wtorek, 24 lipca 2018

Rozdział V

Rozdział V
Błękitna magma



       - Kto przyszedł? - Luca siedział na płytkach w oranżerii.
       Wyglądał na bardzo zmęczonego i przytłoczonego sytuacją, co było dziwne dla Williama, który spędzał z nim wiele czasu. Zawsze miał kontrole nad tym, co działo się w Akademii. Można powiedzieć, że był prawą ręką cioci Meggie. Lucas nigdy się nie poddawał tylko zawsze dążył do rozwiązania problemu. A teraz? William od razu zauważył, że Lucas nawet do końca nie wie w czym tkwi problem.
       - Doradca. Elizabeth otworzyła jej drzwi. - Schował twarz w rękach.
       Will usiadł na jednym z leżaków. Zrobiło się bardzo nieciekawie. Chyba zrozumiał chwilowe zwątpienie przyjaciela.
       - Jak zareagowała?
       - No nie najlepiej - Lucas wzru szył ramionami. - Powiedziała, że wierzy, ale widzę, że jest nie ufna. Leki od Georga przestały działać, nie będzie wierzyć bez podejrzeń we wszystko, co powiemy.
       Will parsknął i dopiero zdał sobie sprawę, że nie polepszył tym sytuacji, mimo że miał taki zamiar. Rzadko pocieszał przyjaciela i teraz nie wyszło mu to najlepiej.
       - Dziwisz się? - Wykrzywił usta w dziwny grymas.
       Lucas westchnął, a drzwi oranżerii otworzyły. Kruczowłosa niepewnie wysunęła swoja drobną buzie. Uśmiechnęła się.
        - Lillian zawołasz Elizabeth? Jest w bibliotece. - Lucas podniósł się z płytek, otrzepał spodnie.
       - Coś się stało? - Zmarszczyła brwi.
       - Każ jej przyjść do swojego pokoju. - Przemknął koło niej w drzwiach.

***
 
       - Ale jak to nie zrobicie z tym nic?! - Elz po raz kolejny podniosła głos. - To wszystko naprawdę nie jest dla was dziwne? - rozłożyła ręce.
       Will i Lillian starali się ignorować ją i chłopaka, wiec zajęli się sobą. Kiedy Elizabeth weszła do swojego pokoju oprócz Lucasa był tam także William. Lillian przyszła razem z nią z poddasza.
       - Proszę bądź ciszej - Luca uciszał ją, ale jak na razie bez skutków. - Doradca nadal jest, rozmawia z moją ciocią. Proszę.
       Eliz była bardzo zdezorientowana. To wszystko było co najmniej dziwne. Czuła ogromną ciekawość i chęć poznania tego świata, ale także bała się tego. Westchnęła i padła na łóżko. Twarz schowała w rękach.
       - Lucas, co było w liście do cioci? - Will odsunął się od swojej dziewczyny.
       - Coś, że Organ Bezpieczeństwa i Kontroli na czele z kimś tam ma obowiązek wezwać Opiekunkę Meggie Blackwell bla, bla, bla...
       - Był podany powód? - Ciągnął Will.
       - Nie, chyba nie. Nie doczytałem. Ciocia ma się tam do końca przyszłego tygodnia.
       - Bez powodu nie maja chyba prawa jej wzywać. Dziewięć dni... - Will wydymał usta.
       Eliz kątem oka spojrzała na Lillkę od razu zauważyła, że dziewczyna walczy z atakiem histerii. Wydało jej się, że ona też za bardzo nie wie, co się dzieje. Wróciła wzrokiem na zmartwionego Lucasa, chłopak schował twarz w rękach.
       - Jakby powodu nie było to by jej nie wzywali - warknął Lucas.
       Will przeczesał ręką ciemne włosy.  
       - Kiedy zrobimy jej próbę? - Will spojrzał najpierw na Elizabeth, a następnie na Lucasa.
       Na Lillian nie spojrzał w ogóle, Elizabeth to zauważyła. Kiedy Will powiedział Lillian o tym, że sami przeprowadzą próbę dziewczyny strasznie się zdenerwowała. Starała się wtedy mu wytłumaczyć, że skoro Sara nie podejmuje się próby to oznacza, że to jest to naprawdę niebezpieczne. Domyślił się, że nie będzie chciała brać udziału w próbie.
       - Nie zamierzam się w to mieszać - Lillian wyszła, trzaskając drzwiami.
       - Nie podoba i mi się to - Eliz skrzyżowała ręce na piersiach. - Porozmawiamy o tym później. - wyszła za Lillką.
       Will coś do niej mówił, ale ona to zbagatelizowała i podążyła za dziewczyną. Liczyła, że znajdzie wspólny język z czarnowłosą.
       - Znalazłeś coś w bibliotece? - Luka oparł się o parapet.
        Jego przyjaciel pokręcił głową.
        - A może poprosili byśmy Georga?
      William skrzywił się na pomysł Lucasa. Pomoc od Eisenhowera zobowiązywała by ich do dalszej współpracy. Szanował maga, jednak nie przepadł za nim. Często wydawał mu się rozpieszczony i bardzo wyniosły, wcale nie należało mu się tak dużo jak mu się wydawało. Setki lat na świecie i wysoka pozycja rozpieściła Georga.
***

