sobota, 27 października 2018

Rozdział VIII


Rozdział VIII
Nieodpowiedzialne posunięcie


       Elizabeth leniwie przeciągnęła się na łóżku. W nocy śniła o rodzicach. Wczoraj podsłuchała rozmowę Meggie z tamtą nadzwyczajną kobietą. Zdziwiło ją to, że dla gościa była abstrakcją. Słyszała jak mówią o jej rodzicach, sama nie znała ojca, a kiedy pytała mamę o niego, ta ją zbywała. Postanowiła dziś zagadać do pani domu i dowiedzieć się czegoś na temat taty. Zresztą i mamy, w tym domu dziecka była zaledwie kilka dni, ale zaczynała mieć wrażenie, że mama była dla niej obca.
            Hm... Tak właściwie nie śniła, tylko o rodzicach. W śnie widziała i znajomych rodziców, tak właściwie to już i jej.. Widziała tam i Meggie, i kobietę, która nawiedziła dom dziecka wczoraj i rozpłynęła się jak we mglę na korytarzu po rozmowie z panią Blackwell. Kojarzyła i inne osoby, które towarzyszyły jej rodzicom. Czy tak właściwie to był normalny sen? Teraz leżąc na łóżku i wpatrując się w biały sufit doszła do wniosku, że to nie był zwykły sen. Miała wrażenie, że ktoś opowiada jej bajkę. Och, mama. Wreszcie połączyła fakty. Śnił jej się początek bajki, którą opowiadała jej rodzicielką, gdy układała ją do snu. Nie sądziła, że pamięta ją tak dobrze. Tym bardziej nie sądziła, że imiona, które kiedyś przed snem wypowiadała jej matka, sprawią, że Elizabeth wyśni sobie ich właścicieli bez błędu. Przecież to niemożliwe by wyśnić ludzi tak dokładnie. Miała wrażenie, że uczestniczy w zamieszaniu, które miało miejsce w jej śnie. Wszystko było tak realne. Czuła jak sunie po ulicach zatłoczonego i pełniącego życiem miasta, słyszała szum wody i szelest liści, które powiewały na lekkim wietrze, słyszała odgłos palącego się ogniska i czuła zapach pieczonych kiełbasek. Czuła, że jest między tymi ludźmi. Nie czuła się tak, gdy tą bajkę opowiadała jej mama. Czuła się zaproszona. Miała nieodparte wrażenie, że ktoś jej to mówi, bo bardzo chce ją z czymś zapoznać. Elizabeth się zmieszała. Pomyślała o tym, co się ostatnio działo. Westchnęła i leniwie wyszła spod pościeli. Postanowiła, że musi wyjaśnić sen Meggie, w końcu tam była. Była? A może to niewinna bajka na dobranoc i wyobraźnia płata jej figle przez natłok, napływających do niej informacji? Z jednej strony matka wychodząc i zostawiając ją w "sierocińcu" powiedziała, że bajki, które jej opowiadała są prawdziwe, ale czy Elizabeth była naprawdę gotowa w to uwierzyć?
           
