Promienie
słońca przebijały się przez szklany dach oranżerii. Lilian
siedziała na jednym z leżaków z przyciągniętymi do brody
kolanami. Na drugim siedziała Veronica, która nerwowo plotła w
rękach wianek, co chwilę upuszczając go na płytki.
- Nie
mogę się na to zgodzić. - Odgarnęła długie, rude włosy. - To
jest zbyt niebezpieczne. Lilian, nie wierzę, że o to prosisz.
Sama
nie wierzyła, że to robi.
-
Vera, proszę cię. To bardzo ważne i to wyjątkowa sytuacja,
naprawdę. Wiem, że robiłaś to już kiedyś.
-
Lilian, gdybym mogła to byśmy byli już w trakcie. Zrozum to i
pozwól zająć mi się ćwiczeniami.
Lili
traciła pomysły na przekonanie Very. Za to zaczęła żałować, że
uległa chłopakom i ręczyła, że Veronica się zgodzi.
-Dlaczego
nie możesz pomóc?
Vera
westchnęła. Chciała pomóc, ale wiedziała, że to może skończyć
się wręcz tragicznie. Wstała z leżaka, odkładając na nim
nieudany wianek.
-
Ponieważ… - Wytrzepała sukienkę. - Na ostatniej komisji doradca
powiedział mi i Lunie, że to nie tylko próba. Nałożono na
niektóre rasy czar kontroli. Wszystko, co robimy jest przez nich
rejestrowane, wszystko. Szczególnie to, co jest wbrew ich prawa.
Podobno zorientowali się, że wiele ludzi żyje w ukryciu i próby
są przeprowadzane nielegalnie.
Lilian
westchnęła, słysząc zdenerwowanie w głosie Very. Schowała twarz
w dłoniach.
-
Dobrze, że kobieta, która przeprowadzała próbę, nie do końca
zgadza się z nowym prawem i powiadomiła nas o tym. Nie mogę wam
pomóc – powiedziała, zatrzymując się naprzeciw Lilian. - Mam
prośbę.
Lili
podniosła głowę i spojrzała pytająco na przyjaciółkę.
- Nie
proście o pomoc Luny. Powiedziała, że nie będzie się
dostosowywać, proszę, nie wspominajcie jej nawet o tym. -
Przełknęła ślinę.
- Jak
to? Przecież powiedziałaś, że to niebezpieczne. - Zmarszczyła
brwi.
- Och,
ale to Luna. Postaram się wybić jej to z głowy.
Veronica
zaczęła kierować się do wyjścia, chwytając nieudany wianek.
Lilian wyciągnęła się na leżaku i spojrzała na słońce przez
szklany dach, mrużąc oczy.
- Co
masz tak właściwie na myśli, mówiąc niebezpieczne? - Veronica
zatrzymała się, słysząc pytanie Lilian, ale nie odpowiedziała,
wyszła, trzaskając drzwiami.
***
-
Nie dziwi cię, to że Nowa po prostu przyjęła wszystko do siebie
to wszystko, co się wczoraj działo? - powiedział Thomas, kładąc
przyjacielowi kolejną księgę na biurko.
-
Była pod wypływem jakiejś mikstury Georga. Nie wnikałem, mieliśmy
spokój i to się liczyło. - Wzruszył ramionami. - Nic tu nie
znajdziemy ! - Zatrzasnął kolejną księgę.
Tom
przeklął pod nosem.
-
Co teraz zrobimy?
-
Musimy się lepiej przyłożyć, może gdybyś mi pomógł, a nie
dokładał kolejne księgi?
Thomas
tylko spiorunował wzrokiem przyjaciela i bez słów dosiadł się do
niego, przyciągając do siebie stos książek.
-
Co wydarzyło się na tamtej drodze?
Lucas odsunął się od
biurka, głośno wzdychając. Umiejscowienie biblioteki na poddaszu
było ogromnym błędem, wysoka temperatura jaka tam panowała
skutecznie zniechęcała chłopaków do dalszych poszukiwań.