       Meggie weszła pośpiesznie do gabinetu, gdy tylko jej bratanek powiadomił ją o wizycie Doradcy. Gość siedział wygodnie w fotelu. Meggie przywitała się z kobietą.
       - Nie przychodzę tu w interesach. - Meggie usiadła naprzeciw Doradcy.
       - Co się stało Rebeco? - Meg była zdenerwowana nagłą wizytą znajomej. - Nie przysłała cię tu Rada?
       - Nie. Chodzi o list, który dostałaś.
       Rebeca spuściła wzrok. Zaczęła bawić się swoimi kościstymi palcami. Kiedy była dzieckiem tak bardzo chciała zostać Doradcą. Dopiero z czasem zrozumiała, że sama skazała się na cierpienie. W pracy nie obowiązywały ją żadne emocje. Ani negatywne, a tym bardziej pozytywne. Musiała być jak lód, bezwzględna na anomalie rasowe, musiała kierować się poleceniami z góry, donosić na każde wykroczenie, które zauważała podczas przeprowadzanych prób i wywiadów.
       - W czym problem? - Meggie przełknęła ślinę. - Każdy przebył próbę pozytywnie, ja pojawię się w poniedziałek u zarządzie, nie wykroczyłam prawa.
       - Z tym czy każdy polemizowałabym, nie była bym też pewna, co do twojego wezwania.
       - Lucas nie jest członkiem Akademii, nie musiał przejść próby.
       - Och Meggie, nie chodzi mi o Lucasa.
       Meg przeszedł dreszcz. Chodzi jej o Elizabeth, ale skąd ona może wiedzieć o jej istnieniu? Przełknęła ślinę, może Rebeca się pomyliła. Opiekunka Akademii postanowiła nie odpowiadać. Ciszę przerwał Doradca.
       - Kim jest dziewczyna, która otworzyła mi drzwi? - Rebeca spojrzała na Meg tak, jakby chciała wyczytać z jej oczu kim jest ta tajemnicza dla niej postać. 
       Elizabeth.
       - A jaki problem jest z moim wezwaniem? - Meggie próbowała wybrnąć sytuacji.
       Rebeca znowu zaczęła bawić się swoimi kościstymi palcami, zostając Doradcą cały proces starzenia skupiony jest na rękach, reszta ciała się nie starzeje, mimo że jej buzia dalej była gładka jak wtedy gdy miała dziewiętnaście lat to ręce stawały się starsze z sekundy na sekundę wyrabiając normę za cały organizm. Przeprowadzanie prób również wspomagało starzenie. Sumą tych czynników były dłonie szkieletu.

