sobota, 27 października 2018

Rozdział VIII


Rozdział VIII
Nieodpowiedzialne posunięcie


       Elizabeth leniwie przeciągnęła się na łóżku. W nocy śniła o rodzicach. Wczoraj podsłuchała rozmowę Meggie z tamtą nadzwyczajną kobietą. Zdziwiło ją to, że dla gościa była abstrakcją. Słyszała jak mówią o jej rodzicach, sama nie znała ojca, a kiedy pytała mamę o niego, ta ją zbywała. Postanowiła dziś zagadać do pani domu i dowiedzieć się czegoś na temat taty. Zresztą i mamy, w tym domu dziecka była zaledwie kilka dni, ale zaczynała mieć wrażenie, że mama była dla niej obca.
            Hm... Tak właściwie nie śniła, tylko o rodzicach. W śnie widziała i znajomych rodziców, tak właściwie to już i jej.. Widziała tam i Meggie, i kobietę, która nawiedziła dom dziecka wczoraj i rozpłynęła się jak we mglę na korytarzu po rozmowie z panią Blackwell. Kojarzyła i inne osoby, które towarzyszyły jej rodzicom. Czy tak właściwie to był normalny sen? Teraz leżąc na łóżku i wpatrując się w biały sufit doszła do wniosku, że to nie był zwykły sen. Miała wrażenie, że ktoś opowiada jej bajkę. Och, mama. Wreszcie połączyła fakty. Śnił jej się początek bajki, którą opowiadała jej rodzicielką, gdy układała ją do snu. Nie sądziła, że pamięta ją tak dobrze. Tym bardziej nie sądziła, że imiona, które kiedyś przed snem wypowiadała jej matka, sprawią, że Elizabeth wyśni sobie ich właścicieli bez błędu. Przecież to niemożliwe by wyśnić ludzi tak dokładnie. Miała wrażenie, że uczestniczy w zamieszaniu, które miało miejsce w jej śnie. Wszystko było tak realne. Czuła jak sunie po ulicach zatłoczonego i pełniącego życiem miasta, słyszała szum wody i szelest liści, które powiewały na lekkim wietrze, słyszała odgłos palącego się ogniska i czuła zapach pieczonych kiełbasek. Czuła, że jest między tymi ludźmi. Nie czuła się tak, gdy tą bajkę opowiadała jej mama. Czuła się zaproszona. Miała nieodparte wrażenie, że ktoś jej to mówi, bo bardzo chce ją z czymś zapoznać. Elizabeth się zmieszała. Pomyślała o tym, co się ostatnio działo. Westchnęła i leniwie wyszła spod pościeli. Postanowiła, że musi wyjaśnić sen Meggie, w końcu tam była. Była? A może to niewinna bajka na dobranoc i wyobraźnia płata jej figle przez natłok, napływających do niej informacji? Z jednej strony matka wychodząc i zostawiając ją w "sierocińcu" powiedziała, że bajki, które jej opowiadała są prawdziwe, ale czy Elizabeth była naprawdę gotowa w to uwierzyć?
           
***

            Meggie Blackwell siedziała pochylona nad swoim biurkiem w gabinecie, kiedy Eliz weszła do niego po uprzednim zaproszeniu przez panią domu. Gdy dziewczyna weszła do pomieszczenia Meggie podniosła głowę i ciepło uśmiechnęła się do Eliz.
            - W czym mogę pomóc ci o tak wczesnej porze?
            Eliz spojrzała na zegarek było zaledwie kilka minut po szóstej, Nie była świadoma, że jest tak wcześnie, nie spojrzała na żaden inny zegarek.
            - Och, nie wiedziałam, że jest tak wcześnie - zmieszała się.
            - Nic nie szkodzi. - Meggie poprawiła się na fotelu.
            Włosy standardowo miała zebrane w starannie upięty kok. Makijażu nie miała. Jej piegi były bardzo widoczne i pokrywały całą twarz, dekolt i ręce. Lucas nie miał ich tak dużo, a mimo to byli bardzo podobni. Cerę miała dojrzałą, gdzie niegdzie pojedyncze zmarszczki, które pojawiały się, gdy Meggie wyrażała emocje buzią.
            Eliz się zawahała. Zacząć wprost czy nie?
            - Uważasz, że sny są prawdziwe? - Zaczęła niepewnie.
            Meggie zmarszczyła brwi.
            - Śniło ci się coś konkretnego, Eliz?
            - Nie - skamłała.
            - To może ktoś? - Meggie wzięła łyk herbaty.
            Elizabeth pokiwała głową.
            - Opowiesz mi coś o moim tacie?
            Elizabeth zaskoczyła kobietę pytaniem, doskonale zauważyła jej zmieszanie.
            - Nie znałam go najlepiej - wykrzywiła usta.
            Skłamała. Co miała jej powiedzieć?
            - Przypadkowo byliście razem na ognisku?
            Meggie zamarła, oczy pełne zdziwienia skierowała na dziewczynę siedzącą naprzeciwko niej. Elizabeth wiedziała, że pani domu nie wywinie się od odpowiedzi.
            - O jakim ognisku mówisz? - Meggie zmarszczyła brwi, udając, że nie wie o, co chodzi dziewczynie.
            Elizabeth westchnęła. Dlaczego Meggie też ją zaczęła zbywać? Pokręciła głową ze zrezygnowaniem. Postanowiła odpuścić, wiedziała, że Meggie nie powie jej prawdy. Choć początkowo miała nadzieję, że kobieta wyjaśni jej sytuacje, która miała miejsce na jawie teraz zdecydowanie była pewna, że niczego się nie dowie.
            - O żadnym - rzuciła, podnosząc się.
            Odwróciła się na pięcie i delikatnie, trzaskając drzwiami gabinetu. Meggie nie odpowiedziała nic, podążyła tylko wzrokiem za młodą dziewczyną, wychodzącą z pomieszczenia. Sięgnęła po herbatę. Gdy Jannet wyjeżdżała ona sama zaproponowała, że pokaże jej córce świat, z którego pochodzi. Jednak nabierała wątpliwości. Może Rebecca miała racje i Elizabeth naprawdę stanowi zbyt duże zagrożenie dla innych? Jej obowiązkiem jest ochrona tych dzieci, a ona świadomie zgodziła sie na to by Elizabeth zamieszała wraz z nimi, wiedząc, w jakiej sytuacji sama się znajduje. Jutro musi stawić się w Carmlet, tak w zasadzie nie wiedząc czy wróci...