***

            Meggie Blackwell siedziała pochylona nad swoim biurkiem w gabinecie, kiedy Eliz weszła do niego po uprzednim zaproszeniu przez panią domu. Gdy dziewczyna weszła do pomieszczenia Meggie podniosła głowę i ciepło uśmiechnęła się do Eliz.
            - W czym mogę pomóc ci o tak wczesnej porze?
            Eliz spojrzała na zegarek było zaledwie kilka minut po szóstej, Nie była świadoma, że jest tak wcześnie, nie spojrzała na żaden inny zegarek.
            - Och, nie wiedziałam, że jest tak wcześnie - zmieszała się.
            - Nic nie szkodzi. - Meggie poprawiła się na fotelu.
            Włosy standardowo miała zebrane w starannie upięty kok. Makijażu nie miała. Jej piegi były bardzo widoczne i pokrywały całą twarz, dekolt i ręce. Lucas nie miał ich tak dużo, a mimo to byli bardzo podobni. Cerę miała dojrzałą, gdzie niegdzie pojedyncze zmarszczki, które pojawiały się, gdy Meggie wyrażała emocje buzią.
            Eliz się zawahała. Zacząć wprost czy nie?
            - Uważasz, że sny są prawdziwe? - Zaczęła niepewnie.
            Meggie zmarszczyła brwi.
            - Śniło ci się coś konkretnego, Eliz?
            - Nie - skamłała.
            - To może ktoś? - Meggie wzięła łyk herbaty.
            Elizabeth pokiwała głową.
            - Opowiesz mi coś o moim tacie?
            Elizabeth zaskoczyła kobietę pytaniem, doskonale zauważyła jej zmieszanie.
            - Nie znałam go najlepiej - wykrzywiła usta.
            Skłamała. Co miała jej powiedzieć?
            - Przypadkowo byliście razem na ognisku?
            Meggie zamarła, oczy pełne zdziwienia skierowała na dziewczynę siedzącą naprzeciwko niej. Elizabeth wiedziała, że pani domu nie wywinie się od odpowiedzi.
            - O jakim ognisku mówisz? - Meggie zmarszczyła brwi, udając, że nie wie o, co chodzi dziewczynie.
            Elizabeth westchnęła. Dlaczego Meggie też ją zaczęła zbywać? Pokręciła głową ze zrezygnowaniem. Postanowiła odpuścić, wiedziała, że Meggie nie powie jej prawdy. Choć początkowo miała nadzieję, że kobieta wyjaśni jej sytuacje, która miała miejsce na jawie teraz zdecydowanie była pewna, że niczego się nie dowie.
            - O żadnym - rzuciła, podnosząc się.
            Odwróciła się na pięcie i delikatnie, trzaskając drzwiami gabinetu. Meggie nie odpowiedziała nic, podążyła tylko wzrokiem za młodą dziewczyną, wychodzącą z pomieszczenia. Sięgnęła po herbatę. Gdy Jannet wyjeżdżała ona sama zaproponowała, że pokaże jej córce świat, z którego pochodzi. Jednak nabierała wątpliwości. Może Rebecca miała racje i Elizabeth naprawdę stanowi zbyt duże zagrożenie dla innych? Jej obowiązkiem jest ochrona tych dzieci, a ona świadomie zgodziła sie na to by Elizabeth zamieszała wraz z nimi, wiedząc, w jakiej sytuacji sama się znajduje. Jutro musi stawić się w Carmlet, tak w zasadzie nie wiedząc czy wróci...

***

            - Nie zgadzam się! - Lillian krzyknęła, mimo że była świadoma, późnej godziny.
            Była w bibliotece wraz z Williamem i Lucasem. Był środek nocy, światło gwiazd i księżyca wpadało na poddasze przez okna. Siedzieli po ciemku, wiedząc, że gdyby zapalili lampy, zwróciliby czyjaś uwagę.
            William gestem uciszył dziewczynę, nie lubił, gdy wpadała w histerie, ale teraz był świadomy, że to z jego powodu, więc starał się cierpliwie znosić emocje dziewczyny.
            - Po cholerę wam ta próba? - Lillian skrzyżowała ręce.
            Will się zawahał, spojrzał na przyjaciela. Lucas wzruszył ramionami. Sam do końca nie wiedział, dlaczego mu na tym zależało, ale zbyt wiele niedomówień odkąd w domu pojawiła się Elizabeth sprawiało, że zależało mu coraz bardziej by dowiedzieć się, o co chodzi, a był świadomy, że odpowiedź kryje się za Eliz.
            - Po prostu, nie chcesz wiedzieć czy jej osoba nie jest dla nas zagrożeniem? - Rzucił, nie wiele myśląc.
            - Może od razu spalcie ją na stosie. - Lillian odwróciła się na pięcie i wyszła, znikając w ciemnościach korytarza.
            William ruszył za dziewczyną. Lucas stanął na drodze przyjacielowi, bo liczył na wsparcie z jego strony. Ten jednak skarcił go wzrokiem i wyminął, uderzając barkiem i mamrocząc coś pod nosem. Lucas rozejrzał się po ciemnym pomieszczeniu. Przez chwilę nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. Na stole zauważył scyzoryk. Pewnie podszedł po niego i szybko, ale cicho zbiegł na dół.
            Drzwi do pokoju Elizabeth były zamknięte, ale nie na klucz. Po ciuchu wszedł do pokoju dziewczyny. Spała skulona na łóżku. Długie, blond włosy zasłaniały delikatnie jej bladą twarz. Była strasznie blada, stwierdził Lucas. Pod oczami ciągle miała worki, musi być naprawdę zmęczona tym wszystkim. Kiedy sie zorientował stał już przy jej łóżku. Delikatnie przysiadł koło dziewczyny i złapał jej rękę. Wyjął z kieszeni scyzoryk i pochwycił pustą szklankę, która stała na szafce nocnej dziewczyny. Zawahał się. Nie chciał kaleczyć mocno dziewczyny i z wyrzutem sumienia, delikatnie przycisnął ostrą końcówkę scyzoryku do gładkiej skóry palca Elizabeth. Krople krwi spływały do szklanki, gdy Lucas trzymał bezwładną dłoń Eliz, modląc się by się nie obudziła. Gdy do szklanki wpłynęło wystarczająco dużo czerwono-bordowej cieczy, wypowiedział krótkie zaklęcie i przejechał palcami po niewielkiej ranie na palcu Elizabeth, która nagle zniknęła. Odłożył delikatnie dłoń dziewczyny z powrotem na miękką pościel i cicho jak kot, zniknął za drzwiami sypialni Elizabeth.