***

       - Lillian wytłumaczysz mi o co chodzi z tym wszystkim? - Elizabeth szła za Lilką aż do ogrodu.
       Eliz nawet nie wiedziała, że w ogrodzie jest labirynt z żywopłotu. Jeśli już wyglądała za okno to nie od strony podwórka. Lillian zdecydowanie sprawiała wrażenie obeznanej w korytarzach. Blondynka podążała krok w krok za kruczowłosą, błagając o wytłumaczenie. W końcu się zatrzymała. Dziewczyny znajdowały się w pokoju ze ścian z żywopłotu. Były z niego wyjścia w cztery różne strony. W centrum była fontanna, była tam też ławka na której ostatecznie przysiadła Lillian.
        Dziewczyna wymamrotała coś pod nosem, wzruszając ramionami.
        - O co chodzi z próbą? - Eliz usiadła koło kruczowłosej.
       - Chcieliśmy się dowiedzieć kim jesteś, z jakiej rasy. – Lilka pociągnęła nosem.
        Aha. Elizabeth westchnęła.
      - Widzisz? I tak nie wierzysz. - Wzruszyła ramionami.
      - Czemu zależy wam na tym czymś?
      - No chcieliśmy się dowiedzieć, ale to już nie ważne. Dziewczyny nie mogą przeprowadzić próby, mają założony czar kontroli. To jest zbyt niebezpieczne, my też nie powinniśmy go przeprowadzać. Dobrze, że chłopaki nic nie znaleźli. Jeśli wpadną na jakiś głupi pomysł nie zgadzaj się, oni nie rozumieją czym to grozi.
       Elizabeth tylko przytaknęła. Nie rozumiała co się dzieje, ale czuła, że może zaufać Lillian.
       - Kiedy ja i Lucas byliśmy na zakupach, wy mieliście tą próbę, tak? - Powiedzmy, że to były zakupy.
       - Tak, ale to byłą nasza któraś z kolei, sprawdzali, czy wszystko z nami w porządku, a tak jak powiedziałam na niektórych zakładają różne czary by uniknąć niepożądanych sytuacji.
       - Kim jest ta kobieta? Widziałaś jej ręce? - Eliz poczuła, że jest jej nie dobrze, myśl o kościstych palcach powodował u niej odruch wymiotny.
       - To Doradca. Jest wysłannikiem Rady, przeprowadza próby, kontrole, wywiady, służy Cramlet. Dłonie są urokiem pełnienia tej funkcji. Wiem, że to dla ciebie coś nowego.
       - Mało powiedziane – wymamrotała.
       - Nie zrobiłaby ci krzywdy, przyszła prywatnie. Cóż… Na pewno się ciebie nie spodziewała. Ciekawe czy coś z tym zrobi.
       Eliz zmarszczyła brwi, Lillian to zauważyła.
       - Miejmy nadzieję, że pozostawi to dla siebie.
       - A co jeśli nie? - Elizabeth spojrzała na Lillian, ta podniosłą wzrok na nią.
       - Nie chcesz wiedzieć. - Przełknęła ślinę.
       Między dziewczynami zapadła cisza. Lillian wyraźnie zamartwiała się o swojego chłopaka i o Lucasa, który był dla niej jak starszy brat. Bała się, że przyjdą im do głowy jakieś głupie pomysły, ale to nie wszystko. Zaczynała martwić się i o Elizabeth, złapała z nią dobry kontakt, a jej los stał pod znakiem zapytania. Lillian widziała, że Eliz chciałaby się obudzić następnego dnia i udać, że to wszystko to sen. Taka dawka nadnaturalnych – dla niej – rzeczy sprawiała, że Elizabeth nie widziała w co ma wierzyć, przez szesnaście lat żyła w nieświadomości o istnieniu magi, a w przeciągu ostatnich dni jej życie zaczynało się wywracać do góry nogami. Ale było coś w niej, coś co sprawiało, że mimo swojego oporu i nie wiary Lillian widziała, że Elizabeth stopniowo przyswaja swoją nową sytuację. Ciekawość Elizabeth i chęć wyjaśnienia całej tej sytuacji sprzyjały oswojeniu. Mimo, że blondynka nie wywierała wrażenia wierzącej w to wszystko, Lillian była pewna, że wierzy, ale potrzebuje jeszcze kilku dni, by się z tym pogodzić.
       - To ty kim jesteś? - spytała niepewnie Elizabeth.
        - Łowca, reszta też.
       - Lucas, Willian, dzieciaki i te dwie dziewczyny?
      Lillian pokiwała głową.
       - Luka i Will to łowcy, Sara i Sophie też, Nina i Maks też łowcy.
       Elizabeth westchnęła.
       - Pamiętasz Georga?
       - On jest pewnie jakiś czarodziejem, co? - Eliz zaśmiała się nerwowo.
       - Osiągnął już status maga, ale zgadza się. Skąd wiedziałaś?
       Eliz jęknęła.
       - Och… Ci którzy cię zaatakowali to wampiry. - Lillian poprawiła włosy pociągnęła nosem, ze zdenerwowania uroniła kilka łez.
       - Wampiry są złe w tym wszystkim? - Elizabeth odruchowo złapała się za rękę, już nie bolała.
       - Nie, ależ skąd! Hmm… najwidoczniej to plemię przeszło na ciemną stronę mocy.
       Dziewczyny zachichotały.
      - Wy też władacie mieczami świetlnymi?
       Lillian się zaśmiała.
      - Raczej tak tego nie nazywamy.
        Elizabeth uśmiechnęła się pod nosem. Odpychała tą całą magię jak tylko mogła, ale nie czuła już żeby to było dla niej coś obcego. Z fascynacją, ale i odrobiną nieufności i lęku słuchała tego, co mówiła do niej kruczowłosa. Chciała poznać to wszystko „od kuchni”, a nie słuchać tylko opowieści. Przestawała mieć wrażenie, że staje się wariatką, ale nie chciała okazywać swoich uczuć przed innymi. Wolała pozostać na dystans, udając, że nie interesuje ją ten świat, że w niego nie wierzy. Była pewna, że Lillian domyśla się, że wcale nie odrzuca jej to wszystko. Mimo to, ta cała sytuacja była dla Elizabeth czymś nowym i dalej momentami miała ochotę położyć się i obudzić się w swoim mieszkaniu, znowu zobaczyć mamę w kuchni najpierw szykującą jej śniadanie, a potem w pośpiechu, szykującą się do pracy. Znów zagadała by się z córką i o włos nie spóźniła do pracy.
       - A o co chodzi z tym wezwaniem? - Eliz spojrzała na Lillkę.
       - Sama nie wiem.
      Lillian westchnęła.
       - Niedługo kolacja. - Spojrzała na zegarek.- Możemy pomóc gosposi.
      Elizabeth nie odpowiedziała tylko podniosła się z ławki. Wyciągnęła rękę do dziewczyny i pociągnęła ją do wstania, gdy ją złapała. Lillian otarła łzy i pociągnęła nosem, uśmiechając się do Elizabeth.