-
Nowa odwróciła się i zaczęła iść do samochodu, wtedy ktoś
wybiegł z lasu i się na nią rzucił. Zdążył ją skaleczyć nim
ludzie George zareagowali. Myślę, że wampiry, tylko oni tak szybko
biegają. Potem ktoś rzucił się i na mnie, straciłem przytomność,
a gdy się ocknąłem, było już po wszystkim. - Wzruszył
ramionami.
-
Dlaczego zaatakowały was
wampiry? - Thomas zmarszczył brwi. - Myślałem, że sojusz dalej
obowiązuje.
- Jak widać już nie.
- Pani Blackwell wspomniała ci
coś o tym? A o tym co w Mutum?
-
Omija temat.
-
A rozmawiałeś z nią o wezwaniu?
Lucas
gwałtowanie zatrzasnął księgę, którą właśnie przeglądał.
Tom wykonał tylko wycofujący gest rękoma.
***
Elizabeth
leniwie przeciągnęła się na łóżku. Ból przedramienia
uniemożliwił jej dokończenie czynności, a ona cicho jęknęła z
bólu. Bolące miejsce nie wyróżniało się niczym, nawet nie było
tam najmniejszego siniaka. Przez chwilę przeszło jej przez myśl,
co się tak właściwie stało, a potem przypomniało jej się
wczorajsze popołudnie. Niemożliwe,
pomyślała. Tylko głupi sen, nic więcej.
Zeszła
po cichu po schodach, było dość wcześnie, więc starała się nie
hałasować. W kuchni zastała Meggie
pijąca kawę, kobieta uśmiechnęła się do niej ciepło. Elizabeth
dosiadła się do niej, a gosposia, którą dziewczyna zobaczyła
dziś po raz pierwszy, podała jej kubek z herbatą.
-
Mama kazała ci to przekazać. - Maggie przysunęła w jej kierunku
niewielkie pudełeczko.
-
Rozmawiałaś z nią? - Eliz dopiero uświadomiła sobie, że tak
naprawdę to nie zainteresowała się, co robi teraz jej mama.
Powoli
otworzyła pudełeczko.
Zmrużyła oczy. Mama dała jej wisiorek, którego nigdy nie
pozwalała dotykać, gdy była mała.
-
Nie, co
ci podarowała?
- Eliza w odpowiedzi na
pytanie wyciągnęła
wisiorek i pokazała go kobiecie.
Meggie
zachłysnęła się kawą i zerwała z krzesła.
-
Schowaj go! - zarządziła. - Schowaj i pilnuj!
-
Dlaczego? - Eliz schowała naszyjnik do pudełeczka.
Kobieta
zignorowała
ją,
tylko wyszła, wpadając na sprzątającą gosposię.
-
Wszystko w porządku? - Staruszka podeszła do stołu i poczęła
sprzątać. - Pani Blackwell bardzo dawno się aż tak nie
zdenerwowała.
-
Tak, jest ok. Pomóc pani?
-
Nie, nie trzeba. Jesteś głodna?
-
Nie, dziękuję, nie
mam apetytu - Eliz
pokręciła głową.
***
Elizabeth
weszła do oranżerii. Od kilkunastu minut szukała Lilian, chciała
z nią porozmawiać i
wyjść z tego „domu”,
ale nigdzie jej nie mogła znaleźć. W pomieszczeniu zastała tylko
rudowłosą dziewczynę leżącą na jednym z leżaków.
-
Widziałaś Lilian?
-
Widziałam się z nią
wcześniej, tutaj, ale gdy wróciłam już jej nie było.
Eliz
pokiwała głową i odwróciła się na pięcie.
-
Jak ręka? - Vera
przerwała plecenie wianka.
-
Jest dobrze, trochę boli, ale nic nie widać.
-
Pamiętasz, co się stało?
-
Nie - skłamała, bo to, co pamiętała było dla niej nierealne.