***

            Po rozmowie z Meggie, Elizabeth wyszła do ogrodu. Promienie słońca grzały jej skórę, było ciepło, ale nie duszno tak, jak bywało w ciągu ostatnich dni. Spacerowała po alejkach, oglądając rozmaite kwiaty i krzewy, i rozmyślając o tym, co się dzieje. Wyciągnęła komórkę i wybrała numer mamy. Numer niedostępny. Druga próba. Numer niedostępny. Trzecia. Znowu. Westchnęła i wsunęła telefon w kieszonkę szortów. Dalej oderwana od rzeczywistości krążyła po ścieżkach ogrodu. Z rozmyślał wyrwała ją Lillian, która wybiegła z domu, nawołując Eliz.
            - Coś się stało? - Elizabeth zmarszczyła brwi, kiedy Lilka znalazła się koło niej.
            - Widziałaś gdzieś Williama i Lucasa?
            Eliz pokręciła przecząco głową.
            - Lucas był u ciebie?
            - Nie, nie widziałam się z nim dziś.
            - Ale czy był w nocy?
            - Słucham? - Oburzyła się Elizabeth.
            Lilka przewróciła oczami.
            - Coś się stało? - Elizabeth ponowiła pytanie.
            - Obawiam się, że chłopaki chcą zrobić coś głupiego albo, że już to zrobili - zaczerpnęła powietrza.
            - Chodzi o próbę, tak?
            - A widziałaś gdzieś Meggie? - Lillian zignorowała pytanie Elizabeth.
            - Tak, chodźmy do niej razem.
            Eliz ruszyła pierwsza, a za nią podążyła Lilka. Udzielił się jej niepokój czarnowłosej, zaczęła się denerwować, bo czuła, że coś się wydarzy.
            Zastały Meggie, rozmawiającą z parą dorosłych ludzi. Rozmawiała z nimi o bliźniakach i domyśliła się, że to właśnie rodzice Marksa, Niny oraz Williama. Kiedy Pani Blackwell zobaczyła, wbiegające do domu dziewczyny, również poczuła się nieswojo. Przerwała rozmowę, wołając dzieci z góry, które od razu zaabsorbowały uwagę rodziców. Eliz i Lilian zaprosiła do gabinetu.
            - Dlaczego robicie taki raban? - spytała, zamykając za sobą drzwi i odwracając się do dziewczyn, stojących w głębi pomieszczenia.
            - Po co przyjechali tu rodzice Williama? - Lillian odgarnęła niesforne kosmyki z włosów.
            - Ponieważ muszę coś załatwić. Miałam zrobić to jutro, ale nie chcę zwlekać. Wy możecie zostać przez jakiś czas bez opieki, ale lepiej żeby dziećmi zajęli się rodzice. Chcą zobaczyć Williama, wiecie gdzie jest?
            - O to samo chciałyśmy zapytać - wtrąciła Eliz.
            Meggie popatrzyła się ze zdziwieniem na córkę Jannet. Pokręciła głową.
            - Nie denerwujcie mnie.
            - Obawiam się, że chcą przeprowadzić próbę Eliz - sprostowała Lillian.
            - Lillian to nie jest zabawne. - Meggie skrzyżowała ręce. - Elizabeth pokaż mi dłonie, natychmiast.
            Eliz posłusznie wykonała polecenie. Meggie w skupieni popatrzyła na drobne dłonie dziewczyny. Zamruczała pod nosem i przeciągnęła swoją dłonią po jej. Nagle na palcu pokazała się mała ranka, z której zaczęła sączyć się delikatnie krew. Elizabeth zastygła. Miała ochotę krzyknąć, ale zdała sobie w odpowiednim momencie, że to nie była by dobra reakcja i tylko gwałtownie zabrała dłonie do siebie, przykładając je do przedramion. Odwróciła wzrok, analizując w myślach sytuacje sytuację.
            - Sara czy Sophie? - Meg zwróciła się do Lillian.
            - Sophie. Sama najpierw chciałam prosić o pomoc jedną z nich, ale kiedy Sara powiedziała, że to niebezpieczne to ja się wycofałam. Chłopaki jak widać nie.
            - Zostańcie w domu - zarządziła pani Blackwell. - Zajmę się nimi zaraz jak wrócę ze spotkania, nie zdążą nic zrobić jestem pewna.
            - Z tego, co mi wiadomo to ze spotkania z władzami szybko się nie wracam. Lucas jest na ciebie zły. Na pewno coś odwalą, jestem przekonana.
            Gdy Lillian rzuciła ostatnimi słowami Meggie zbladła. Lilka wyszła, zostawiając za sobą otwarte drzwi. Elizabeth się zmieszała i niepewnym krokiem ruszyła w stronę wyjścia. Meggie zaczepiła ją, gdy ta była już w korytarzu.
            - Elizabeth pilnuj tego wisiorka od mamy, dobrze? - Uśmiechnęła się nerwowo. - Mam przekazać coś twojej mamie? Pewnie będę się z nią widzieć.
            Czy jej mama też dostała takie wezwanie?  Dlatego tak długo może jej nie być?
            - Nie. Sama jej powiem to, co chce jak się zobaczymy. - Meggie tylko blado uśmiechnęła się do Eliz.
            Dziewczyna odwróciła się na pięcie, chyba, rozumiejąc aluzje kobiety, ale ją ignorując podążyła za Lillian.


