dzieje. Wyciągnęła komórkę i wybrała numer mamy. Numer niedostępny. Druga
próba. Numer niedostępny. Trzecia. Znowu. Westchnęła i wsunęła telefon w
kieszonkę szortów. Dalej oderwana od rzeczywistości krążyła po ścieżkach
ogrodu. Z rozmyślał wyrwała ją Lillian, która wybiegła z domu, nawołując Eliz.
- Coś
się stało? - Elizabeth zmarszczyła brwi, kiedy Lilka znalazła się koło niej.
-
Widziałaś gdzieś Williama i Lucasa?
Eliz
pokręciła przecząco głową.
- Lucas był u
ciebie?
- Nie, nie widziałam się z nim dziś.
- Ale czy był w nocy?
- Słucham? - Oburzyła się Elizabeth.
Lilka przewróciła oczami.
- Coś się stało? - Elizabeth
ponowiła pytanie.
- Obawiam się, że chłopaki chcą
zrobić coś głupiego albo, że już to zrobili - zaczerpnęła powietrza.
- Chodzi o próbę, tak?
- A widziałaś gdzieś Meggie? -
Lillian zignorowała pytanie Elizabeth.
- Tak, chodźmy do niej razem.
Eliz ruszyła pierwsza, a za nią
podążyła Lilka. Udzielił się jej niepokój czarnowłosej, zaczęła się denerwować,
bo czuła, że coś się wydarzy.
Zastały Meggie, rozmawiającą z parą
dorosłych ludzi. Rozmawiała z nimi o bliźniakach i domyśliła się, że to właśnie
rodzice Marksa, Niny oraz Williama. Kiedy Pani Blackwell zobaczyła, wbiegające
do domu dziewczyny, również poczuła się nieswojo. Przerwała rozmowę, wołając
dzieci z góry, które od razu zaabsorbowały uwagę rodziców. Eliz i Lilian
zaprosiła do gabinetu.
- Dlaczego robicie taki raban? -
spytała, zamykając za sobą drzwi i odwracając się do dziewczyn, stojących w
głębi pomieszczenia.
- Po co przyjechali tu rodzice
Williama? - Lillian odgarnęła niesforne kosmyki z włosów.
- Ponieważ muszę coś załatwić.
Miałam zrobić to jutro, ale nie chcę zwlekać. Wy możecie zostać przez jakiś
czas bez opieki, ale lepiej żeby dziećmi zajęli się rodzice. Chcą zobaczyć
Williama, wiecie gdzie jest?
- O to samo chciałyśmy zapytać - wtrąciła
Eliz.
Meggie popatrzyła się ze zdziwieniem
na córkę Jannet. Pokręciła głową.
- Nie denerwujcie mnie.
- Obawiam się, że chcą przeprowadzić
próbę Eliz - sprostowała Lillian.
- Lillian to nie jest zabawne. -
Meggie skrzyżowała ręce. - Elizabeth pokaż mi dłonie, natychmiast.
Eliz posłusznie wykonała polecenie.
Meggie w skupieni popatrzyła na drobne dłonie dziewczyny. Zamruczała pod nosem
i przeciągnęła swoją dłonią po jej. Nagle na palcu pokazała się mała ranka, z
której zaczęła sączyć się delikatnie krew. Elizabeth zastygła. Miała ochotę
krzyknąć, ale zdała sobie w odpowiednim momencie, że to nie była by dobra
reakcja i tylko gwałtownie zabrała dłonie do siebie, przykładając je do
przedramion. Odwróciła wzrok, analizując w myślach sytuacje sytuację.
- Sara czy Sophie? - Meg zwróciła
się do Lillian.
- Sophie. Sama najpierw chciałam
prosić o pomoc jedną z nich, ale kiedy Sara powiedziała, że to niebezpieczne to
ja się wycofałam. Chłopaki jak widać nie.
- Zostańcie w domu - zarządziła pani
Blackwell. - Zajmę się nimi zaraz jak wrócę ze spotkania, nie zdążą nic zrobić
jestem pewna.
- Z tego, co mi wiadomo to ze
spotkania z władzami szybko się nie wracam. Lucas jest na ciebie zły. Na pewno
coś odwalą, jestem przekonana.
Gdy Lillian rzuciła ostatnimi
słowami Meggie zbladła. Lilka wyszła, zostawiając za sobą otwarte drzwi.
Elizabeth się zmieszała i niepewnym krokiem ruszyła w stronę wyjścia. Meggie
zaczepiła ją, gdy ta była już w korytarzu.
- Elizabeth pilnuj tego wisiorka od
mamy, dobrze? - Uśmiechnęła się nerwowo. - Mam przekazać coś twojej mamie?
Pewnie będę się z nią widzieć.
Czy jej mama też dostała takie
wezwanie? Dlatego tak długo może jej nie
być?
- Nie. Sama jej powiem to, co chce
jak się zobaczymy. - Meggie tylko blado uśmiechnęła się do Eliz.
Dziewczyna odwróciła się na pięcie,
chyba, rozumiejąc aluzje kobiety, ale ją ignorując podążyła za Lillian.
________
Z góry przepraszam za błędy i średniej długości rozdział. Mam nadzieję, że choć trochę ciekawy. Proszę o zwrócenie uwagi na poprzedni post. I zachęcam do czekania na kolejne rozdziały.
Eliz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz