Stara wersja opowiadania



Na blogu pojawiły się już te rozdziały w nowej, odświeżonej wersji, jednak postanowiłam je tutaj zostawić. Ich korektą zajął się Frix.
 

30 kwietnia 2017
Rozdział I
Jestem już wystarczająco dorosła

        


        
           - Nie gniewaj się na mnie, nie robię ci tego na złość - powiedziała kobieta, kiedy taksówkarz odjechał.

           - Mam się nie gniewać? - oburzyła się Elizabeth. - Obudziłaś mnie w środku nocy, kazałaś spakować, powiedziałaś, że jedziemy do twojej przyjaciółki u której ja, a nie my, bo ty wyjeżdżasz, mam zamieszkać. Mam szesnaście lat, mogłabym zostać w domu sama. Nie rozumiem, czemu ktoś ma się bawić w moją nianię.

           - Eliz... po prostu musi tak być. Gdy wrócę, to będzie tak, jak wcześniej. - Matka odgarnęła dziewczynie kosmyk blond włosów za ucho. - Daj mi tydzień.
           Dziewczyna westchnęła. Była zła na matkę, ale nie o jej wyjazd, tylko o to, że nie pozwalała jej zostać samej. Jannet nigdy nie była nadopiekuńcza, jednak od śmierci Annie kazała Elizie wracać do domu o określonych godzinach, zabroniła jej kontaktu z niektórymi, zawracała jej głowę cogodzinnymi telefonami, kiedy była poza szkołą.
           Annie była przyjaciółką Jannet. Odkąd Elizabeth sięgała pamięcią, Ann wspierała jej matkę, a kiedy ta wyjeżdżała w służbowych sprawach, zajmowała się Eliz. Rok temu, kiedy dziewczyna czekała na matkę i “ciotkę” w piątkowy wieczór wraz z kolejną niezbyt ciekawą według niej komedią, Jannet wbiegła do domu. Bez słowa zaczęła nerwowo przeszukiwać szafki kuchenne. Wybiegła z mieszkania, piąc się po schodach na kolejne piętro bloku. Zanim Elizabeth wygramoliła się z łóżka, jej mama zdążyła wrócić do ich mieszkania i wbiec do swojego pokoju, zamykając go na klucz. Dziewczyna dobijała się do sypialni Jannet dobre kilkanaście minut, słyszała cichy szloch kobiety, prosiła, by otworzyła drzwi, ale matka nie odpowiadała. Dopiero następnego dnia Jannet przyszła do córki, stanęła w progu jej pokoju i, patrząc na swoje ręce, cicho wyszeptała: “Annie miała wypadek”. Od tamtej pory matka pilnowała ją jak tylko mogła.
           - Jannet! Kochana, jak ja cię dawno nie widziałam! - Kobieta nieco wyższa od matki Elizabeth wyszła z pałacyku z uśmiechem na twarzy, po czym od razu przytuliła gości i - o dziwo - Elizabeth także. - Byłaś taka malutka, kiedy ostatni raz cię widziałam. Pewnie mnie nie pamiętasz, mów mi Maggie.
           - Tak się cieszę, że zgodziłaś się zaopiekować Elizabeth. - Maggie stała zwrócona ku Jannet. Kobiety patrzyły na siebie tak, jakby rozmawiały ze sobą w myślach.
           - Choć ja nadal uważam, że to niepotrzebne - wtrąciła się Eliz, a matka skarciła ją wzrokiem, ale ona postanowiła to zignorować. Maggie zaśmiała się ciepło.
           - Jest zupełnie jak ojciec – rzuciła, łapiąc pierwsze dwie torby. - Zaskoczyłaś mnie swoją prośbą, a jednak sporo zdążyłaś zapakować. Bierzcie torby i zapraszam do środka.
           Przyjaciółka Jannet mieszkała w dworku, budynek wyglądał na dosyć stary i choć dziewczyna spodziewała się jakiegoś niemodnego wystroju, to dom urządzony był bardzo nowocześnie i przytulnie. Na wejściu ujrzała szerokie schody skierowane ku górze, za nimi dziewczyna kątem oka dostrzegła kominek i sofy.
           - Zostawcie tu torby. Potem ktoś się nimi zajmie, a na razie, Jannet, wejdź do mojego gabinetu, będziemy mogły porozmawiać. - Maggie wskazała palcem na drzwi po lewo od wejściowych. – Elizabeth, chcesz zobaczyć swój pokój?
           - Jasne - rzuciła dziewczyna, rozglądając się po wnętrzu.
           Na wprost od gabinetu była kuchnia, Eliz spojrzała na garnki stojące na palnikach i doszła do wniosku, że jest głodna. Maggie skinieniem głowy nakazała dziewczynie kierować się za nią na górę. Kobieta zaprowadziła ją do pokoju na końcu prawej strony korytarza, którego lewa strona ciągnęła się do schodów na kolejne piętro. Dziewczyna szła za nią dokładnie, rozglądając się w dalszym ciągu. Delikatne kolory przeważały w pomieszczeniach. Podłoga była wyłożona jasnobrązowymi panelami, na ścianach wisiały obrazy, w każdym kącie korytarza stały wszelkiego rodzaju kwiaty. Maggie otworzyła drzwi pokoju i przepuściła Elizabeth.
           Podłoga była identyczna jak ta w korytarzu. Ściany zostały pokryte jasnoszarą farbą. W pokoju stało ogromne łóżko, dwie szafki nocne, toaletka, szafa i komoda. Na panelach leżał ogromny, biały, puszysty dywan.
           - Mam nadzieję, że ci się podoba. - Kobieta posłała ciepły uśmiech dziewczynie. - Wiem, że się nie cieszysz, że tu jesteś.
           - Dlaczego w ogóle tak pomyślałaś? - spytała sarkastycznie.
           - Twoja mama się o ciebie martwi i dlatego zostawia cię pod moja opieką.
           - Mam szesnaście lat, mogłabym zostać w domu sama. Potrafię o siebie zadbać. - Elizabeth skrzyżowała ręce na piersi.
           - To jest bardziej skomplikowane, niż ci się wydaje. - Wzrok kobiety posępniał.
           - No to niech mi ktoś wytłumaczy, o co chodzi.
           - Chciałabym, ale to zależy od twojej matki. Wracam już do niej, jeśli chcesz, zejdź na dół i zabierz swoje walizki, będziesz mogła się rozpakować i urządzić.
           - Zostanę i rozejrzę się po pokoju, później zejdę i je zabiorę, jeśli to nie problem - rzuciła Elizabeth, podchodząc powoli do okna.
           - Dobrze, w takim razie ja już idę. Niedługo będzie obiad, poznasz mojego bratanka i innych podopiecznych.