________
 
Z góry przepraszam za błędy i średniej długości rozdział. Mam nadzieję, że choć trochę ciekawy. Proszę o zwrócenie uwagi na poprzedni post. I zachęcam do czekania na kolejne rozdziały.
Eliz 

piątek, 19 października 2018

Informacyjnie

          Cześć wszystkim! 

       Postanowiłam napisać post informacyjny żeby sprostować funkcjonowanie bloga czy jakkolwiek mogę to nazwać. 
          Planowałam pisać tak, aby w miesiącu pojawiał się 1-2 rozdziały, ale jak widać nie wyszło mi to. Natłok spraw spowodował, że nie miałam czasu zająć się rozdziałami we wrześniu. Zderzenie ze szkolną rzeczywistością i codziennymi dojazdami także nie sprzyja mojej wenie i opowiadaniu. Po 5 dniach szkoły marzę o odprężeniu i odpoczynku w weekend, zapominając, że w sumie pisanie bardzo mnie odpręża. Postaram się zadbać o blog, nie chcę by skończyło się tak jak w zeszłym roku. Nie chcę zaniedbać opowiadania i ponownie wrócić na okres wiosenno-letni. Mam pełno pomysłów, a momentami zero mobilizacji. Rozdział VIII jest już w trakcie pisania, pojawi się już niedługo. Chcę podziękować za cierpliwość i prosić o jeszcze ciut, ciut czasu. 
          W realizacji jest też zakładka bohaterowie. Mam jednak problem. Niezbyt podoba mi się wizja przedstawiania bohaterów przy pomocy zdjęć osób sławnych, popularnych. Nie chcę psuć tego jak wyobrażacie sobie danego bohatera, bo wiem jak to jest wyobrażać sobie kogoś czytając i poczuć się jak po zderzeniu ze ścianą, widząc, niezrozumiały w takim przypadku, dobór aktorów w ekranizacji. Druga opcja- opisy. Tylko co byście chcieli w takich opisach? Coś więcej niż wygląd zewnętrzny? Nie wiem jak się do tego zabrać, kilka przykładowych form przedstawienia bohaterów wala mi się pomiędzy plikami na laptopie i komputerze. Może ktoś coś podpowie? Czy brnąć w zdjęcia? Zdjęcia i opisy? Same opisy? Jak bardzo dokładne? A może jednak zrezygnować z takiej zakładki?
         Może jest coś co chcielibyście zobaczyć na blogu? Z blogosferą dawno nie miałam do czynienia, a może jest coś co właśnie warto zorganizować.
          To chyba wszystko, co miałam do przekazania, rozdział pojawi się niedługo, a ja proszę o jakieś podpowiedzi, jeśli macie pomysły, odnośnie zakładki bohaterowie czy czegoś co można by było dodać do bloga proszę o podsyłanie ich na emaila Eliz.konatkt@wp.pl albo pisanie w komentarzach po tym postem albo w zakładce PYTANIA I SUGESTIE. Przepraszam, bo zapewne ten post jest bez ładu i składu, ale to nie o to chodzi. Dziękuję za cierpliwość i do zobaczenia już niedługo:) 