***

       - Dlaczego zatajasz tożsamość tej dziewczyny? Jeśli mi nie powiesz zgłoszę to Radzie. - Doradca wiedziała, że pozostał jej tylko szantaż.
       - Nie masz prawa! - Meggie podniosła głos.
       - Dobrze wiesz, że mam. Nie zgłosiłam jeszcze raportu z wywiadu u was.
       Pani Blackwell parsknęła śmiechem, krzyżując ręce.
       - Chyba powinnaś już pójść. - Nie spojrzała na przyjaciółkę.
       - Nie rozumiem czemu ją kryjesz. Narażasz inne dzieci. - Doradca podniosła się z krzesła.
       Kobiety stanęły w korytarzu.
       - Ostatnia szansa.
       Meggie spuściła wzrok.
        - Nie zgłosisz tego nikomu?
       - Dobrze wiesz, że nie. Nie raz wam pomogłam. - Doradca dotknęła ramienia Meggie.
       - To dziewczyna… Nazywa się Elizabeth. Jest córka Jannet.
       - Kogo jest córką? - Rebeca zmarszczyła brwi i zabrała kościstą dłoń z ramienia przyjaciółki.
       - Jannet i Harrego. Harrego Harrison i Jannet Castillo.
       Rebeca zamarła. Przecież to nie możliwe.
       - Przecież to nie możliwe. Nie kpij ze mnie Meggie. - Rebeca pokręciła głową.
       Meggie tylko popatrzyła na kobietę i westchnęła. Tyle wystarczyło Rebece by zrozumieć, że Opiekunka Akademii nie żartuje. Doradca odwróciła się na pięcie i stojąc przed lustrem wymamrotała kilka słów. Jej odbicie rozmazało się i zostało zastąpione błękitną otchłanią, migoczącą srebrnymi drobinami. Pewnie wkroczyła w otchłań, znikając w niej. Połyskująca magma, która wypełniała lustro zastygła tworząc tafle, w które znowu można było dostrzec swoje odbicie. Meggie popatrzyła na zwierciadło, poczuła ogromną chęć powrotu do ojczystego świata, zobaczenia rodziny. Westchnęła.
       - Czy mogę prosić coś ciepłego do picia? - krzyknęła do gosposi.
       - Już się robi! - odkrzyknęła ochoczo starsza pani.

