piątek, 10 lipca 2020

Elementy: Rozdział I


      Elizabeth leniwie wysiadła z taksówki, rozglądając się po okolicy, ale na próżno, bo w otoczeniu nie było nic, co by ją zaciekawiło. Las, las i jeszcze raz las. Zdenerwowana wcześniejszym postępowaniem matki teatralnie tupała nogami w poniszczony bruk chodnika. Chciała w ten sposób zwrócić uwagę kobiety, ale tak skutecznie ignorowała dąsy córki i z szerokim uśmiechem dziękowała taksówkarzowi, który był tak miły, że pomógł jej z bagażem.
     -Nie możesz się zachowywać w ten sposób, nie robię ci tego na złość – kobieta odezwała się do córki, gdy ta stanęła tuż obok niej, a taksówkarz zdążył odjechać.
       Elizabeth tylko spojrzała na matkę ze złością.
      -Obudziłaś mnie w środku nocy i kazałaś się spakować. Powiedziałaś, że muszę na jakiś czas zamieszkać u twojej przyjaciółki, której nawet nie znam! Jestem wystarczająco dorosła by zostać sama w domu. Nie rozumiem, czemu ktoś ma się bawić w moją nianię!
     -Eliz… po prostu tak musi być. Daj mi parę dni, wrócę i będzie tak jak dawniej. Obiecuję. - Matka odgarnęła dziewczynie kosmyk blond włosów za ucho. - Dobrze wiesz, że czasem muszę wyjeżdżać służbowo.
     Dziewczyna westchnęła. Byłą zła na matkę, ale nie na jej wyjazd, tylko o to, że nie pozwoliła zostać jej samej. Co prawda, kiedyś Elizabeth zostawała z sąsiadką, ale od śmierci Annie jej matka odmawiała służbowych wyjazdów i pracowała tylko w domu. Dziewczyna unikała wzroku matki, rozglądała się dalej, zastanawiając się przy tym, dlaczego jej matka kazała zatrzymać się taksówkarzowi w środku, tak naprawdę, niczego. Gdy usłyszała za sobą kobiecy głos, drygnęła i odwróciła się gwałtownie. Zmieszała się, gdy zobaczyła ogromną rezydencję, której jeszcze chwilę temu nie widziała.
    -Jannet! Kochana, jak ja cię damno nie widziałam! - Kobieta nieco wyższa od matki Elizabeth przechodziła właśnie przez otwartą furtkę posiadłości, przytuliła gości, o dziwo, Eliz także. - Ostatni raz, kiedy cię widziałam byłaś taka malutka…. - zamyśliła się. - Pewnie mnie nie pamiętasz, mów mi Maggie.
     Elizabeth wymamrotała pod nosem słowa powitania, przyglądając się dalej posiadłości i zastanawiając się jakim cudem przeoczyła budynek. Jej matka i Maggie stały wpatrzone w siebie tak jakby właśnie rozmawiały w myślach.
     - Tak się cieszę, że zgodziłaś się zająć Eliz – powiedziała Jannet.
     - Choć ja dalej uważam, że to niepotrzebne – wtrąciła dziewczyna, przerywając wręcz intymną chwilę kobietom.
     Jannet skarciła wzrokiem córkę, a Maggie zaśmiała się się ciepło.
     - Widzę, że odziedziczyła coś po tacie – rzuciła, łapiąc pierwsze dwie torby. - Jannet, zaskoczyłaś mnie swoją prośbą, a mimo to zdążyłyście zapakować tak wiele. Zabierzcie torby, zapraszam do środka.
     Eliz zmarszczyła brwi, gdy usłyszała jak zupełnie obca jej kobieta wspomniała o jej ojcu. Matka Elizabeth, Jannet utrzymywała, że sama nie znała go zbyt dobrze, a ten gdy dowiedział się, że zostanie ojcem, zniknął z jej życia z dnia na dzień. Wydało jej się dziwne, że Meggie wypowiedziała się o nim, tak jakby go znała- w końcu jej matka twierdziła, że nie ma o czym mówić, dla niej to był tylko „krótki, przelotny romans, który sprawił, że na świecie pojawiło się moje oczko w głowie, czyli ty kochanie...”.
     Dom przyjaciółki matki prezentował się fenomenalnie. Budynek wyglądał jakby zatrzymał się w poprzednim stuleciu, więc Elizabeth spodziewała się raczej niemodnego wystroju i odklejających się od ścian tandetnych tapet. Ku jej zdziwieniu dom był urządzony współcześnie, ale i przytulnie. Antyczne meble i dekoracje idealnie komponowały się z nowoczesnymi. Szerokie, drewniane schody, które znajdowały się zaraz przy drzwiach wejściowych prowadziły na kolejne piętro budynku, za nimi dziewczyna kątem okna dostrzegła salon, a w nim kamienny kominek i piękne skórzane sofy.
     - Zostawcie torby tutaj. Potem ktoś się nimi zajmie, a na razie, Jannet, zapraszam do mojego gabinetu, będziemy mogły porozmawiać na osobność. - Meggie wskazała dłonią drzwi na lewo od wejściowych. - Eliza, a może ty zobaczysz swój pokój w tym czasie?
     Blondynka tylko pokiwała głową, rozglądając się stale po wnętrzu budynku. Na wprost drzwi do gabinetu Meggie znajdowała się kuchnia, Eliza, gdy tylko dostrzegła garnki stojące na palnikach doszła do wniosku, że zdecydowanie zbyt długo była w podróży i powinna coś zjeść.
     Obserwacje przerwała jej Maggie, która skinieniem głowy nakazała dziewczynie kierować się za nią na górę. Drewniane schody, na które wpierw zwróciła uwagę cicho odzywały się za każdym, gdy wchodziła na następne stopnie. Na pierwszym piętrze posiadłości ciągnął się długi korytarz z mnóstwem drzwi, Elizabeth nie policzyła dokładnie ile ich jest dokładnie, bo od razu jej uwagę przyciągnęły kolejne schody, które znajdowały się po przeciwnej stronie do drzwi, pod które zaprowadziła ją przyjaciółka matki. Przekręciła ona kluczyk w nich i delikatnie pchnęła, otworzyły się cicho skrzypiąc. Elizabeth jeszcze nie potrafiła do końca określić się czy skrzypienia starych elementów domu sprawiają, że czuję dyskomfort, czy zachwycenie tym ile duszy w sobie ma ta posiadłość. Meggie wręczyła jej kluczyk do pokoju i gestem ręki zachęciła do przejścia przez próg drzwi. Pokój pomimo ciemnego parkietu, który notabene był i we wcześniejszych pomieszczeniach, w których była, był pięknie oświetlony dzięki ogromnych oknom, wychodzącym na las. Na ścianach pokrytych fiołkową farbą wybijały się białe meble. Pokój był ogromny, mimo łóżka, które zdecydowanie zajmowało jej większą cześć.
    - Mam nadzieję, że ci się podoba. - Kobieta posłała ciepły uśmiech dziewczynie. - Wiem, że nie jesteś zadowolona z tego, że tu jesteś.
    Elizabeth odwróciła się do kobiety.
    - Skąd taki pomysł? - spytała sarkastycznie.
    - Twoja mama się o ciebie martwi i dlatego zostawia cię pod moją opieką. Nikt nie chce zrobić ci w ten sposób na złość.
    - Jestem prawie pełnoletnia, więc wydaje mi się, że bez problemu mogłabym zająć się sobą. - Eliza skrzyżowała ręce na piersi.
    - To jest trochę bardziej skomplikowane niż ci się wydaje, moja droga… - Jej wzrok posępniał.
    - To może właśnie ktoś mi to wytłumaczy? - Eliza uniosła brew i rozłożyła wcześniej skrzyżowane ręce.
    - Najpierw powinnaś porozmawiać ze swoją matką. Ja wracam do niej, a ty jeśli chcesz zejdź po swoje walizki, będziesz mogła się rozpakować i urządzić.
    - Wole posiedzieć w pokoju, potem po nie zejdę, jeśli to nie problem – rzuciła i podeszła do okna, widok z niego był wręcz bajkowy.
    - Dobrze, to nie problem. Niedługo będzie obiad, poznasz moje bratanka i pozostałych podopiecznych.
    - Podopiecznych? - Dziewczyna zmarszczyła brwi i na pięcie odwróciła się do Meggie, która była już bliska zamknięcia drzwi.
    - Hmm… Prowadzę tak jakby… - zawahała się. - Dom dziecka, opieki – wyszła, zamykając za sobą drzwi.
     Elizabeth zaśmiała się, gdy tylko z ust Meggie padła informacja o domu dziecka. Przez chwilę przeszła jej przez głowę myśl czy nie zostaje właśnie oddawana przez matkę. Westchnęła i usiadła na brzegu ogromnego łóżka. Spojrzała na swoje odbicie w lustrze, które stało w kącie pokoju. Miała delikatne wory pod swoimi błękitnymi oczami. Blond włosy przeczesała palcami, ujarzmiając w tej sposób niesforne kosmyki, którym nie posłużyła podróż. W pokoju rozbrzmiewało tykanie zegara; dochodziła godzina trzynasta, kiedy ostatni raz patrzyła na zegar, dochodziła czwarta, zatem minęło tak wiele godzin. Ponownie westchnęła i położyła się na miękkiej narzucie, zamknęła oczy i już prawie zasnęła, kiedy drzwi do jej pokoju uchyliły się delikatnie.
     Długie, krucze włosy od razu rzuciły się Elizie w oczy. Podniosła się szybko z łóżka, stając tuż przy nim i poprawiając pogniecioną koszulkę. Do jej pokoju weszła wyższa od niej dziewczyna. Jej oliwkową cerę podkreślał piękny, turkusowy kolor sukienki. Energicznie podeszła do nowej mieszkanki posiadłości i wyciągnęła w jej kierunku rękę.
    - Lillian jestem, ale mów mi Lili.
    - Eliza. - Odwzajemniła uścisk.
    - Tak się cieszę, że wreszcie cię poznałam, nie mogłam się do… - Lili przerwał hałas, obydwie dziewczyny wręcz wybiegły za nim na korytarz.
     Na środku korytarza stał wysoki chłopak z ciemnymi włosami. Wokół niego na ziemi leżały walizki Elizabeth. Nagle z jednego pokoju do drugiego przez korytarz przebiegła dwójka dzieci.
    - Co tu się dzieję? - Lili ułożyła ręce na biodrach, a Elizabeth wychyliła się za jej przed ramienia.
   - Próbowałem przynieść ci torby, ale dzieci mi przeszkodziły. Thomas jestem – wytłumaczył się Elizabeth, jakby to ona zadała pytanie.
    - Eliza, nie musiałeś mi ich wnosić, ale dziękuję.
     Chłopak pozbierał walizki i przeprosił dziewczyny, które zatarasowały mu przejście. Ostrożnie odłożył walizki w kącie pokoju Elizabeth.
    - Pani Blackwell poprosiła by przekazać, że za pół godziny zaprasza do jadali – oznajmił stając przy Lillian, która stała w drzwiach do pomieszczenia. - Reszta nie może doczekać się, kiedy cię pozna.
    - A jeśli chcesz z nią porozmawiać to musisz zrobić to teraz, bo potem będzie zajęta.
     Eliza pokiwała powoli głową i zerknęła na zegar, by zobaczyć ile zostało jej czasu. Lillian i Thomas wyszli już z jej pokoju, zostawiając za sobą delikatnie uchylone drzwi. W korytarzu dalej słychać było dzieci, które wcześniej przeszkodziły Thomasowi. Elizabeth spojrzała na swoje walizki i zdecydowała się przebrać zanim porozmawia z Meggie.


**


    - Meggie, nawet nie wiesz, jak się cieszę, że mogę na ciebie liczyć. Nie wiem, co zrobiłabym gdyby nie ty.
    Gabinet Meggie był niewiele większy od przedsionka, w którym jeszcze przed chwilą była Jannet. Ściany zastawione były biblioteczkami obłożonymi książkami, dokumentami i zdjęciami oprawionymi w zdobione ramki. Na środku stało ogromne biurko, Meggie obeszła je i usiadła w fotelu. Dłonią wskazała by Jannet zajęła miejsce naprzeciw niej.
    - Jannet, wiesz, że możesz na mnie liczyć, ale moim zdaniem popełniłaś błąd odcinając ją…. Nie powinnaś jej okłamywać.
    Kobieta westchnęła. Doskonale zdawała sobie sprawę, że popełniła błąd. Nie była jednak w stanie go naprawić.
    - To się tak skomplikowało, była taka malutka, kiedy udało nam się uciec. Ona nie wie kim jest. - Westchnęła ponownie. - Ona nie przeszła nawet rytuału, a obie wiemy, że przy obecnej radzie, nie przeszłą by go na pewno. Tyle szkoleń ją ominęło… Och, Mag, tam jest zbyt niebezpiecznie, prawo jest za surowe.
    - Wiem, Jen… wiem, że chcesz ją chronić. Wiem, że nie o to walczyłyśmy na wojnie, ale rada znacznie zaostrzyła swoje kontrole, zrozumieli, że wiele z nas opuściło rodzinne posiadłości i osiedliło się poza granicami państwa. Zajmę się nią, ale musisz wiedzieć, że tutaj też nie jest bezpiecznie, a moim priorytetem są dzieci…. - Mag spojrzała z troską na przyjaciółkę.
    - Myślisz, że nasłaliby kogoś na twoją akademię?
    Jannet przez chwilę zwątpiła w swoje pytanie, gdy zdała sobie sprawę, że rada nie miała skrupułów by zabić Annie.
    - Nie sadzę, ale muszę brać po uwagę każdą możliwość. Dostała ostatnio pismo z pytaniem, czy wszystko w akademii jest pod kontrolą. Zapewne chcą przeprowadzić próbę dzieciaków. Nie mam czego się obawiać, ale jeśli ktoś z rady zauważy Elizabeth…
    Nie dokończyła, ale obie wiedziały z czym to się wiąże, atmosfera w pomieszczeniu znacznie zgęstniałą. Jannet przeszedł dreszcz na myśl o konsekwencjach. Nie była w rodzinnym państwie prawie osiemnaście lat. Po wojnie, kiedy wszystko miało wrócić do domu, stało się zupełnie inaczej. Nie mogła zostać, skazałaby siebie i córkę na pozbawienie osobowości w najlepszym przypadku…
    - Przydzielisz jej kogoś? - Jannet przerwała ciszę, zadając niepewnie pytanie.
    - Tak, mój bratanek Lucas zajmie się nią. To syn Patrica i Monic… Pewnie pamiętasz go, on był niewiele starszy jak twoja Elizabeth, gdy wyjechałyście. - Uśmiechnęła się pod nosem i spojrzała na zdjęcie stojące na jednej z półek. - Jannet, jeśli to nie problem to ja go wtajemniczę, a on opiekując się nią, pokaże jej trochę świata, z którego pochodzi.
    Kobieta tylko pokiwała głową. Nie była pewna, czy dobrze postępuję, ale czy mogła stracić więcej?


___
Zapraszam do czytania pierwszego rozdziału Elementów! Opowiadanie wstawiam także na Wattpada, gdyby komuś wygodniej było czytać je tam.
Do zobaczenia!!
Eliz

3 komentarze:

  1. Zaciekawiłaś mnie, to też z przyjemnością zostaję! :)
    Ciekawi mnie kim jest Eliza i czym na to coś wspólnego z jej ojecem? No i ta Akademia, którą prowadzi Maggie. Ponadto tak sobie myślę o tytule bloga, czy tytułowy lazurowy naszyjnik odegra jakaś znaczną rolę?
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobry wieczorek :3
    Przybyłam tutaj z jakiegoś katalogu (wybacz, nazwy nie pamiętam), bo mega zaciekawił mnie opis :D. Uwielbiam opowiadania z tajemnicą i fantasy. ELizabeth spodobała mi się od pierwszego akapitu. Nieustępliwa, twarda i charakterna, taką bynajmniej wydaje mi się po pierwszym rozdziale. Maggie i Jannet przeprowadziły interesującą rozmowę na końcu rozdziału... nie mogę się doczekać, jakąż to tajemnicę skrywają przed ELiz. I też ciekawa jestem owego Lucasa (ja, jak to ja, wietrze już wątek romansu hehe). Rozdział był niezmiernie ciekawy i mimo że był bardziej przyziemny, że tak to ujmę, to trochę się w nim działo. Nie było suchych opisów, jak u mojego ukochanego Mickiewicza, który to na kilka stron rozpisywał się o przyrodzie haha (ale mimo wszystko uwielbiam jego twórczość), w myślach odtwarzał się płynnie film, podczas czytania rozdziału :)
    I gratuluję naturalnych dialogów ^^
    Lecę czytać dalej :)

    Pozdrawiam cieplutko ^^
    anielskie-dusze.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej ponownie!
      Tak jak wspomniałam: cieszę się, że opowiadanie się spodobało.
      Staram się właśnie żeby Elizabeth nie była nudna i przewidywalna. Niestety, więcej nie mogę zdradzić... (co do tajemnicy i wątków, które planuję kiedyś).
      Uff... Cieszę się, że udaje mi się uniknąć nudnych opisów i udaje mi się zbudować tak rozdział, by czytając go odtwarzał się niczym film- taki jest mój cel.
      Dziękuję za opinię!
      Będzie mi niezmierni miło jak zostaniesz na dłużej!

      Pozdrawiam i z chęcią wpadnę do ciebie w wolnej chwili.

      Usuń

Informacyjnie