niedziela, 12 lipca 2020

Elementy: Rozdział II



     Elizabeth zatrzymała się tuż przed drzwiami do gabinetu pani domu. Zza nich słychać było czyjeś głosy, niestety grube drewno, z których zostały wykonane uniemożliwiały rozpoznanie ich. Ostrożnie nacisnęła klamkę i pchnęła wrota. Meggie i Jannet siedziały naprzeciw siebie, dzieliło je ogromne biurko. Rozmawiały o czym przyjemnym, co Eliza wywnioskowała, po śmiechu, który rozbrzmiewał w pomieszczeniu. Dawno jej matka nie miała tak dobrego humoru… Zamyśliła się.
    - Potrzebujesz czego Elizo? - Pani domu wyprostowała się na krześle.
    W tym samym momencie śmiech urwał się, a Jannet odwróciła się by spojrzeć na córkę.
    - Chciałam dowiedzieć się kim są ci, których właśnie poznałam. Czy to oni są tymi podopiecznymi? - wyjąkała.
     Zdecydowanie nie wiedziała w jaki sposób wyciągnąć jakiekolwiek informacje. Spokojne rozmowy, które starała się prowadzić z matką w trakcie podróży nie przyniosły pożądanych skutków. Opryskliwość, którą starała się zaserwować matce i jej przyjaciółce- również, ale zmęczona byłą ciągłym wywracaniem oczu, cmukaniem i krzyżowaniem rąk. Postanowiła znowu przyjąć pasywną postawę.
    - A kogo zdążyłaś już poznać?
    - Lillian i Thomasa, w korytarzu biegała też dwójka dzieci – oznajmiła. - Dlaczego oni tu są?
    - Elizabeth, to niegrzeczne… - wtrąciła Jannet. - Nie dopytuj się tak.
     Meggie tylko spojrzała się na przyjaciółkę.
    - Hmm… Ich rodzice, tak jak twoja mama, wyjeżdżają na delegacje. Ja zajmuję się nimi w tym czasie.
     Eliza pokiwała tylko głową. Pokorna postawa, przynajmniej w rozmowie z Meggie, skutkowała odpowiedzią i to usatysfakcjonowało.
    - Większość z nich, bo nie wszystkich jeszcze poznałaś, ma zajęcia w ciągu dnia – kontynuowała. - Ja też mam swoje zajęcia, moja praca wygada trochę papierkowej roboty i wyjść poza posiadłość, więc w tym czasie pozostaniesz pod opieką mojego bratanka.
    - Pozostanę pod opieką? Mamo?- zwróciła się do Jannet, która błądziła wzrokiem po gabinecie.
     Nie chciała patrzeć na córkę, bo wiedziała, że zobaczy w jej oczach złość. Nie potrafiła określić się czy to, że Meggie mówi jej córce tak dużo już w trakcie pierwszej rozmowy jej się podoba.
    - Nie rób problemów, Elizabeth… - wymamrotała.
    - To mnie odwieź do domu? - Głos Elizy znacząco się podniósł. - Nie rozumiem, czemu ktoś ma robić za moją nianię?
    - Elizabeth, proszę, przestań… - Jannet odwróciła się do córki.
    - Nie, nie przestanę? Wywiozłaś mnie do obcych ludzi, mamo! Zastanów się w jakiej sytuacji nie stawiasz! - Elizabeth już krzyczała.
    - To nie tak, Elizabeth Johanson – odezwała się Meggie, podnosząc się na dłoniach, które oparła na biurku. - On nie należy do podopiecznych, spędza czas w domu i myślę, że miło wam będzie, gdy będziecie spędzać go razem.
    Eliz parsknęła i odwróciła się tyłem do kobiet. Czuła na sobie karcący wzrok matki, ale nie obchodziło ją to. To nie pierwszy raz, gdy ich podejście do jakieś sprawy się tak różni. Ich kontakt od dłuższego czasu znacząco się pogorszył.
    Nagle w pomieszczeniu rozległ się odgłos pukania, drzwi otworzyły się, a zza nich wychyliła się Lilian. Może i dobrze, pomyślała Eliza i Jannet.
    - Dzień dobry. - Posłała ciepły uśmiech Jannet. - Obiad już gotowy, Pani Blackwell.