-
Hmm... Pokażesz rękę? - Veronica
podniosła się i podeszła do dziewczyny. Dokładnie obejrzała jej
ramię.
-
To jakaś dziwna magia – zamruczała.
-George od zawsze się
taka fascynował, hmm…
-
Co? - Eliz parsknęła śmiechem i cofnęła rękę.
Rudowłosa
tylko wygięła usta w
dziwnym grymasie.
-
Nieważne.
-
Aha. - Elizabeth odwróciła się na pięcie i zostawiła Verę
ze zrezygnowaną miną.
Eliz
nie do końca wiedziała, co ze sobą zrobić. Jedyną osobą, którą
znalazła w Akademii, była Veronica,
która w dodatku nie wzbudziła jej zaufania i powiedziała coś o
dziwnego.
Tylko dzieci i szaleńcy
wierzą w takie rzeczy.
We dworku zabrzmiał dźwięk domofonu. Eliza
najpierw postanowiła go zignorować, ale gdy
nikt nie poszedł
otworzyć drzwi domofon
zabrzmiał po raz kolejny. Znowu nikt
nie zareagował. Eliz
wyszła na korytarz. Ktoś zadzwonił po raz trzeci, więc
zdecydowała, że je
otworzy. Powoli
otworzyła drzwi. Kobieta w średnim wieku spojrzała na nią
pytającym wzrokiem. Eliz od razu zrozumiała, że tamta nie jej się
spodziewała.
-
Kim jesteś? - nieprzyjemny, skrzekliwy
głos kobiety sprawił, że dziewczynę przeszły dreszcze.
-
O to samo powinnam zapytać panią.
-
Nie wiesz, kim jestem? - Niebieskie oczy kobiety zabłysły.
Dziewczyna
dopiero teraz zwróciła uwagę, że stojąca przed nią nieznajoma
jest ubrana dość specyficznie jak na środek lata. Długi,
niebieski płaszcz wyglądał po prostu dziwnie.
-
Może przyjdzie pani później, jak pani Blackwell będzie
dyspozycyjna. Do widzenia.
Eliz
miała właśnie zamknąć drzwi, ale kobieta wetknęła swoją rękę
między nie a futrynę.
-
Zaczekaj! - zaprotestowała.
Dziewczyna
przeżyła szok i mimowolnie z jej ust wydobył się krzyk. Ręka
kobiety ani trochę nie przypomniała ręki zdrowego człowieka.
Wyglądała jak dłoń kostuchy. Same kości, nic więcej. Elizabeth
odsunęła się gwałtownie od drzwi, wpadając na barierkę schodów.
-
Nie bój się... - zaczęła kobieta, lecz przerwał jej Lucas, który
zbiegł z góry.
-
Doradco? Co pani tutaj robi? - Zmieszany stanął pomiędzy blondynką
a gościem.
-
Lucasie, muszę natychmiast porozmawiać z twoją ciotką.
-
Cioci chwilowo nie ma, zaraz wróci, zapraszam do jej gabinetu. -
Chłopak gestem ręki zaprosił kobietę do kolejnego pomieszczenia,
a ona zatrzasnęła za sobą drzwi.
-
Widziałeś to?! - Eliz pociągnęła za sobą chłopaka, który
kierował się do gabinetu. - Widziałeś jej rękę?!
-
Tak, widziałem. Spokojnie.
-
Spokojnie?! - Dziewczyna podniosła głos.
-
Elizabeth,
spokojnie. - Chłopak uciszył gestem dziewczynę. - Wiem, że nie
rozumiesz, co się dzieje.
-
Cóż za spostrzegawczość, panie Blackwell. - Eliz sarkastycznie
uśmiechnęła się do Luka.
Skarcił
ją wzrokiem. Jak miał
jej to wytłumaczyć? Jej osoba i tak przed chwilą narobiła
problemów Akademii, Lucas nie wiedział, co miał powiedzieć
doradcy, a wiedział, że spotkanie kobiety i Elizabeth nie zostanie
bez rozgłosu. Jak miał
teraz wytłumaczyć ciotce, że nie dopilnował Nowej?