czwartek, 19 lipca 2018

Rozdział IV

Rozdział IV
Oddział zamknięty


       - Nie mogę się na to zgodzić. - Sara odgarnęła długie, rude włosy. - To jest zbyt niebezpieczne.
       Promienie słońca przebijały się przez szklany dach oranżerii. Lillian siedziała na jednym z leżaków mając kolana przyciągnięte do brody. Sara nerwowo plotła w rękach wianek na przemian z poprawianiem włosów. Poprawiała je wtedy, gdy się denerwowała. Prośba Lillian bardzo ją zaskoczyła, ale nie mogła się zgodzić. Bardzo chciała, ale strach przed przywódcami ją paraliżował.
       - Sara, proszę cię. To dla nas ważne, a wiem, że już kiedyś to robiłaś.
       - Lilka, gdybym mogła, to byśmy byli już w trakcie. Zrozum to.
       - Dlaczego nie?
       Lillian ręczyła chłopakom, że Sara się zgodzi. Była przekonana, a teraz, kiedy dziewczyna odmówiła, wyraźnie zdezorientowana. Próbę przeprowadzała już wielokrotnie, a jednak teraz nie chciała jej wykonać.
        - Na ostatniej komisji doradca powiedział mi i Sophie, że to nie tylko próba, bo podczas całego tego obrzędu na niektóre rasy nakładany jest czar kontroli. Wszystko, co zrobimy wbrew prawu, zostanie zarejestrowane. - Sara znowu poprawiła włosy. - Podobno przywódcy skapnęli się, że teraz wiele osób zostaje w ukryciu, że próby są przeprowadzane w zasadzie nielegalnie i to pewnie dlatego.
       Lillian schowała twarz w dłoniach i westchnęła.
       - Dobrze, że kobieta, która przeprowadzała próbę, nie do końca zgadza się z tymi ograniczeniami, jak i z całym obecnym prawem i powiedziała nam o tym. Więc naprawdę nie mogę wam pomóc. Nie pytajcie się o to Sophie, proszę. - Przełknęła ślinę. - Ona się trochę zbuntowała i powiedziała, że nie zamierza się stosować do ostrzeżenia.
       - Co?! - Lillian zmarszczyła brwi. - To niebezpieczne.
       - Och, ale to Sophie. Rozmawiałam z nią, ale jak na razie to nic nie dało. Miejmy nadzieję, że się rozmyśli.
       - A co jeśli nie? - Lillian podniosła wzrok na Sarę.
       Dziewczyna spojrzała na Lilkę. Przeczesała ręką włosy.
       - Udam, że nie słyszałam tego pytania.