**


    Jadalnia w posiadłości była ogromna. Ściany poryte beżową farbą ozdobione były wieloma zdjęciami. Wielkie okna wpuszczały do pokoju promienie letniego słońca. Kominek był wygaszony. W lustrze wiszącym nad nim odbijał się nakryty i już pełen jedzenia stół. Niektóre z miejsc przy nim były już zajęte przez domowników, których Eliza zdążyła poznać. Lillian uśmiechnęła się do niej i poklepała krzesło obok siebie. Thomas, który siedział po jej drugiej stronie , tłumaczył coś zawzięcie dzieciom, które wcześniej spowodowały hałas na piętrze. Matka usiadła naprzeciwko niej, później do stołu doszła Meggie, siadając koło Jannet.
    - Poczekajmy jeszcze chwilę na Lucasa i dziewczyny – zarządziła i następnie odwróciła się do matki Elizabeth, by wyszeptać jej coś.
    Eliz od razu stwierdziła, że niegrzeczne jest szeptanie w towarzystwie, szczególnie, że to, o czym rozmawiały kobiety mogło być odpowiedzią na niektóre jej pytania.
    - Poznałaś już Luca, Lunę i Verę? - zwróciła się do niej Lillian, wyrywając się z rozmyślań i szukania odpowiedzi w informacjach, które już miała.
    Pokręciła przecząco głową, kiedy drzwi do jadalni uchyliły się.
    - O wilkach mowa – zachichotała Lili.
     Do jadalni weszły dwie dziewczyny i pierwsze, co rzuciło się Elizabeth w oczy, to fakt, że są bliźniaczkami. Obydwie miały rude włosy spięte w wysokie koki. Ich ostre rysy twarzy były dzięki temu bardzo widoczne. Skinieniem głowy powitały Meggie i Jannet. Do Lili i Thomasa obie uśmiechnęły się, na Elize spojrzała tylko jedna, również się uśmiechnęła.
    - Luca nie będzie na obiedzie – rzuciła jedna z nich.
   - W takim razie smacznego. Nie krępujcie się i czujcie się jak w domu – zarządziła Meggie, zerkając na Elizabeth.
     Lillian, chwilę po tym, szturchnęła Elizabeth i wskazała na wazę zupy, stojącą na stole. Dziewczyna ochoczo potrząsnęła głową, tak długo nie miała nic w ustach.