-
Wróć do swojego pokoju, obawiam się, że już i tak narobiłaś
problemów.
-
Słucham? Narobiłam
problemów? A co z tą
kobietą? - Znowu zaczęła podnosić głos.
-Nie zrozumiesz tego, co ci powiem.
Dziewczyna
nie odpowiedziała.
Dlaczego każdy od razu
zakłada to samo? Nikt nie chciał jej nic wyjaśnić. Zbywano ją i
traktowano jak powietrze w dziwnych i niewygodnych sytuacjach.
-
Wierzysz w to, co się dzieje?
-
Nie.
A
może tak? Elizabeth
już
nie była pewna. W to, co się działo wczoraj i w tę kobietę
ciężko było jej uwierzyć, a jednak czuła, że to jest prawdziwe.
Istny absurd. Czy
zostanie niedługo zamknięta w białym pokoju bez okien i drzwi?
Westchnęła.
-
A jak powiem, że wierzę?
-
To uwierz też w to, że ta kobieta nie zrobi nam krzywdy. Idź teraz
proszę i przyprowadź mi Thomasa,
jest w bibliotece na poddaszu.
***
Biblioteka
wydała się Elizabeth
największym pomieszczeniem w domu. Pełno regałów z książkami. W
centrum ogromny stół zawalony stosami ogromnych ksiąg. Thomas
siedział na jednym z krzeseł. Namiętnie
przeglądał jedną z ksiąg. Jego
wzrok od razu skierował się na Elizabeth,
gdy weszła na poddasze.
-
Lucas cię woła.
-
O co chodzi? - Zamknął książkę, którą czytał.
-
On ci to lepiej wytłumaczy, ja
nie potrafię. Jest na
dole.
Chłopak
pokiwał leniwie głową i zsunął się z krzesła. Przemknął koło
dziewczyny, zostawiając ją samą. Podeszła do jednej z
biblioteczek i wyciągnęła najmniejszą z książek, która
wyglądała jak stary pamiętnik. Otworzyła na jednej ze stron.
Miała się zabrać za czytanie, ale usłyszała czyjeś kroki, więc
szybko odłożyła książkę na półkę. Kroki ustały. Eliz
rozejrzała się po pomieszczeniu, ale nikogo w nim nie było.
Ponownie sięgnęła po książkę, tym razem nie odkładając jej na
swoje miejsce, a chowając do kieszeni.
-
Nieładnie kraść - osądziła Lilian,
Eliz drgnęła ze strachu. - Nie no, weź sobie to, żartowałam.
-
Przestraszyłaś mnie.
Lilian
zachichotała.
-
Nie chciałam. - Wzruszyła
ramionami. -Słyszałam,
że mnie szukasz.
Eliz
zmrużyła oczy. Tak właściwie już nie do końca pamiętała,
dlaczego szukała czarnowłosej. W
obecnej sytuacji to nie
miało to najmniejszego znaczenia.
-
Szukałam, ale pamiętam już czemu. - Wzruszyła ramionami.
-
W takim razie to już nieważne, ale ty jesteś potrzebna.
-
Komu? - Zmrużyła oczy.
-
Lucasowi, czeka u ciebie w pokoju. Nie wiem, o co chodzi.
***
-
Co zawdzięczamy pani wizycie, pani Doradco? - Lucas usiadł po
przeciwnej stronie biurka swojej ciotki.
-
Kim jest ta dziewczyna? - Kobieta dostojnie usiadła na fotelu.
-
Jakieś niepokojące uwagi odnośnie naszej Akademii? - Luka zmrużył
oczy.
-
O uwagach rozmawiamy tylko z Opiekunami. Kim jest ta dziewczyna?
-
Ciocia się spóźni, może ja coś pani podam? Herbata? Kawa?
-
Stąpasz po kruchym lodzie, Lucasie Blackwell. - Uśmiechnęła się.
- Herbatę poproszę.