***

       - Nie dziwi cię to, że Elizabeth tak po prostu to wszystko przyjęła do siebie? Nie wygląda na taką, co by się na wszystko godziła. - William właśnie położył przyjacielowi na biurko kolejną księgę do przejrzenia.
       - Była pod wpływem leku George'a. To dlatego się zgadzała ze wszystkim i po prostu przyjmowała całą tę sytuację do wiadomości.
       - Przynajmniej nie dramatyzowała. - Will wygiął usta w dziwnym grymasie. - Znalazłeś coś?
        Czasem Lilian przydał by się taki lek, zdecydowanie.
        - Nic tu nie ma! - Luka zatrzasnął kolejną grubą księgę. - Nie wiem, jak my znajdziemy coś na temat przeprowadzania próby.
       William przeklął pod nosem.
       - Co teraz zrobimy?
       - Jeszcze połowa biblioteki, jakbyś mi pomógł, to może byśmy coś znaleźli.
       Will spiorunował wzrokiem przyjaciela i za chwilę przysiadł koło niego przy ogromnym stole. Przyciągnął do siebie jeden ze stosów książek.
       - Co wydarzyło się na tamtej autostradzie? - skrzywił się, kiedy promienie letniego słońca zaczęły przebijać się przez żywopłot za oknem i wpadły do pomieszczenia.
W bibliotece na poddaszu i tak było duszno, a promienie padające na Williama powodowały, że chłopak czuł jakby miał się zaraz rozpuścić.
       - Elizabeth się odwróciła i nagle z lasu ktoś wybiegł. Domyślam się, że to wampir, tylko oni biegają tak szybko, że w ciągu sekundy był już koło niej.  Rzucił się na nią i czymś ją skaleczył, zanim upadła. Wtedy ludzie George'a zareagowali, bo przeciwnicy rzucili się na mnie i na niego. Ja też straciłem przytomność, ale tylko na chwilę. Jak się ocknąłem, było po wszystkim. - Wzruszył ramionami.
       - Dlaczego zaatakowały was wampiry? - Will zmarszczył brwi. - Przecież mamy z nimi sojusz.
       - Jak widać już nie.
       - Ciocia ci coś mówi na temat tego, co się dzieje w Carmlet?
       - Nie, omija ten temat jak tylko może.
       - A rozmawiałeś z nią o wezwaniu?
       Luka zatrzasnął kolejną księgę. Will zrozumiał, że przyjaciela zdenerwowało to pytanie. Zatem odpowiedz była oczywista, nie potrzebował odpowiedzi Lucasa.
       - Nieważne. - Machnął ręką. - Może ja się czegoś dowiem od rodziców, ale wątpię.

  ***

       Elizabeth leniwie przeciągnęła się na łóżku. Ból przedramienia uniemożliwił jej dokończenie czynności, a ona cicho jęknęła z bólu. Bolące miejsce nie wyróżniało się niczym, nawet nie było tam najmniejszego siniaka. Przez chwilę przeszło jej przez myśl, co się tak właściwie stało, a potem przypomniało jej się wczorajsze popołudnie. Niemożliwe, pomyślała. Tylko głupi sen, nic więcej.
       Eliz zeszła po cichu po schodach, było dość wcześnie, więc starała się nie hałasować. W kuchni zastała Maggie pijąca kawę, kobieta uśmiechnęła się do niej ciepło. Elizabeth dosiadła się do niej, a gosposia, którą dziewczyna zobaczyła dziś po raz pierwszy, podała jej kubek z herbatą.
       - Mama kazała ci to przekazać. - Maggie przysunęła w jej kierunku niewielkie pudełeczko.
       - Rozmawiałaś z nią? - Eliz dopiero uświadomiła sobie, że tak naprawdę to nie zainteresowała się, co robi teraz jej mama.
       Elizabeth otworzyła pudełeczko. Zmrużyła oczy. Mama dała jej wisiorek, którego nigdy nie pozwalała dotykać, gdy była mała.
       - Nie.
       - Co dostałaś? - Eliza wyciągnęła wisiorek i pokazała go kobiecie.
       Maggie zachłysnęła się kawą i zerwała z krzesła.
       - Schowaj go! - zarządziła. - Schowaj i pilnuj!
       - Dlaczego? - Eliz schowała naszyjnik do pudełeczka.
       Maggie jej nie odpowiedziała, tylko wyszła, wpadając na sprzątającą gosposię.
       - Wszystko w porządku? - Staruszka podeszła do stołu i zaczęła sprzątać. - Pani Blackwell bardzo dawno się aż tak nie zdenerwowała.
       - Tak, jest ok. Pomóc pani?
       - Nie, nie trzeba. Jesteś głodna?
       - Nie, dziękuję - Eliz pokręciła głową.