Eliz

czwartek, 23 sierpnia 2018

Rozdział VII

Rozdział VII
Gwieździsta noc



       Był to piękny kraj, w którym miało się wrażenie, że czas stawał w miejscu. Ludzie współgrali z przyrodą, niektórzy byli nawet jej częścią. W lasach, w morzach, na łące można było usłyszeć wesoło śmiejące się nimfy. Gdzieś w górach wilki urządzały sobie wyścigi by po wygranej nocną porą – już jako ludzie- spędzić czas na zabawie w towarzystwie wampirów. Łowcy bawili się wraz z innymi. Nie było wojen, zamieszek… Nie było tak jak jest teraz... Każdy mógł robić to co chciał, wiązać się z tym kim chciał i mieszkać gdzie chciał. Nie było hierarchii, nie było poniewierania rasami odmiennymi od łowców. Jak się później okazało nie każdy się z tym zgadzał. Gdzieś w Amenyzach, górach położonych na zachód od Cramlet swoją siedzibę miał ruch przeciwko panującemu spokoju. Uważali, że tak wspaniała rasa jak łowcy nie mogą żyć tuż obok innych, według nich gorszych.
        Na niebie świeciły gwiazdy, noc jak każda inna. Pod nogami było czuć już trzęsącą się ziemię- zbiegały się wilki. Wampiry najpierw wyglądając przez okno, a potem delikatnie wystawiając głowę przez drzwi, sprawdzały czy mogą wyjść. Co prawda dopiero długi pobyt na słońcu mógł doprowadzić do ich osłabienia i tak wolały przebywać poza domem w nocy. Choć zdarzali się i tacy, którzy chronili się czarem przed słońcem, to jednak praktykowali to tylko poza ojczystym krajem. Było słuchać śmiech dzieci biegających po wąskich ulicach i ich rodziców wołających ich do domu.

***

        Na brzegu rzeki przebiegającej przez centrum miasta zaczęła zbierać się grupa przyjaciół. Spotykali się w tym miejscu od zawsze. Co wieczór, w tym samym gronie, o tej samej porze, przy ognisku, zapachu pieczonego na ognisku jedzenia i dźwięku otwieranego piwa. Tego dnia jednak Edward nie mógł się w pełni zrelaksować. Krążył wokół znajomych i nasłuchiwał.
        - Wszystko w porządku? - Valentina stanęła przed wilkiem.
        - Coś tu nie gram. - Przerwał tymi słowami beztroską rozmowę, siedzących przy ognisku. - Ktoś jest w górach. I to nie jest kilka osób.
        - Uważasz, że powinniśmy wrócić do domów? - Meggie podniosła się z ziemi, stanęła przy mężczyźnie.
        Edward wygiął usta w dziwnym grymasie. Nic nie odpowiedział.
        - To ja zacznę zbierać ten nasz bałagan. - Valentina sprawnie przystąpiła do działania.
        - Valentina spokojnie. Edward jest przewrażliwiony. - Harry złapał za rękę dziewczynę, która rzuciła się w wir sprzątania.
        Edward skarcił wzrokiem przyjaciela i nagle nadstawił uszu.
        - Sopia zakryj nas w tym momencie!
        Jedna z dziewczyn siedzących przy ognisku wypowiedziała, krótkie zaklęcie, które spowodowało zamknięcie grupy znajomych w połyskującej kopule. Oni widzieli i slyszeli, co jest poza magiczną bańką, ale ich nie było widać i słychać z zewnątrz. Ziemia zaczęła drżeć.
        - Są już blisko.
        - Edwardzie, kto jest blisko? - Meggie zmarszczyła brwi.
       - Ruch przeciwko władzom.
        - To nie śmieszne – Margret skarciła Edwarda.
        Edward tylko spojrzał na męską cześć zebranych. Spojrzeniem nakazał im przybranie postawy gotowej do walki. Oni od razu zrozumienie aluzji. Ziemia drżała coraz mocniej. Kobiety, mimo że zostały otoczone męską częścią grupy również przybrały postawę gotową do walki. Nim się obejrzeli, z gór wybiegły setki postaci. Biegły w głąb miasta. Było słychać krzyki uprzednio beztrosko bawiących się na ulicach mieszkańców. Paraliż, który zajął grupę przyjaciół ustał. Edward wydał polecenie, wspólnie ruszyli do walki. Choć do końca nie wiedzieli, co czeka ich na polu bitwy.