           - Podopiecznych? - Dziewczyna zmarszczyła brwi i odwróciła się do Maggie, która była już bliska zamknięcia drzwi.
           - Prowadzę tak jakby… dom dziecka - powiedziała Maggie, ostatecznie wychodząc.
           Elizabeth zaśmiała się. Mama zostawiała ją w domu dziecka, zaczynało się robić bardzo ciekawie. Podeszła do toaletki i usiadła na pufie stojącej koło niej. Spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Miała delikatne wory pod swoimi błękitnymi oczami. Blond włosy przeczesała palcami. W odbiciu zauważyła także zegar wiszący nad łóżkiem; dochodziła godzina trzynasta, a kiedy ostatni raz patrzyła na zegarek, dochodziła czwarta, zatem minęło tak wiele godzin. Westchnęła i leniwie podniosła się z krzesła, kierując się do drzwi wyjściowych pokoju. One uchyliły się, zanim Eliz do nich dotarła.
***
           - Maggie, nawet nie wiesz, jak się cieszę, że mogę na ciebie liczyć. - Kobiety siedziały naprzeciwko siebie w gabinecie Meg.
           - Jannet, wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć, ale moim zdaniem nie powinnaś jej okłamywać. - Maggie wzięła łyk herbaty stojącej na biurku. - Wiesz, jaka jest sytuacja. Powinnaś powiedzieć jej prawdę.
           - To takie skomplikowane, miała kilka miesięcy, kiedy udało nam się opuścić Carmlet. Ona nie ma pojęcia, kim jest. - Jannet westchnęła. - Nawet jakbym jej powiedziała prawdę, musiałaby przejść rytuał, a co jeśli radzie by się coś nie spodobało? To możliwe, zresztą czekałoby ją tyle szkoleń... Och, Mag, tam jest zbyt niebezpiecznie, obecne prawo jest zbyt surowe, żeby tam żyć.
           - Wiem, Jen… wiem, że chcesz ją chronić. - Mag spojrzała z troską na starą przyjaciółkę. - Nie o to walczyliśmy w tamtej wojnie, ale nic ci nie poradzę. Zaopiekuję się nią najlepiej, jak tylko będę mogła, ale wiedz, że tutaj nie jest już tak bezpiecznie. Rada zaczęła rozumieć, że niektórzy opuszczają rodzinne posiadłości i osiedlają się poza granicami Carmlet.
           - Myślisz, że nasłaliby kogoś na twoją akademię? - Jannet wysłała kobiecie spojrzenie pełne niepokoju.
           - Nie sądzę, ale nie jestem też w stu procentach pewna. Obawiam się, że będą chcieli przeprowadzić próbę dzieciaków. Nie mam się czego obawiać, ale jednak teraz, kiedy jest tu Elizabeth, będę musiała uważać, żeby nikt nie jej nie zauważył. - Meg ponownie sięgnęła po herbatę.
           Jen przeszedł dreszcz. Nie była w rodzinnym państwie od prawie szesnastu lat. Po wojnie, kiedy wszystko miało powrócić do normy, stało się zupełnie inaczej. Rada diametralnie zmieniła swój skład, prawo znacznie się zaostrzyło, a tych, którzy stanęli przeciwko Radzie podczas wojny czy też tych, którzy nadal przeciwstawiali się jej, czekało w najlepszym przypadku pozbawienie osobowości i wygnanie. Zabranie Elizabeth byłoby ostatecznością; wiedziała, że każdy jest potrzebny, ale naraziłaby swoją córkę na niebezpieczeństwo.
           - Przydzielisz jej kogoś? - spytała z troską Jannet.
           - Tak, mojego bratanka Lucasa. Chłopak jest zupełnie jak ojciec. - Meg spojrzała czule na zdjęcie stojące na półce z książkami.
           Na zdjęciu widniał chłopak. Miał może dwadzieścia lat, kosmyki niesfornych włosów opadały mu na czoło, roześmiany patrzył się ciemnymi oczami w aparat.
           - Myślę, że jeśli go wtajemniczę, zaopiekuje się Elizabeth, a jeśli się zgodzisz, pokaże jej trochę świata, z którego pochodzi - dodała Meg.
***
           Zza drzwi do pokoju Eliz wyłoniła się wyższa od niej dziewczyna. Miała na sobie lekką sukienkę i rzymianki. Włosy ciemne jak smoła zebrane w kucyku z tyłu głowy. Spojrzała na Elizabeth szarymi oczami. Na jej twarzy od razu pojawił się uśmiech. Wyciągnęła rękę w kierunku blondynki.
           - Lillian jestem, mów mi Lilly.
           - Elizabeth. - Dziewczyna odwzajemniła uścisk.
           - Nie mogłam się doczekać, aż cię pozn... - Lilly przerwał hałas, dziewczyny szybko wyszły na korytarz.
           Był to chłopak o ciemnych włosach, dużo wyższy od Elizabeth. Dziewczyna oszacowała, że musi mieć jakieś metr osiemdziesiąt wzrostu. Stał w połowie korytarza z torbami blondynki. Wokół niego biegała dwójka dzieci, chłopiec i dziewczynka.
           - Co się tu dzieje? - rzuciła Lillian, dzieci bardzo szybko wbiegły do pokoju po drugiej stronie korytarza.
           - Marks upuścił samochodzik, stąd ten huk. - Chłopak odstawił torby na ziemię, pomachał do Eliz. -Will.
           - Eliz, niepotrzebnie wnosiłeś mi torby. - Dziewczyna zmierzyła ciemnookiego wzrokiem, materiał koszulki opinał jego mięśnie. Eliz zdawała sobie sprawę, że kilka walizek dla takiego chłopaka to nic.
           - Nie przesadzaj, pokaż swój pokój i zaniosę ci je. - Elizabeth posłusznie pokazała Willowi swój pokój.
           Chłopak bez problemu podniósł walizki i zaniósł je do pokoju. Postawił je tuż przy komodzie. Elizabeth weszła do pokoju dalej niż para. Stanęła na dywanie i przejechała po nim stopą.
           - Dziękuję - powiedziała do chłopaka, którego właśnie czarnowłosa objęła i wtuliła się w jego tors.
           - Nie ma sprawy, punkt 13:30 jest obiad, zapraszam do jadalni, każdy chce cię poznać. - Lilly odkleiła się od Willa i uważnie na niego spojrzała.
           - Chyba że chcesz porozmawiać z Meg, potem będzie zajęta. - Blondwłosa spojrzała na Lilly i uśmiechnęła się ciepło.
           - Tak, chcę. - Elz potrząsnęła ochoczo głową.
           - W takim razie zejdź na dół. Ja i Will musimy ogarnąć resztę. - Dziewczyna odwróciła się na pięcie, ciągnąc za sobą Williama.


1 maja 2017
 
Rozdział II

Niech ktoś mi to wszystko wytłumaczy



           Elizabeth powoli otworzyła drzwi do gabinetu pani domu. Ona i jej matka siedziały naprzeciw siebie, dzieliło je biurko. Rozmawiały o czymś przyjemnym, co Eliz wywnioskowała po tym, że się śmiały jak głupie. Dawno nie widziała matki w tak świetnym humorze.
            - Mogę? - spytała niepewnie.
            - Jasne - rzuciła Mag, zabierając jakieś papiery z biurka. - Jakiś problem z pokojem?
            - Nie, wszystko okej. Pomyślałam, że dopytam się, o co chodzi z tymi podopiecznymi. - Jannet spojrzała na nią błagalnym wzrokiem. - Jeśli to nie problem, oczywiście - dodała szybko.
            - Nie, skąd. - Maggie pokręciła przecząco głową. - Ich rodzice, tak jak twoja mama, wyjeżdżają na różne wyjazdy służbowe i wtedy zostają pod moją opieką.
            Elizabeth pokiwała głową ze zrozumieniem.
            - Wiele z nich ma dodatkowe zajęcia w ciągu dnia - kontynuowała. - Ja też mam swoją pracę, więc ty w tym czasie będziesz spędzać czas z moim bratankiem.
            - Nie mogę zostać sama? - spytała ze zdziwieniem.
            - Eliz, nie rób problemów. - Matka spojrzała na nią błagalnym wzrokiem.
            - Nie rozumiem, czemu ktoś ma mi dotrzymywać towarzystwa? - zirytowała się.
            - Elizabeth, przestań - skarciła ją Jannet.
            - Nie? Zostawiasz mnie u obcych ludzi i jeszcze załatwiasz mi ochroniarza? No świetnie! - Eliz podniosła głos.
            - To nie tak - odezwała się Mag stanowczym głosem, co zdziwiło dziewczynę, bo kobieta nie wyglądała na surową osobę. - On nie ma żadnych dodatkowych lekcji i też będzie spędzał czas w domu.
            Dziewczyna parsknęła. Jannet znowu spojrzała na nią karcącym wzrokiem, ale ona sobie nic z tego nie zrobiła. Od dłuższego czasu ich kontakt się pogarszał. Elizabeth była zła na matkę za to, jak się z nią obchodziła. Nagle w pomieszczeniu rozległ się odgłos pukania, drzwi się otworzyły, a zza nich wychyliła się Lillian.
            - Dzień dobry. - Posłała ciepły uśmiech Jannet. - Obiad już gotowy.
***
            Jadalnia była ogromna. Ściany pokryte beżową farbą były ozdobione zdjęciami. Ogromne okna wpuszczały do pokoju promienie letniego słońca. Kominek był wygaszony. W lustrze wiszącym nad nim obijał się nakryty już stół pełen jedzenia. Elizabeth oszacowała, że zmieści się przy nim dwanaście osób, nakryć było dziesięć. Przy czterech czekały już osoby. Lillian, William, dwójka dzieci. Ciemnowłosa posłała Eliz uśmiech i poklepała krzesło obok siebie. Will, który siedział po jej drugiej stronie, tłumaczył coś zawzięcie dzieciom. Matka usiała naprzeciwko niej, później do stołu doszła i Meggie, siadając koło Jen.
            - Poczekajmy jeszcze chwilę na Lucasa i dziewczyny - zarządziła, a potem zwróciła się do matki Elizabeth i zaczęły o czymś dyskutować.
            - Poznałaś już Luka, Sarę i Sopie? - zwróciła się do niej Lillian.
            Eliz pokręciła przecząco głową, kiedy drzwi do jadalni uchyliły się.
            - O wilkach mowa - zachichotała Lilly.
            Do jadalni weszły dwie dziewczyny. Pierwsze, co rzuciło się Elizabeth w oczy, to fakt, że są bliźniaczkami. Rude włosy obydwie miały spięte w wysokie koki. Skinieniem głowy powitały Meggie i Jannet. Lillian i Williamowi posłały uśmiechy, na Elizabeth spojrzała tylko jedna, do niej także się uśmiechnęła. Usiadły naprzeciwko dzieci, zostawiając jedno krzesło obok Mag wolne.
            - Luca nie będzie na obiedzie - powiedziała jedna.
            - No dobrze, w takim razie smacznego. Nie krępujcie się - zwróciła się do Eliz i jej matki.

***

- Muszę się już zbierać - oznajmiła Jannet. - Eliz, porozmawiamy?
Maggie spojrzała na rodzicielkę, a następnie na córkę.
- Porozmawiajcie w moim gabinecie. Lilly, pomożesz mi posprzątać?
            Elizabeth i Jannet skierowały się do gabinetu. Matka dziewczyny usiadła na fotelu Meg, Eliz naprzeciwko niej. Nastała cisza, dziewczyna zaczęła się przyglądać zdjęciom i książkom w gabinecie. Tomiki wyglądały, jakby zostały wydane minimum sto lat temu. Na zdjęciach widniały różne osoby. Największą uwagę Elizabeth zwróciło zdjęcie, które miała i jej matka. Grupa przyjaciół, wśród nich Jannet i zapewne Maggie. Matka powiedziała kiedyś dziewczynie, że to zdjęcie z balu, kiedy kończyła szkołę.
            - Eliz, mój wyjazd może się przedłużyć.
            - Dokąd tak właściwie jedziesz? - Dziewczynę wcale nie zdziwił fakt, że może mieszkać tu dłużej niż tydzień.
            - Jakieś niewielkie miasto, szef mnie tam wysyła. Prace mogą się przedłużyć. Mogę wrócić później.
            - No dobrze. - Pokiwała powoli głową. - To kiedy wrócisz? Wrócimy do domu przed końcem wakacji? Mam szkołę od września.
            - Powinnam, ale nie obiecuję. - Kobieta spuściła wzrok, wiedziała, że jej córce się to nie spodoba.
            - Co? - Dziewczyna spytała, marszcząc brwi. - To żart? Mówiłaś o tygodniu, nie jestem przygotowana na prawie trzy miesiące.
            - Wiem, zostawię ci pieniądze. Jutro pojedziesz z bratankiem Meggie do sklepów, kupisz sobie coś.
            - No świetnie! Zostawić mnie w domu samą to nie! Ale żeby mnie puścić z jakimś obcym chłopakiem w świat, to przecież nic się nie stanie. - Dziewczyna była strasznie zła na matkę, w głowie zaczął jej się rodzić plan ucieczki. - No super ma... - Przerwało jej pukanie do drzwi.
            Do gabinetu weszła Maggie, spojrzała się najpierw na dziewczynę, a potem na jej matkę.
            - Przyjechali, niech Elizabeth nie wychodzi z tego pokoju - rzuciła zdenerwowana, Eliz poczuła się zdezorientowana. Meggie wyszła, trzaskając drzwiami.
            Jannet zerwała się z krzesła, blondynka, nie wiedząc, co robić, zrobiła to samo. Matka podeszła do niej i mocno ją uściskała.
            - Pamiętasz, jak kiedyś opowiadałam ci bajki? Jak byłaś mała, zawsze pytałaś czy to wydarzyło się naprawdę… odpowiadałam ci, że tak.
            - Och, mamo, przecież to tylko bajki dla dzieci, odpowiadałaś mi tak, bo nie chciałaś mi zrobić przykrości. - Dziewczyna lekko odsunęła się od rodzicielki, kobieta miała zaczerwienione oczy.
            - Nawet nie wiesz, jakbym chciała, żeby to były bajki i żebyś nie musiała w nie wierzyć - szepnęła. - Kocham cię, Elizabeth, nie wychodź stąd - zarządziła i pośpiesznie wyszła z gabinetu.
            Dziewczyna czuła się coraz bardziej zdezorientowana zachowaniem matki i jej dawnej przyjaciółki. Słyszała ciche głosy w korytarzu, więc podeszła do drzwi i przytknęła do nich ucho. Niestety, nic konkretnego nie usłyszała. Nacisnęła klamkę, ale drzwi były zamknięte. Westchnęła i zsunęła się na podłogę. Zrozumiała, że faktycznie dzieje się coś złego i że musi dowiedzieć się, o co chodzi.
                       
***
            - Ciocia Meg kazała wam siedzieć w spokoju, prawda? - Lilly zwróciła się do bliźniaków.
            - To bez sensu, kochanie - rzucił Will, wyglądając przez okno. - Oni i tak będą sobie dokuczać.
            - Och, bądź cicho, a zresztą to twoje rodzeństwo, ty powinieneś się nimi opiekować. - Dziewczyna znowu próbowała usadzić dzieci w jednym miejscu.
            - Marks, Nina, siedźcie grzecznie i cicho, to kupię wam coś słodkiego. - Na te słowa dzieci nagle stały się oazą spokoju, a chłopak nadal uważnie wyglądał przez okno, wychylał się i próbował coś zobaczyć.
            - Nie na tym polega opieka. - Czarnowłosa skrzyżowała ręce na piersiach.
            - To w końcu ty się nimi opiekujesz czy ja?
            Lillian parsknęła.
            - Ty za to powinieneś odsunąć się od okna, to niebezpieczne. - Dziewczyna siadła koło Niny.
            - Chcę to zobaczyć po prostu.
            - Ale co tak właściwie się dzieje? - Lil spojrzała w kierunku chłopaka, a ten odwrócił się do niej i oparł o parapet.
            - Po matkę nowej przyjechali z Rady.
            - Co? - Dziewczyna zmarszczyła brwi.
            - To, co słyszałaś, Lilka. - Chłopak znowu odwrócił sie do okna.
            - Oni przyjeżdżają po kogoś tylko wtedy, gdy mają dowody, że ktoś popełnił przestępstwo, zataił coś i teraz się ukrywa. Mama Elizabeth nie wygląda na kogoś, kto ukrywa swoją osobę przed Radą.
            - Ona się nie ukrywa, tu chodzi o tą dziewczynę – rzucił, po raz kolejny uderzając głową o szybę.
            - I tak nic nie zobaczysz, chroni ich czar.
            William odwrócił się do dziewczyny i zacisnął wargi w krzywym grymasie.
***


            Elizabeth wyjrzała przez okno, niestety niczego ani nikogo nie zauważyła. Z rezygnacją odeszła od okna i zaczęła rozglądać się po gabinecie kobiety. Ponownie jej uwagę przyciągnęło zdjęcie z balu. Zanim do niego podeszła, drzwi gabinetu otworzyły się.
            - Ciociu, o co chodzi z tym wszystkim? - Do pokoju wszedł chłopak.
            Ciemnobrązowe włosy opadały mu kosmykami na czoło. Był niewiarygodnie podobny do starej przyjaciółki jej matki, a Eliz od razu stwierdziła, że to siostrzeniec kobiety. Ubrany był w czarne, dresowe szorty i koszulkę. W porównaniu do Willa, którego Elizabeth poznała rano, ten był lepiej zbudowany, więc stwierdziła, że musi coś trenować.
            - Też bym chciała, żeby twoja ciocia mi to wszystko wytłumaczyła – rzuciła, mierząc chłopaka wzrokiem.
            - Hmm… - Chłopak oparł się o drzwi. - Jak ciotka powiedziała, że mam się kimś zajmować przez wakacje, to raczej spodziewałem się dziesięciolatki, co najwyżej dwunastolatki.
            - Niespodzianka w takim razie. - Dziewczyna rozłożyła ręce w powietrzu.
            - W sumie to wolę ciebie niż jakąś dziewczynkę, będzie ciekawiej - zaśmiał się wesoło i wyszedł z gabinetu.
- Aha. - Eliz skrzyżowała ręce na piersiach i oparła się o biurko.
Ponownie podeszła do drzwi, licząc na to, że są otwarte ale niestety nie były. Stwierdziła, że się jeszcze trochę rozejrzy. Choć wiedziała, że to nieładnie, zadecydowała, że to konieczność. Na biurku, tak jak przedtem, stało zdjęcie i filiżanka herbaty. W rogu leżał stos przeróżnych papierków, a obok niego długopis. Elizabeth westchnęła i odwróciła się do obszernej biblioteczki. Żaden z tytułów nie był jej znajomy. Wysunęła pierwszą lepszą książkę. Leksykon ras. Rozłożyła tomik na przypadkowej stronie i ku jej zdziwieniu, ta okazała się pusta. Przekartkowała kilka stronic, ale kolejne również były puste. Ze zrezygnowaniem odłożyła leksykon na swoje miejsce i podeszła do okna. Znowu niczego i nikogo nie było. Gdzie podziała się jej matka, skoro wychodziła przez drzwi wejściowe?
            Drzwi gabinetu ponownie się otworzyły. Tym razem weszła do niego Maggie.
            - Twoja mama już pojechała, możesz wyjść – rzuciła, odwracając się i zostawiając za sobą otwarte drzwi. Skierowała się ku jadalni.
            - Ktoś mi powie, o co chodzi? - Elizabeth podążyła za kobietą.
            - Na razie to niepotrzebne. - Ton głosu Mag bardzo zdziwił dziewczynę, kobieta mówiła wyniośle.
            W jadalni siedział Lucas zajadający się odgrzanym obiadem. Jego wzrok utkwił w ciotce. Nie przestał jeść, Elizabeth doszła do wniosku, że musiał być bardzo głody, bo posiłek dość szybko znikał z jego talerza. Kobieta stanęła za nim, kładąc rękę na krześle.
            - Jutro pojedziesz z Lucasem do centrum, tak jak życzyła sobie tego twoja mama. Dziś masz już czas wolny, ja muszę zająć się swoimi sprawami, więc proszę, nie przeszkadzaj mi - powiedziała Maggie i wyszła. Dziewczynę zamurowało.
            - Wstaniesz sama, czy mam cię obudzić? - Lucas pokazał na dziewczynę widelcem.
            - Wstanę. - Elizabeth przewróciła oczami i skierowała się ku górze.
            - O dziewiątej wyjedziemy - krzyknął chłopak, mając pełną buzię.
            Najpierw przeszło jej przez myśl kłócić się i doprowadzić do tego, żeby nie jechać, ale potrzebowała ubrań na pobyt tutaj. Dodatkowo stwierdziła, że Lucas może być dobrym źródłem informacji dla niej. Może on będzie wiedział coś więcej.
***


            W gabinecie rozległ się odgłos pukania.
            - Proszę! - rzuciła Maggie i uniosła wzrok ku otwierającym się drzwiom. - Coś się stało, Luka? – Kobieta wyprostowała się na krześle.
Ciemnobrązowe włosy miała dokładnie zebrane w schludny kok. Spojrzała na bratanka czekoladowymi oczami, licząc, że jednak nie przyszedł z niczym ważnym. Chłopak nie lubił, kiedy tak na niego patrzyła, choć rysy jej twarzy były łagodne, a niewielkie piegi sprawiały, że wyglądała na czułą osobę bez żadnych wymagań wobec nikogo, to jednak tak nie było. Mieszkał u ciotki od zawsze, jego ojciec zaginął podczas wojny, a matka, którą widywał kilka razy do roku, zdecydowała, że lepiej będzie, gdy zajmie się nim Meg, która była do tego stworzona jako dyrektorka jednej z Akademii. Lucas nie miał tego za złe matce, ale kiedy ciotka wymagała od niego niektórych rzeczy, zastanawiał się, czy jego rodzicielka byłaby wobec niego tak samo surowa.
            - Dlaczego mam ją niańczyć? - Ciemnooki oparł się o krzesło stojącego równolegle do fotela ciotki. - Jest w wieku Lilly, skoro ona sobie daje radę, to Elizabeth zapewne też by dała.
            - Lillian przeszła odpowiednie szkolenia i próbę osobowości, gdy była dzieckiem.
            Lucas zmarszczył brwi.
            - Co? Mam rozumieć, że Eliz nie przechodziła tego? Należy w ogóle do naszego świata?
            - Oczywiście - powiedziała kobieta łagodnym tonem. – Siadaj, Lucas. Zaraz ci coś przyniosę.
            Ciemnowłosy posłusznie usiadł na fotelu, kiedy ciotka wyszła i zostawiła go samego w biurze. Wziął do ręki leżący na biurku długopis z wygrawerowanymi inicjałami kobiety. Meggie Blackwell, przeczytał w myślach. Jego uwagę przykuła otwarta koperta z wygrawerowanym diamentem. Rada Carmlet. Przeszedł go dreszcz. Spojrzał się za siebie, by upewnić się, że ciotka nie wraca. Sięgnął po kopertę i ostrożnie wysunął zawartość.
***


            - William, nie podoba mi się to wszystko - powiedziała Lilka, siadając kolo chłopaka wpatrzonego w telefon, a ten schował go, gdy dziewczyna zaczęła rozmowę.
            - Jesteś przewrażliwiona jak zawsze – rzucił, poprawiając się na sofie w salonie. - To nic takiego, oni czasem robią takie kontrole.
            - Nie przypominam sobie takiej od szesnastu lat, wyobraź sobie. - Czarnowłosa spiorunowała chłopaka wzrokiem, ale on wpatrzony był w ogień w kominku.
            - Ale w tej akademii jesteś od dziesiątego roku życia. Ja tu trafiłem, kiedy miałem sześć i przez te trzynaście lat widziałem dwie takie kontrole. - Spojrzał na dziewczynę łagodnym wzrokiem. - Ty i ja nie musimy się o nic obawiać, Nina i Marks tak samo.
            Dziewczyna jęknęła.
            - Ale tamte kontrole były dziesięć lat temu. Od tamtej pory dużo się zmieniło. A co będzie, jak ktoś się im nie spodoba? Elizabeth na przykład? Ciocia mówiła, że ona nie ma prawa według Rady i że nic nie wie o istnieniu Carmlet. Nie podlegała próbom, a co jeśli...
            - Lilka! - William przerwał denerwujący go monolog dziewczyny. - Luka zabiera ją jutro do miasta. Ona tu nie będzie, Rada się nie dowie, że była i że ktoś taki istnieje, my wszyscy szczęśliwie przejdziemy próbę i wszystko będzie dobrze – powiedział, wstając i poprawiając bluzkę.
            - No nie wiem. - Dziewczyna przyciągnęła kolana do brody.
            - Ale ja wiem i teraz idę już spać – powiedział, całując szarooką w czoło. - Dobranoc.


4 maja 2017

Rozdział III

A może jednak dziwny sen?



              Elizabeth jechała samochodem wraz z Lucasem. Chłopak od rana zachowywał się
dość specyficznie, przynajmniej tak wydawało się Eliz. Luka rano namawiał ciotkę do zostania w domu i odpuszczenia sobie zakupów. Był czymś wyraźnie zdenerwowany, ale kiedy Eliz próbowała nawiązać rozmowę z ciemnookim, on zwyczajnie ją zbywał. Nagle dziewczyną mocno szarpnęło. Pojazd się zatrzymał.
            Na poboczu drogi, którą jechali, zatrzymało się kilka samochodów. Z jednego z nich wysiadł mężczyzna, który stanął na drodze prowadzącemu Lucasowi. Chłopak zaklął pod nosem. Chciał wykonać manewr i wyminąć mężczyznę, ale ten pogroził mu palcem. Lucas westchnął i zatrzymał się na poboczu.
             - Nie wychodź - rzucił, zamykając drzwi.
            Eliz przez chwilę analizowała sytuację. Mężczyzna stojący na środku szosy poprawił marynarkę, kiedy ciemnowłosy zbliżył się do niego. Nie wydał się dziewczynie groźny, a jedynie ciekawy. Stwierdziła, że może on wie, o co chodzi w tym wszystkim. W końcu, niewiele myśląc, wyszła z samochodu, podchodząc do mężczyzn i przerywając im rozmowę.
             - Wróć do samochodu - zarządził Lucas.
            - Lucasie Blackwell, nie przystoi się tak odzywać do kobiety. - Mężczyzna posłał sarkastyczny uśmiech ciemnowłosemu i wyciągnął rękę w kierunku blondynki. - George Eisenhower.
            Elizabeth chciała podać dłoń mężczyźnie, który okazał się młodszy niż się jej zdawało, ale Lucas stanął miedzy nimi.
            - Obejdzie się bez tego - warknął. - Ja i Elizabeth musimy jechać, skontaktuję się z tobą, kiedy będę mieć czas.
             Mężczyzna cofnął dłoń i przeczesał nią włosy.
             - To, że ty masz czas, nie znaczy, że my mamy. Nie lekceważ nas.
             - Nie lekceważę, to po prostu zły moment. - Luka wzruszył ramionami.
            - Jaki zły moment?! - Mężczyzna uniósł ręce ku górze. - Jesteś łowcą i to chyba do ciebie powinno się kierować prośby!
             - Co? - Eliz zmarszczyła brwi.
            - Och... - George wygiął usta w dziwny grymas. - Nie chciałem, Lucasie, zapomniałem się.
            Ciemnowłosy wypuścił powietrze z ust i cicho jęknął.
            - Może ja faktycznie sobie pójdę do samochodu - rzuciła zdezorientowana Eliz.
            Blondynka powoli zaczęła się cofać, obróciła się, by iść do samochodu przodem, ale nagle poczuła ogromny ból oraz zdała sobie sprawę, że traci grunt pod nogami. Usłyszała tylko czyjś krzyk. Potem ogarnęła ją ciemność.

***

            Lillka wraz z Williamem siedziała na sofie w salonie. Obydwoje mieli na sobie galowe stroje i z niecierpliwością czekali na sygnał od Maggie, która właśnie stanęła w progu pomieszczenia.
            - Gdzie są Sara i Sophie? - spytała wyraźnie zniecierpliwiona.
             - Tutaj jesteśmy, ciociu - oznajmiła Sara.
            - Świetnie. - Maggie złożyła dłonie. - Najpierw sprawdzą ciebie, William, następnie ty, Lillka. Sara i Sophie, wy będziecie kolejne i tak, jak na bliźniaczki przystało, przejdziecie ją razem. Nina i Marks, którym pomogę, będą kolejni. Zapewne doradca z Rady przyjedzie sam. Na końcu pójdę ja.
             W Akademii rozległ się odgłos pukania. Maggie pędem ruszyła do drzwi. Od razu
było widać, że kobiecie zależy, by dobrze wypaść. Lillka nie do końca wiedziała, co się stanie, gdy ktoś nie przejdzie próby, ale starała się o tym nie myśleć. Will nie chciał nic jej powiedzieć, z Lucasem w ogóle nie rozmawiała na ten temat, a Sara i Sophia były tu krócej niż ona i czarnowłosa na wstępie stwierdziła, że nie będą nic wiedziały.
            Wstała z kanapy i ręką wygładziła sukienkę, którą miała na sobie. William stanął tuż za nią. Chłopak złapał ją za rękę, a ona ją mimowolnie ścisnęła. Wiedziała, że nic jej nie grozi, ale i tak się bała. Do pomieszczenia zaraz po Maggie weszła kobieta. Ubrana w szarą szatę  przewiązaną sznurkiem o niebieskim odcieniu. Burza czarnych loków spoczywała na ramionach doradcy, z niebieskich oczu o dziwo wcale nie patrzyło źle. Kobieta wyglądała na bardzo łagodną i troskliwą osobę. Lillian odetchnęła ze spokojem, bo kiedy była młodsza, jej mama straszyła ją doradcami i przez to nie kojarzyli jej się zbyt dobrze. Często śmiała się z nich, jak była młodsza, że chodzą w workach po warzywach.
            - Williamie Patterson, ty pierwszy podejmiesz próbę. - W pomieszczeniu zabrzmiał
wyniosły głos kobiety, który sprawił, że czarnowłosą przeszły ciarki.
            Dziewczyna skrzywiła się i utwierdziła się tylko w przekonaniu, że jej mama, mówiąc, iż doradcy mają skrzekliwe i przenikające głosy, miała rację. Will delikatnie i powoli puścił dłoń dziewczyny i podążył wolnym krokiem za doradcą w kierunku gabinetu Mag.
            Maggie wypuściła powoli powietrze z ust i usiadła na jednym z foteli. Lillka oparła się o ścianę. Zastanawiała się, jak to będzie wyglądać, bo kiedy rozmawiała rano z ciocią, ta powiedziała, że zupełnie tak samo, jak w przypadku próby, kiedy ma się osiem lat. Siebie była w stanie sobie wyobrazić, ale Niny i Marksa zupełnie nie. Jak pięciolatek da się skaleczyć i cierpliwie poczeka na werdykt?