 ***

       Elizabeth weszła do oranżerii. Od kilkunastu minut szukała Lillian, chciała gdzieś ją wyciągnąć, ale nigdzie jej nie mogła znaleźć. W pomieszczeniu zastała tylko rudowłosą dziewczynę leżącą na jednym z leżaków.
       - Widziałaś Lillian?
      - Była u mnie wcześniej, potem gdzieś wyszła, pewnie wróci niedługo.
       Eliz pokiwała głową i odwróciła się na pięcie.
       - Jak ręka? - Eliz przerwała obrót.
       Domyśliła się, że to musi być Sara, już wcześniej zaobserwowała, że Sophie jest mniej przyjaźnie nastawiona do niej.
       - Jest dobrze, trochę boli, ale nic nie widać.
        - Pamiętasz, co się stało?
       - Nie - skłamała, bo to, co pamiętała było dla niej nierealne.
       - Hmm... Pokażesz rękę? - Sara podniosła się i podeszła do dziewczyny. Dokładnie obejrzała jej ramię.
       - To jakaś dziwna magia – oznajmiła. -George od zawsze się taka fascynował, hmm…
       - Co? - Eliz parsknęła śmiechem i cofnęła rękę.
       Sara wygięła usta w dziwnym grymasie.
       - Nieważne.
       - Aha. - Elizabeth odwróciła się na pięcie i zostawiła rudowłosą ze zrezygnowaną miną.
       Eliz nie do końca wiedziała, co ze sobą zrobić. Jedyną osobą, którą znalazła w Akademii, była Sara, która w dodatku nie wzbudziła jej zaufania i powiedziała coś o magii. To był dla blondynki temat zupełnie abstrakcyjny. Tylko dzieci i szaleńcy wierzą w takie rzeczy.  We dworku zabrzmiał dźwięk domofonu. Eliz najpierw postanowiła go zignorować, ale nikt nie poszedł otworzyć drzwi. Domofon zabrzmiał po raz kolejny. Znowu nic. Eliz wyszła na korytarz. Ktoś zadzwonił po raz trzeci, więc stwierdziła, że pójdzie otworzyć drzwi.
       Elizabeth powoli otworzyła drzwi. Kobieta w średnim wieku spojrzała na nią pytającym wzrokiem. Eliz od razu zrozumiała, że tamta nie jej się spodziewała.
       - Kim jesteś? - nieprzyjemny, skrzekliwy głos kobiety sprawił, że dziewczynę przeszły dreszcze.
        - O to samo powinnam zapytać panią.
       - Nie wiesz, kim jestem? - Niebieskie oczy kobiety zabłysły.
       Dziewczyna dopiero teraz zwróciła uwagę, że stojąca przed nią nieznajoma jest ubrana dość specyficznie jak na środek lata. Długi, niebieski płaszcz wyglądał po prostu dziwnie.
       - Może przyjdzie pani później, jak pani Blackwell będzie dyspozycyjna. Do widzenia.
       Eliz miała właśnie zamknąć drzwi, ale kobieta wetknęła swoją rękę między nie a futrynę.
      - Zaczekaj! - zaprotestowała.
       Dziewczyna przeżyła szok i mimowolnie z jej ust wydobył się krzyk. Ręka kobiety ani trochę nie przypomniała ręki zdrowego człowieka. Wyglądała jak dłoń kostuchy. Same kości, nic więcej. Elizabeth odsunęła się gwałtownie od drzwi, wpadając na barierkę schodów.
       - Nie bój się... - zaczęła kobieta, lecz przerwał jej Lucas, który zbiegł z góry.
       - Doradco? Co pani tutaj robi? - Zmieszany stanął pomiędzy blondynką a gościem.
      - Lucasie, muszę porozmawiać natychmiast z twoją ciotką.
       - Cioci chwilowo nie ma, zaraz wróci, zapraszam do jej gabinetu. - Chłopak gestem ręki zaprosił kobietę do kolejnego pomieszczenia, a ona zatrzasnęła za sobą drzwi.
       - Widziałeś to?! - Eliz pociągnęła za sobą chłopaka, który kierował się do gabinetu. - Widziałeś jej rękę?!
       - Tak, Eliz, widziałem. Spokojnie.
       - Spokojnie?! - Dziewczyna podniosła głos.