środa, 1 sierpnia 2018

Rozdział VI

Rozdział VI
Sąd ostateczny



       Rebeca spacerowała po ogrodzie siedziby władz. Starała się przyswoić sobie to, co oznajmiła jej Meggie. Córka Jannet i Harrego, słowa, które usłyszała, kiedy była ostrzec przyjaciółkę ciągle chodziły jej po głowie. Była przekonana, że Jannet i Harry nie żyją. Szokiem było to, co oznajmiła jej pani Blackwell. Krążyła bez celu, analizując sytuację.
        - Siostro! - Rebeca odwróciła się, kiedy usłyszała wołanie.
        Doradcy wzajemnie odzywali się do siebie na per siostro, per bracie. Tworzyli swego rodzaju klasztor. Rebeca była jedynym Doradcą w ogrodzie, więc od razu zrozumiała, że to ją wzywają.
        - W czym mogę pomóc?
       - Rada wzywa siostrę na posiedzenie, jako Głównego Doradce. Proszą by siostra podjęła decyzje na wieczornej konferencji. Rada chce, aby siostra najpierw dowiedziała się czegoś, więc prosi o zapoznanie z raportami.
       - Przekaż, że zaraz się tym zajmę.
       Siostra pokiwała głową i zostawiła Rebece samą. Za chwilę podszedł strażnik, patrolujący ogród. Był to Edward, który dowodził strażą. Znał Rebece od bardzo dawana, jeszcze zanim zdecydowała się na pełnienie tej funkcji.
        - Może potowarzyszę pani? - Ukłonił się.
        - Och Edwardzie… Śpieszę się, zostałam wezwana na dzisiejszą konferencję. - Rebeca chciała wyminąć mężczyznę, ale ten sprawnie złapał ją tak, by trzymała go pod rękę i zaczął z nią iść.
        - Tym bardziej nalegam.
        Rebeca nie protestowała. Zrozumiała, że strażnik ma jej coś do przekazania.
        - Chcą sprawdzić twoją lojalność.
        - Co masz na myśli?
        Edward tylko nadstawił uszy by upewnić się, że nikt nie podsłuchuje.
        - Przestają wierzyć, że mówisz prawdę. Uważają, że kryjesz innych.
        Rebeca szybko złapała powietrze. Edward ponownie wyostrzył słuch.
        - Ależ spokojnie Rebeco! To tylko żart! - zaśmiał się Edward.
        Rebeca ponownie zrozumiała aluzje mężczyzny i roześmiała się wesoło. Grę aktorską opanowała do perfekcji.
       - Twoje żarty Edwardzie są nie dorzeczne! - uśmiechnęła się do strażnika.
       - Bardzo chciałbym umieć pisać tak dobre kawały, Rebeco.
       - Komuś jeszcze opowiadasz takie żarty?
       Edward ponownie nadstawił uszy.
       - Już nie, teraz jestem pewny. Uważaj na siebie. Chcą ciebie na konferencji, bo chcą sprawdzić twoją lojalność. Musisz być twarda i nie ulec emocjom. - Zatrzymali się. - Obiecujesz?
       - Zawsze taka jestem, to moja praca Edwardzie.
       - Obiecaj – warknął.
       Rebeca drygnęła. Edward zawsze panował nad swoim drugi obliczem.
       - Przepraszam – westchnął. - Po prostu mi zaufaj i nie ulegaj uczuciom. Nie będziesz musiała się o nic martwić, jeśli zostawisz ludzkie emocje.

***

       Doradca stanęła przed drzwiami do podziemia. W ręku miała już raporty, które zostały przekazane jej w sekretariacie. Jeszcze ich nie otwierała, wolała robić to przed oskarżonym. Na bieżąco zarzucając przestępstwa i słuchać wytłumaczeń. Kiedy otworzyła drzwi kluczem szła pewnie przez kręte korytarze. Nikt nie zwracał na nią uwagi, strażnicy wiedzieli o tym jak przeprowadza przesłuchania, więc byli przyzwyczajeni. Dali jej nawet własny klucz. Cały czas myślała o tym, co powiedział jej Edward. Nie ulegaj uczuciom, przecież nigdy nie ulegała. Taka była jej praca.
       Stanęła przed celą, w której było ciemno. Widziała tylko kontur postaci siedzącej w ciemności. Rebeca przedstawiła się. Osoba nic nie odpowiedziała.
       - Organ Bezpieczeństwa i Kontroli Cramlet na czele z Helen Keslay ma obowiązek powiadomić Jannet Castillo, że za wykroczenia, których się dopuściła zostaje wezwana by stawić się przed Radą Cramlet i ponieść kare za złamanie prawa. - Rebeca po chwili zrozumiała to kim jest osoba schowana w cieniu.
       Miała ochotę zalać więźnia tysiącem pytam. W końcu kiedyś się znały, ale zachowując zimną krew kontynuowała przesłuchanie.
       - Czy oskarżony potwierdza swoją tożsamość?
       Jannet podniosła się z podłogi, na której siedziała. Stanęła tuż przed Rebecą. Dzieliły je tylko stalowe kraty.
       - Potwierdzam – powiedziała, patrząc na reakcje Doradcy.
       Rebeca nie drgnęła. Jannet od dawna nie miała nic wspólnego z Doradcą. Cieszyła się widząc starą przyjaciółkę, ale nie chciała tego okazywać, bo wiedziała, że Rebeca i tak zachowa się oschle wobec niej. Nic się nie zmieniła, pomyślała. Nie zestarzała się ani trochę w porównaniu do niej.
       - Czy oskarżony przyznaje się do popełnionych przestępstw?
       Jannet nie opowiedziała, spuściła głowę. Pomyślała o córce. Bała się o nią. Wiedziała, że jest w dobrych rękach, ale sytuacja z sekundy na sekundę stawała się, co raz to groźniejsza. Dopadli ją, dopaść mogą i Elizabeth. Tylko co by zrobili z dzieckiem, które według ksiąg by nie istniało? Przecież ona ukryła córkę przed Cramlet.
       - Czy oskarżony przyznaje się do popełnionych przestępstw? - Rebeca ponowiła pytanie.
       - Przyznaję.
       - Do wzięcia udziału w protestach przeciwko państwu siedemnaście lat temu? Do ucieczki przed sądem? Do upozorowania swojej śmierci? A w czasie ukrywania przed państwem dopuszczania się pomocy innym przestępcom oraz wygnanym? Do zamachów na obecne władze? - Kiedy Rebeca wymieniała kolejno wykroczenia, a Jannet tylko potwierdzała je skinieniem głowy.
       Czy miała inny wybór?