**


    - Powinnam się zbierać – oznajmiła Jannet, podnosząc się z krzesła. - Eliz, porozmawiamy?
Meggie spojrzała najpierw na przyjaciółkę, a następnie na jej córkę. Czuła, że to będzie trudna rozmowa.
    - Porozmawiajcie w moim gabinecie – zarządziła.
     Kobiety zareagowały pozytywnie na propozycje pani domu. Podziękowały za posiłek i skierowały się do gabinetu. Jannet niepewnie oparła się o fotel, na którym wcześniej siedziała, jej córka stała tuż przy drzwiach i rozglądała się po pomieszczeniu. W pokoju panowała cisza, Jannet błądziła wzrokiem, co raz nerwowo zerkając przez okno. Elizabeth przyglądała się zdjęciom i książka w gabinecie. Większość z nich wyglądało na bardzo stare. Ich tytuły nic jej nie mówiły, wręcz wyglądały na napisane w jakimś obcym języku. Jedno ze zdjęć stojących na półce szczególnie zwróciło jej uwagę. Było to zdjęcie, które miała i jej matka. Grupa przyjaciół, według Jannet była to fotografia z balu z okazji zakończenia szkoły. Teraz, jednak Eliza nie była pewna, czy tak faktycznie jest.
    - Eliz, mój wyjazd może się przedłużyć – zaczęła Jannet.
   - Dokąd tak właściwie jedziesz? Nie raczyłaś mi odpowiedzieć na to pytanie w samochodzie. - Dziewczyna zignorowała informacje od matki, spodziewała się, że tydzień, w całej otoczce tego zamieszania, nie będzie ostatecznym okresem jej pobytu tutaj.
    Jannet zmieszała się i kilkukrotnie starała się odpowiedzieć córce na pytanie.
    - Mam szkolę za miesiąc. Muszę wrócić do niej – kontynuowała Elizabeth.
    - Postaram się wrócić – wymamrotała matka, nie patrząc na córkę.
    Elizabeth pokręciła głową i zdenerwowana. Wciągnęła nosem powietrze.
    - Słucham? Żartujesz sobie ze mnie? - wykrzyczała. - Co ze szkoła? Nawet nie wzięłam wielu swoich rzeczy!
    - Zostawię ci pieniądze, jutro pojedziesz na zakupy z bratankiem Maggie i kupisz sobie nowe – powiedziała spokojnie Jannet i powoli zbliżyła się do córki, chcąc ją przytulić.
    - No świetnie! Zostawić mnie w domu, w którym wychowywałam się od dziecka, w okolicy, którą znam od dziecka to nie! Ale za to zostawiasz mnie w obcym miejscu i wysyłasz z obcymi ludźmi w świat!
    Prognoza tego, że Jannet może nie wrócić po Elizabeth przed początkiem roku szkolnego, rozwścieczyła dziewczynę. Złość na matkę spowodowała, że w głowie zrodził jej się plan ucieczki.
    - Elizab… - Jannet próbowała wytłumaczyć córce sytuację, ale przerwało jej energiczne pukanie w drzwi.
    Gdy odgłos uderzania o wrota ustał, uchyliły się i wyjrzała za nich Meggie.
    - Przyjechali. Elizabeth nie wychodź – rzuciła, zamykając za sobą drzwi.
    Jannet rzuciła się w objęcia córki i mocno przytuliła. Blondynka, zdezorientowana, niepewnie odwzajemniła uścisk matki.
    - Pamiętasz bajki, które ci opowiadałam? Jak byłaś mała, zawsze pytałaś się mnie czy to wydarzyło się naprawdę…
    - Och, mamo, ale to były tylko bajki dla dzieci, każdy rodzić odpowiada tak swojemu dziecku by nie sprawić mu przykrość – przerwała Jannet, która uśmiechnęła się i pokręciła głową.
    - Miej otwarty umysł, proszę. Wiele z nich to prawda – powiedziała, pierwszy raz patrząc córce w oczy.
    Oczy Jannet były zaczerwienione. Była rozdarta w środku i nie wiedziała, czy postępuje właściwie. Jej córka patrzyła na nią z ogromną złością i nie zrozumieniem. Chciałaby to wszystko było tylko złym snem. Może naprawdę postąpiła źle zatajając przed nią prawdę?
    - Nawet nie wiesz jak bardzo chciałabym, żeby to były faktycznie tylko bajki i żebyś nie musiała w nie wierzyć – szepnęła, przyciskając mocniej córkę. - Kocham cię, Elizabeth, nie wychodź stąd i bądź dzielna – zarządziła i bardzo szybko wyswobodziła córkę z objęć.
    Nim Elizabeth zrozumiała, co się stało, drzwi gabinetu zamknęły się za jej matką. Sytuacja stawała się coraz bardziej skomplikowana. Najpierw podeszła do drzwi, które próbowała otworzyć, ale bez skutku. Słyszała tylko ciche szmery za nimi. Podeszła więc do okna, niestety, nic nie widziała. Westchnęła i oparła dłonie o parapet obłożony papierami. Powoli zaczęło do niej dochodzić, że to nie zwykły wyjazd służbowy. Ogarnął ją pewien strach, który na szczęście szybko minął. Wiedziała jednak, że musi dowiedzieć się, o co chodzi.


**


    Hałas uniemożliwiał Lili skupienie się na książce, którą właśnie czytała.
    - Pani Blackwell kazała wam siedzieć w spokoju, prawda? - skarciła młodsze rodzeństwo Thomasa.
    - Och, Lilian… odpuść już im. To i tak nie ma sensu – rzucił Thomas, wyglądając przez okno. - Oni i tak będą sobie dokuczać.
    - Nie rozumiem jakim cudem ci to nie przeszkadza! Zresztą to twoje rodzeństwo, uspokój ich jakoś – jęknęła.
    - Nico, Ann, siedźcie grzecznie i cicho, to kupie wam coś.
    Na słowa Thomasa dzieci zamilkły i usiadły grzecznie na brzegu łóżka. Lili wywróciła oczami.
    - Nie na tym polega opieka Thomasie. - Skrzyżowała ręce na piersiach uprzednio, odkładając książke.
    - To w końcu ja się nimi opiekuję czy ty?
    Lilian parsknęła. Thomas zadziwiał ją obojętnym podejściem do wielu spraw. Jego spokój był dla niej nie od pojęcia.
    - Ty za to powinieneś odejść od okna, to niebezpieczne. - Dziewczyna usiadła koło Nicolasa.
    - Chce zobaczyć jak to wygląda po prostu.
    - Co się tam właściwie dzieje? Pani Blackwell prosiła o spokój i nie wychylanie się.
    - Po matkę nowej przyjechali z rady.
    - Co?! - Lilian zmarszczyła brwi.
    - Dobrze słyszałaś, Lilka. - Chłopak odwrócił się do dziewczyny i rodzeństwa. Cała trójka przyglądała mu się w skupieniu i lekkim zdziwieniu.
    - Przecież to straszne! Konwoje z rady nie wróżą niczego dobrego…
    Lilian zerwała się z łóżka i podeszła gwałtowanie do szyby delikatnie, stukając o nią czołem.
    - I tak nic nie widać, chroni ich czar.
    Lilian zacisnęła wargi w krzywym grymasie.