       - Eliz, spokojnie. - Chłopak uciszył gestem dziewczynę. - Wiem, że nie rozumiesz, co się dzieje.
       - Cóż za spostrzegawczość, panie Blackwell. - Eliz sarkastycznie uśmiechnęła się do Luka.
       Skarcił ją wzrokiem. Jak miał jej to wytłumaczyć? Jej osoba i tak przed chwilą narobiła problemów Akademii, Lucas nie wiedział, co miał powiedzieć doradcy, a wiedział, że spotkanie kobiety i Elizabeth nie zostanie bez rozgłosu.
       - Wróć do swojego pokoju, obawiam się, że już i tak narobiłaś problemów.
       - Słucham? A co z tą kobietą? - Znowu zaczęła podnosić głos.
       - Nie zrozumiesz tego, co ci powiem.
        Eliz nie odpowiedziała. Dlaczego każdy od razu zakłada to samo? Nikt nie chciał jej nic wyjaśnić. Zbywano ją i traktowano jak powietrze w dziwnych i niewygodnych sytuacjach. Chłopak patrzył na nią z odrobiną współczucia.
       - Wierzysz w to, co się dzieje?
       - Nie.
       A może tak? Eliz już nie była pewna. W to, co się działo wczoraj i w tę kobietę ciężko było jej uwierzyć, a jednak czuła, że to jest prawdziwe. Istny absurd. Czy zostanie niedługo zamknięta w białym pokoju bez okien i drzwi? Westchnęła.
       - A jak powiem, że wierzę?
       - To uwierz też w to, że ta kobieta nie zrobi nam krzywdy. Idź teraz proszę i przyprowadź mi Willa, jest w bibliotece na poddaszu.
 ***
       Biblioteka była największym pomieszczeniem w domu, tak przynajmniej stwierdziła Eliz. Pełno regałów z książkami. W centrum stał ogromny stół zawalony stosami ogromnych ksiąg. Will siedział na jednym z  krzeseł. Namiętnie przeglądał jedną z ksiąg. Jego wzrok od razu skierował się na Elizabeth, gdy weszła na poddasze.
       - Lucas cię woła.
        - O co chodzi? - Zamknął książkę, którą czytał.
       - On ci to lepiej wytłumaczy. Jest na dole.
       Chłopak pokiwał leniwie głową i zsunął się z krzesła. Przemknął koło dziewczyny, zostawiając ją samą. Podeszła do jednej z biblioteczek i wyciągnęła najmniejszą z książek, która wyglądała jak stary pamiętnik. Otworzyła na jednej ze stron. Miała się zabrać za czytanie, ale usłyszała czyjeś kroki, więc szybko odłożyła książkę na półkę. Kroki ustały. Eliz rozejrzała się po pomieszczeniu, ale nikogo w nim nie było. Ponownie sięgnęła po książkę, tym razem nie odkładając jej na swoje miejsce, a chowając do kieszeni.
       - Nieładnie kraść - osądziła Lillian, Eliz drgnęła ze strachu. - Nie no, weź sobie to, żartowałam.
       - Przestraszyłaś mnie.
       Lillian zachichotała.
       - Nie chciałam. Słyszałam, że mnie szukasz.
      Eliz zmrużyła oczy. Tak właściwie już nie do końca pamiętała, dlaczego szukała czarnowłosej.
       - Szukałam, ale pamiętam już czemu. - Wzruszyła ramionami.
       - W takim razie to już nieważne, ale ty jesteś potrzebna.
       - Komu? - Zmrużyła oczy.
       - Lucasowi, czeka u ciebie w pokoju. Nie wiem, o co chodzi. 
 
***
 
       - Co zawdzięczamy pani wizycie, pani Doradco? - Lucas usiadł po przeciwnej stronie biurka swojej ciotki.
       - Kim jest ta dziewczyna? - Kobieta dostojnie usiadła na fotelu.
       - Jakieś niepokojące uwagi odnośnie naszej Akademii? - Luka zmrużył oczy.
        - Ciocia się spóźni, może ja coś pani podam? Herbata? Kawa?
       - Stąpasz po kruchym lodzie, Lucasie Blackwell. - Uśmiechnęła się. - Herbatę poproszę

Informacyjnie