***

       Rebeca praktycznie biegła przez korytarze podziemia. W jednym ręku trzymała długą suknie,a w drugim raporty. Po drodze nie zważała na innych i trącając nimi, szła przed siebie, mrucząc coś pod nosem. Szła do Edwarda, do jego biura. Dlaczego nie uprzedził ją kim była skazana? Dlaczego kazał się pilnować? Dlaczego Jannet nie dała znaku życia od siedemnastu lat? Nie dała przed nią ani jednego znaku ludzkich emocji, zachowała się tak jak musiała i tak jak prosił ją Edward. Mimo to, pierwszy raz od nastu lat musiała walczyć ze sobą by nie wybuchnąć.
        Nerwowo zapukała do drzwi biura i nie czekając na odpowiedź weszła do pomieszczenia. Edward siedział przy biurku, wypisywał coś.
        - Rebeco? - Zdjął okulary.
        - Jak długo wiesz, że ona żyje? - Rebeca rzuciła raportami na biurko.
        - Nie wiele dłużej niż ty. – Edward zebrał papiery kobiety.
        - Kto jeszcze przeżył? - Usiadła na krześle naprzeciw mężczyzny.
        Strażnik wzruszył ramionami i pokręcił głową.
        - Harry nie żyje, tyle wiem. Co zresztą? Sam chciałbym to wiedzieć, Rebeco.
        Edward wstał z fotela i obszedł biurko. Krzesło kobiety obrócił tak, by miał ją na wprost. Kucnął przy niej, a jej twarz objął rękoma. Rebeca poczuła przyjemne ciepło na polikach, Edward miał spracowane dłonie, ale mimo to lubiła gdy ją nimi dotykał. Działały na nią kojąco.
        - Ma córkę – oznajmiła.
        - Jannet ma córkę? - Mężczyzna zmarszczył brwi. - Gdzie ona jest?
        - U Meggie. Nie wiem jak długo tam jest. Otworzyła mi drzwi, nie wiedziała kim jestem.
        - Hmmm… A to ciekawe.
        - Wydaje mi się, że nic nie wie.
        - Też tak myślę – oznajmił podnosząc się. - O której masz konferencję?
        Rebeca podniosła się.
        - Zaraz.
       Ale chwila, pomyślała. Otworzyła buzię by coś powiedzieć Edwardowi, ale ten ją wyprzedził.
        - Obiecałaś mi coś rano. Nie dawaj znaków uczuć, bądź bezwzględna. Musisz.
        Westchnęła. Musiała spełnić swój obowiązek. Jeśli faktycznie Edward miał racje co do tego, że to ma być dla niej test- nie mogła ulec. Zresztą czuła się oszukana przez Jannet.
        - Muszę iść.
        Edward złapał kobietę za rękę i ucałował w nią. Rebeca uśmiechnęła się do niego, zgarniając raporty z biurka. Odwróciła się na pięcie i wyszła.