**


    Elizabeth dalej próbowała dojrzeć coś przez okno. Nadal nic nie widziała, zrezygnowana westchnęła. Odeszła od okna i zaczęła rozglądać się po gabinecie Meggie. Miała podejść do zdjęcia z rzekomego balu, które już wcześniej przyciągnęło jej uwagę, ale zanim zdążyła dojść do niego, drzwi gabinetu otworzyły się z hukiem.
    - Ciociu, wytłumacz mi, proszę, o co chodzi z tym wszystkim? Co to za dziecko, którym będę się opiekować? - Do pokoju wszedł chłopak, którego, jak zauważyła Eliza, zdjęcie również stało w pomieszczeniu.
    Ciemnobrązowe włosy opadały mu kosmykami na czoło. Niewiarygodne podobieństwo do pani domu było wręcz uderzające. Eliza od razu stwierdziła, że musi być to siostrzeniec Meggie. On tak samo jak Thomas, którego poznała rano był wysoki i dobrze zbudowany.
    - Nie jestem dzieckiem i też bym chciała dostać wytłumaczenie – rzuciła, mierząc wzrokiem chłopaka.
    - Hmm… jak ciotka powiedziała, że będę nianią, spodziewałam się ośmiolatki… - zmrużył jedno oko. - No, może dwunastolatki.
    - Niespodzianka! - Elizabeth machnęła rękami.
    - W sumie, to z tobą będzie ciekawie – rzucił śmiejąc się i wyszedł z gabinetu.
    - Aha – wymamrotała.
    Ponownie podeszła do drzwi, licząc na to, że są otwarte, ale niestety nie były. Westchnęła i dalej rozglądała się po pokoju. Podeszła do biurka, na którym leżały różne papiery, a wśród nich, zapewne zimna już, niedopita, herbata. Odwróciła się na pięcie do szafki wypełnionej książkami. Sięgnęła po jedną z nich i delikatnie wysunęła ją za grzbiet. Rozłożyła tomik na przypadkowej stronie i ku jej zdziwieniu, ta okazała się pusta. Przekartkowała kilka stronic, ale kolejne również była pusta. Ze zrezygnowaniem odłożyła księgę na swoje miejsce i ponownie podeszłą do okna. Znowu niczego i nikogo nie było. Gdzie podziała się jej matka?
    Drzwi gabinetu otworzyły się ponownie. Tym razem weszła do niego Meggie.
    - Twoja mama już pojechała, możesz wyjść – rzuciła oschle, odwracając się i zostawiając za sobą otwarte drzwi. Skierowała się ku jadalni, a Eliza podążyła za nią.
   - Gdzie pojechała moja mama, skoro nie widziałam żeby wychodziła? - Meggie zatrzymała się, gdy usłyszała pytanie Elizabeth.
    - Wyszła drugim wyjściem – skwitowała i ruszyła dalej.
  - Nie wiedziałam takiego. Co tu się dzieję? - Elizabeth chwyciła Meggie za rękę, zatrzymując ją tym sposobem.
  - Na razie, nie ma potrzebny. - Ton głosu pani domu bardzo zdziwił dziewczynę, przestraszona puściła rękę kobiety.
    W jadalni, do której weszły siedział Lucas, zajadający się odgrzanym obiadem. Jego wzrok utkwił w ciotce, która właśnie go zauważyła, jak i Eliza, ale nie przestał jeść.
    - Jutro z rana pojedziesz z Lucasem na zakupy, tak jak życzyła sobie twoja mama. Dziś już jesteś wolna, wyśpij się. Będę w gabinecie, ale będę zajęta i wolałabym, żebyś mi nie przeszkadzała – zarządziła Meggie.
    Zdezorientowana Eliza dalej stała na środku jadalni.
    - Wstaniesz sama, czy mam cię obudzić? - Lucas wskazał na dziewczynę widelcem z nabitym kawałkiem kotleta.
    - Wstanę – rzuciła i odwróciła się na pięcie, kierując się na piętro.
    - O dziewiątej wyjedziemy! - krzyknął chłopak, mając pełną buzię.
    Zirytowanie Elizabeth całą sytuacją z nagłym wyjściem jej matki sięgało zenitu. Nie zgodziła by się jednak na wyjazd na zakupy, gdyby nie fakt, że Lucas mógł być dobrym źródłem informacji. Nie miała jednak siły rozmyślać, o dzisiejszym dniu. Marzyła by położyć się do łóżka i odespać podróż, tak jak poradziła jej Meggie.
    Na dole w jadalni Lucas zdecydował się zostawić niedojedzony obiad i powędrować za ciotką. Najpierw zaszła do kuchni i odstawiła filiżankę herbaty, której wcześniej nie zauważył, a potem powędrowała do swojego gabinetu, zajmując swoje miejsce.
    Jej ciemnobrązowe włosy schludne zebrane w kok dodawały jej zbędnej, według Luca, powagi i lat. Spojrzała na bratanka czekoladowymi oczami, licząc, że jednak nie przyszedł z niczym ważnym. Chłopak nie lubił, gdy patrzyła na niego w ten sposób, choć jej rysy twarzy były łagodne, a niewielkie piegi sprawiały, że wyglądała bezbronnie, jej wzrok mówił zupełnie, co innego. Wydawała się być surowsza od jego rodziców, choć przez lata, ich obraz znacząco zatarł się w jego pamięci.
    - Dlaczego mam ją niańczyć, nie jest dzieckiem – zaczął, rozkładając się w fotelu naprzeciw ciotki. - Jest pewnie w wieku Lilian, skoro ona daje sobie rade, to ta też by dała radę.
    - Eliza – poprawiła go ciotka. - Lilian przeszła szkolenia i próbę przede wszytskim, zresztą Eliza nie może plątać w domu bez opieki, bo może spotkać ją niebezpieczeństwo.
    - Co? Nie przeszła próby? Wiesz, że to zagraża reszcie? - Lucas nachylił się do ciotki. - I dlaczego nie przeszła próby? Wpuściłaś do domu śmiertelną? I jakie niebezpieczeństwo, do cholery?
    - Jest jedną z nas, spokojnie.
   Naglę rozbrzmiał dźwięk domofonu.
    - Jeśli masz jakieś jeszcze pytania to zostań, zaraz wrócę.
    Meggie wyszła z gabinetu, zostawiając Lucasa samego. Błądził on wzrokiem po pomieszczeniu jednocześnie, bawiąc się długopisem z wygrawerowanym długopisem ciotki, aż w końcu jego uwagę przyciągnęła koperta. Otwarta koperta z nabitym diamentem. Rada Mutumu. Przeszedł go dreszcz. Spojrzał za siebie, by upewnić się, że ciotka nie wraca. Sięgnął po kopertę i ostrożnie wysunął zawartość.