***

            - Nie zgadzam się! - Lillian krzyknęła, mimo że była świadoma, późnej godziny.
            Była w bibliotece wraz z Williamem i Lucasem. Był środek nocy, światło gwiazd i księżyca wpadało na poddasze przez okna. Siedzieli po ciemku, wiedząc, że gdyby zapalili lampy, zwróciliby czyjaś uwagę.
            William gestem uciszył dziewczynę, nie lubił, gdy wpadała w histerie, ale teraz był świadomy, że to z jego powodu, więc starał się cierpliwie znosić emocje dziewczyny.
            - Po cholerę wam ta próba? - Lillian skrzyżowała ręce.
            Will się zawahał, spojrzał na przyjaciela. Lucas wzruszył ramionami. Sam do końca nie wiedział, dlaczego mu na tym zależało, ale zbyt wiele niedomówień odkąd w domu pojawiła się Elizabeth sprawiało, że zależało mu coraz bardziej by dowiedzieć się, o co chodzi, a był świadomy, że odpowiedź kryje się za Eliz.
            - Po prostu, nie chcesz wiedzieć czy jej osoba nie jest dla nas zagrożeniem? - Rzucił, nie wiele myśląc.
            - Może od razu spalcie ją na stosie. - Lillian odwróciła się na pięcie i wyszła, znikając w ciemnościach korytarza.
            William ruszył za dziewczyną. Lucas stanął na drodze przyjacielowi, bo liczył na wsparcie z jego strony. Ten jednak skarcił go wzrokiem i wyminął, uderzając barkiem i mamrocząc coś pod nosem. Lucas rozejrzał się po ciemnym pomieszczeniu. Przez chwilę nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. Na stole zauważył scyzoryk. Pewnie podszedł po niego i szybko, ale cicho zbiegł na dół.
            Drzwi do pokoju Elizabeth były zamknięte, ale nie na klucz. Po ciuchu wszedł do pokoju dziewczyny. Spała skulona na łóżku. Długie, blond włosy zasłaniały delikatnie jej bladą twarz. Była strasznie blada, stwierdził Lucas. Pod oczami ciągle miała worki, musi być naprawdę zmęczona tym wszystkim. Kiedy sie zorientował stał już przy jej łóżku. Delikatnie przysiadł koło dziewczyny i złapał jej rękę. Wyjął z kieszeni scyzoryk i pochwycił pustą szklankę, która stała na szafce nocnej dziewczyny. Zawahał się. Nie chciał kaleczyć mocno dziewczyny i z wyrzutem sumienia, delikatnie przycisnął ostrą końcówkę scyzoryku do gładkiej skóry palca Elizabeth. Krople krwi spływały do szklanki, gdy Lucas trzymał bezwładną dłoń Eliz, modląc się by się nie obudziła. Gdy do szklanki wpłynęło wystarczająco dużo czerwono-bordowej cieczy, wypowiedział krótkie zaklęcie i przejechał palcami po niewielkiej ranie na palcu Elizabeth, która nagle zniknęła. Odłożył delikatnie dłoń dziewczyny z powrotem na miękką pościel i cicho jak kot, zniknął za drzwiami sypialni Elizabeth.