***

       Doradca zajęła swoje miejsce na konferencji. Sala przypominała amfiteatr. Najniżej, w pierwszym rzędzie siedzieli ci, którzy właśnie sądzili przestępce, stojącego na scenie. Resztę miejsc wypełniali – o dziwo - przypadkowi goście. Rebeca wodząc wzrokiem po zebranych byłą zszokowana, nigdy nie widziała przy skazaniu tylu osób. Domyślała się, że pomijając główny skład Rady, czyli zaledwie kilka osób na tym skazaniu zjawiło się zapewne całe królestwo ze względu na to kim była oskarżona. Słyszała nawet płacz dziecka. Ludzie nie mieścili się na krzesłach, stali bądź siadali w miejscach do przejścia. Z tej konferencji zrobiło się przedstawienie. Rada zgodziła się na to zapewne by wzbudzić respekt. Przecież kara wobec Jannet mogła być tylko i wyłącznie jedna. Dlaczego z wyroku śmierci Radni zrobili przedstawienie?, pomyślała.
       - Szklanka wody dla Głównego Doradcy.
        Młoda kobieta ustawiła szklankę wody tuż przy Rebece, wyrywając ją z przemyśleń.
       Przywódczyni Rady najpierw powitała gości i wzniosła toast z inni Radnymi. Kazała przyprowadzić skazaną. Kiedy Jannet weszła na scenę wśród gości pojawiło się poruszenie, wiele z nich zapewne ją znało, a jeśli nie to kojarzyło. Nie jedna osoba na sali zawdzięczała jej życie swojego członka rodziny poza królestwem. Zadziwiające. Ochroniła tyle osób, a siebie jej się nie udało? Helen- przywódczyni Rady – uciszyła tłum. Przedstawiła oskarżoną oraz zarzuty wobec niej. Rozpoczęła się dyskusja wśród zebranych Radnych. Rebeca nie udzielała się, ale z uwagą słuchała tego, co proponowali inni. Jako Główny Doradca to ona ostatecznie decydowała o losie Jannet. Gdy dyskusja dobiegała końca Helen zwróciła się do niej.
        - Czy możemy prosić o werdykt Pani Doradco?
        Na sali zapadła grobowa cisza. Rebeca miała wrażenie, że słyszała jak niektóry łapią nerwowo oddech i go wstrzymują. Wstała poprawiła suknie i zwróciła się do Jannet.
       - Związku z zebranymi dowodami ogłaszam w imieniu Organu Bezpieczeństwa i Kontroli Cramlet, że za przestępstwa, których dopuściła się Jannet Castillo zostaje skazana na śmierć.
       Helen się zaśmiała, a na sali zabrzmiały szmery. Przywódczyni uciszyła gości i skinieniem ręki wezwała mężczyznę, który wszedł na scenę. W ręku trzymał rękojeść. Stanął tuż za Jannet. Ona jak stała od wejścia na scenę tak stała, nie ruszyła nawet najmniejszym paluszkiem. Wzrok miała spuszczony. Mężczyzna zamruczał coś pod nosem, a z rękojeści wysunęło się ostrze. Nie zawahał się, jednym pewnym ruchem ściął głowę kobiecie. Na sali znowu zagościło zamieszanie, a nawet oburzenie, ale tym razem nie Helen interweniowała tylko strażnicy, którzy bez uczuciowo pozbyli się protestujących. To wywołało większe zamieszanie. Rebeca nie wiedziała co się dzieje, szukała wzrokiem Edwarda i jego strażników, ale na szczęście żadnym ze strażników mordujących gości nie był nikt od niego. Doradca nie była w stanie ogarnąć wzrokiem całej sytuacji. Widziała uciekających ludzi i tych ginących z ostrzy mieczów strażników. Słyszała krzyki i płacz.
        - Słuszna decyzja moja droga. - Rebeca odwróciła się do Helen, która przerwała jej obserwacje.
        - Nie widziałam innej opcji - skłamała.
       Helen uśmiechnęła się do niej.
       - Cieszy mnie twoja lojalność. Cieszę się, że można na ciebie liczyć, Rebeco. - Helen cmoknęła Rebecę w policzek i delikatnie ją uściskała. - Zostawmy tą dziecinadę, moi strażnicy sobie poradzą – zwróciła się do wszystkich członków Rady na aktualnej konferencji. - Możecie wrócić do swoich zajęć.
       Rebeca odwróciła się po swoje raporty, ale nie spojrzała się na żniwa, które miały miejsce na fotelach w wyższych rzędach. Zerknęła na scenę. Bezwładne ciało Jannet i tuż obok jej głowa. Włosy zakryły jej twarz. I dobrze, pomyślała. Nie mogła spojrzeć na nią, bo była winna jej śmierci. Przecież nie tak dawno poznała jej córkę, ona na pewno czeka na mamę. Wyszła, trzymając raporty. Nie mogła nic zrobić, choć bardzo chciała. W zasadzie to nawet nie wiedziała, gdzie ma pójść. Szła przed siebie bez celu. Mijała panujący chaos. Była już prawie w ogrodzie, kiedy usłyszała znajomy głos.

Informacyjnie