**

 
    Thomas wszedł do pokoju i zamknął za sobą drzwi.
     - Nie podoba mi się to wszystko – szepnęła Lilian, gdy ten wsuwał się pod pościel.
   - Jesteś przewrażliwiona jak zawsze – rzucił, przytulając swoją dziewczynę. - To nic takiego, czasem robią kontrole. Nie mamy się czego obawiać.
    - Nie przypominam sobie takie od kilkunastu lat, wyobraź sobie! - Podniosła się na łokcie, odrywając się jednocześnie do Thomasa.
    - Ale ty w akademii jesteś znacznie krócej niż ja. Ja odkąd tu jestem przeszedłem już 3 dodatkowe kontrolę. - Westchnął. - Nie bój się i idź już spać. Nie mamy się czego obawiać – dodał.
    - Ale dobrze wiesz, że przepisy znacznie się zaostrzyły, a jeśli oni jutro ją zobaczą? A co jeśli…
    - Lilka! - Thomas przerwał, irytujący go monolog dziewczyny. - Luca zabiera ją jutro na zakupy. Nie będzie jej, gdy przyślą kogoś z rady. Oni się nie dowiedzą, my przejdziemy próbę i wszystko będzie dobrze.
    Lillian pokręciła głową i wymamrotała coś, co Thomas nie do końca zrozumiał.
    - Dobranoc, kochanie – powiedział, odwracając się od dziewczyny, która usiadła na łóżku.


1 komentarz:

  1. No i nadal kompletnie nic nie wiem. Obstawiam wampiry, albo wiedźmy, albo łowców.
    Nie dziwie się, że Eliza tak się zachowuje w końcu nikt nic jej nie chce powiedzieć! Też bym był wściekła!

    OdpowiedzUsuń

Informacyjnie