***

            Po rozmowie z Meggie, Elizabeth wyszła do ogrodu. Promienie słońca grzały jej skórę, było ciepło, ale nie duszno tak, jak bywało w ciągu ostatnich dni. Spacerowała po alejkach, oglądając rozmaite kwiaty i krzewy, i rozmyślając o tym, co się dzieje. Wyciągnęła komórkę i wybrała numer mamy. Numer niedostępny. Druga próba. Numer niedostępny. Trzecia. Znowu. Westchnęła i wsunęła telefon w kieszonkę szortów. Dalej oderwana od rzeczywistości krążyła po ścieżkach ogrodu. Z rozmyślał wyrwała ją Lillian, która wybiegła z domu, nawołując Eliz.
            - Coś się stało? - Elizabeth zmarszczyła brwi, kiedy Lilka znalazła się koło niej.
            - Widziałaś gdzieś Williama i Lucasa?
            Eliz pokręciła przecząco głową.
            - Lucas był u ciebie?
            - Nie, nie widziałam się z nim dziś.
            - Ale czy był w nocy?
            - Słucham? - Oburzyła się Elizabeth.
            Lilka przewróciła oczami.
            - Coś się stało? - Elizabeth ponowiła pytanie.
            - Obawiam się, że chłopaki chcą zrobić coś głupiego albo, że już to zrobili - zaczerpnęła powietrza.
            - Chodzi o próbę, tak?
            - A widziałaś gdzieś Meggie? - Lillian zignorowała pytanie Elizabeth.
            - Tak, chodźmy do niej razem.
            Eliz ruszyła pierwsza, a za nią podążyła Lilka. Udzielił się jej niepokój czarnowłosej, zaczęła się denerwować, bo czuła, że coś się wydarzy.
            Zastały Meggie, rozmawiającą z parą dorosłych ludzi. Rozmawiała z nimi o bliźniakach i domyśliła się, że to właśnie rodzice Marksa, Niny oraz Williama. Kiedy Pani Blackwell zobaczyła, wbiegające do domu dziewczyny, również poczuła się nieswojo. Przerwała rozmowę, wołając dzieci z góry, które od razu zaabsorbowały uwagę rodziców. Eliz i Lilian zaprosiła do gabinetu.
            - Dlaczego robicie taki raban? - spytała, zamykając za sobą drzwi i odwracając się do dziewczyn, stojących w głębi pomieszczenia.
            - Po co przyjechali tu rodzice Williama? - Lillian odgarnęła niesforne kosmyki z włosów.
            - Ponieważ muszę coś załatwić. Miałam zrobić to jutro, ale nie chcę zwlekać. Wy możecie zostać przez jakiś czas bez opieki, ale lepiej żeby dziećmi zajęli się rodzice. Chcą zobaczyć Williama, wiecie gdzie jest?
            - O to samo chciałyśmy zapytać - wtrąciła Eliz.
            Meggie popatrzyła się ze zdziwieniem na córkę Jannet. Pokręciła głową.
            - Nie denerwujcie mnie.
            - Obawiam się, że chcą przeprowadzić próbę Eliz - sprostowała Lillian.
            - Lillian to nie jest zabawne. - Meggie skrzyżowała ręce. - Elizabeth pokaż mi dłonie, natychmiast.
            Eliz posłusznie wykonała polecenie. Meggie w skupieni popatrzyła na drobne dłonie dziewczyny. Zamruczała pod nosem i przeciągnęła swoją dłonią po jej. Nagle na palcu pokazała się mała ranka, z której zaczęła sączyć się delikatnie krew. Elizabeth zastygła. Miała ochotę krzyknąć, ale zdała sobie w odpowiednim momencie, że to nie była by dobra reakcja i tylko gwałtownie zabrała dłonie do siebie, przykładając je do przedramion. Odwróciła wzrok, analizując w myślach sytuacje sytuację.
            - Sara czy Sophie? - Meg zwróciła się do Lillian.
            - Sophie. Sama najpierw chciałam prosić o pomoc jedną z nich, ale kiedy Sara powiedziała, że to niebezpieczne to ja się wycofałam. Chłopaki jak widać nie.
            - Zostańcie w domu - zarządziła pani Blackwell. - Zajmę się nimi zaraz jak wrócę ze spotkania, nie zdążą nic zrobić jestem pewna.
            - Z tego, co mi wiadomo to ze spotkania z władzami szybko się nie wracam. Lucas jest na ciebie zły. Na pewno coś odwalą, jestem przekonana.
            Gdy Lillian rzuciła ostatnimi słowami Meggie zbladła. Lilka wyszła, zostawiając za sobą otwarte drzwi. Elizabeth się zmieszała i niepewnym krokiem ruszyła w stronę wyjścia. Meggie zaczepiła ją, gdy ta była już w korytarzu.
            - Elizabeth pilnuj tego wisiorka od mamy, dobrze? - Uśmiechnęła się nerwowo. - Mam przekazać coś twojej mamie? Pewnie będę się z nią widzieć.
            Czy jej mama też dostała takie wezwanie?  Dlatego tak długo może jej nie być?
            - Nie. Sama jej powiem to, co chce jak się zobaczymy. - Meggie tylko blado uśmiechnęła się do Eliz.
            Dziewczyna odwróciła się na pięcie, chyba, rozumiejąc aluzje kobiety, ale ją ignorując podążyła za Lillian.


________
 
Z góry przepraszam za błędy i średniej długości rozdział. Mam nadzieję, że choć trochę ciekawy. Proszę o zwrócenie uwagi na poprzedni post. I zachęcam do czekania na kolejne rozdziały.
Eliz 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Informacyjnie