***

            Elizabeth powoli otworzyła oczy. Czuła ogromny ból lewej ręki, ale i tak powoli
zaczęła się podnosić, otwierając oczy.
             - Nie ruszaj się, Elizabeth. - George delikatnie powstrzymał ją od wstania.
            Dziewczyna posłusznie wróciła do pozycji leżącej. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Leżała na sofie w niedużym salonie. George siedział koło jej głowy na sofie. Lucas stał i wyglądał przez okno.
            - Co się stało? - Do pomieszczenia z hukiem wpadła Lillka. Za nią wszedł William, który wyraźnie błagał w duszy dziewczynę, żeby nie przesadzała.
            - Zaatakowali nas sojusznicy Rady, chyba wampiry. - Lucas odwrócił się do przyjaciół.
             - Wampiry? Od kiedy oni współpracują z Radą? - spytał Will.
            - Najwyraźniej zgadzają się z obecnymi przywódcami. - Lucas wzruszył ramionami.
            Lillian jęknęła i spojrzała na leżącą na łóżku blondynkę.
            - Obiecaliśmy coś cioci. - Przeniosła wzrok na chłopaków i wymownie na nich spojrzała.
            - Lillka, zapewne nie było wyboru - wtrącił się Will.
            - No bo nie było. - Lucas spojrzał na blondynkę. - Wszystko ciągnie do niej, nie nasza wina.
            - Nie możecie powiedzieć tego pani Blackwell - odezwał się George, który bacznie
przyglądał się gościom.
             - Co? - zdziwiła się Lillian. - Przecież musimy...
             - Oj cicho, Lillka - przerwał jej William. - Musimy to zataić.
            - Później dokończycie tą rozmowę. Teraz to ja zapraszam was na słówko. - George wstał z sofy i poprawił marynarkę. Podążył w kierunku drzwi. - Lillian, może ty zostaniesz i wyjaśnisz co nieco nowej?
            Czarnowłosa pokiwała leniwie głową, przygryzając wargę. Usiadła na podłodze na wprost sofy i oparła się o ławę stojącą za nią.
            - Nie zdziwiło cię to, że matka nagle kazała ci się spakować i powiedziała, że wyjeżdżacie? - Zmarszczyła brwi.
            Blondynka dźwignęła się na zdrowej ręce. Skrzywiła się z bólu i tak, ale udało się jej
usiąść.
            - To nie pierwszy raz, wcześniej też się zdarzały takie rzeczy, ale wtedy mama
budziła mnie i mówiła, że wyjeżdża. Zostawiała mnie samą, w ciągu dnia odwiedzała mnie jej przyjaciółka.
             - Wcześniej nie bała się zostawiać cię samą?
            - Nie, raczej nie. Od śmierci Annie zrobiła się taka. - Wzruszyła ramionami. - Wcześniej śmiało mogłam zostać sama, oczywiście dzwoniła do mnie, ale to jednak co innego niż teraz, gdy zostawiła mnie u swojej przyjaciółki i zorganizowała mi prywatnego ochroniarza.
             - Nie traktuj tego w ten sposób. Myślę, że twoja mama zrobiła to, co uważała za słuszne.
            - Och wiem, ale to nie zmienia faktu, że mogła mi powiedzieć, o co chodzi. Nawet nie wiem, co się z nią dzieje.
            Elizabeth poczuła się źle. Po raz pierwszy minęła jej złość na matkę i zrozumiała, że bardzo chciałaby, żeby tamta tu była, bo przecież nie ma pojęcia, co u niej. Głęboko zaczerpnęła powietrze. Nie była zbyt emocjonalną osobą.
            - Nie przejmuj się! - Lillka wstała z podłogi i usiadła koło Eliz, kładąc rękę na ramieniu dziewczyny. Ta z jękiem odsunęła się od niej. - Przepraszam. - Posłała blondynce uśmiech pełen współczucia.
             - Jeśli dobrze zrozumiałam, to miałam robić za obiad, tak?
             Lillian parsknęła śmiechem.
            - Powiedzmy. Wierzysz w to, co mówimy?
             - A mam wybór? - Wzruszyła ramionami.
             Do pomieszczenia wszedł zdenerwowany Lucas, tuż za nim Will i George.
             - Lillian, to prawda, że wy wiedzieliście o próbie? - spytał zaciekawiony.
             Dziewczyna spojrzała na swoje dłonie.
            - Nie podnoś głosu, to nic nie da, Luka. Twoja ciocia tak zadecydowała, nie mieliśmy wyboru - William stanął przed Lucasem.
            - Mogliście powiedzieć. To, że ją wezwali też chcieliście przede mną zataić? - Chłopak wręcz krzyczał.
             Lillian i Williama zamurowało. Nikt się nie odezwał.
            - Wydaje mi się, Lucasie, że oni o tym nie wiedzieli - George przerwał ciszę.
             - O czym ty mówisz, Luka? - Lillian zmarszczyła brwi.
             - Sam nie wiem, o co chodzi. - Chłopak westchnął. - Przeczytałem list adresowany do ciotki.
             - Powinniśmy z nią to wyjaśnić - oznajmiła szarooka.
            - Nonsens. Poczekajmy aż sama nam o tym powie - wtrącił się Will. - Lucas, co pisało w tym liście?
            - Było o tym, że każdy członek Akademii musi przejść próbę i że ciocia ma miesiąc na pojawienie się i złożenie zeznań. Jeszcze potem coś było, ale nie wiem, o co chodziło. Doczytałem tyle i odłożyłem, bo słyszaem, jak ciocia nadchodzi.
             - Dlaczego ty pojechałeś ze mną na zakupy w takim razie? - spytała Eliz.
            Lucas spojrzał się na nią jakby przez chwilę nie wiedział, co ona tu tak właściwie robi.
            - Nie jestem uczniem Akademii. Mieszkam z ciocią, a nie w jej ośrodku.
            - Umm... - Eliz pokiwała głową.
             - Co teraz zrobimy? - Lillian była wyraźnie zdezorientowana tym, co się działo.
            - Pojedziemy kupić jej jakieś ubrania i wrócimy jak gdyby nigdy nic - oznajmił Will,
wskazując brodą na blondynkę.
             - A co z jej ręką? - Luka spojrzał na przyjaciela.
            - Zająłem się nią jak tylko tu przybyliśmy. Mniejsze otarcia poznikały, ale rana na ramieniu Elizabeth jest większa i zapewne dopiero rano zniknie - oznajmił George. Eliz jęknęła cicho. Ból ramienia był dość mocny, więc dziewczyna skrzywiła się na myśl znoszenia go aż do jutra.

***

            Kiedy wracali, blondynka podpytywała Lillian o różne rzeczy, ale ta była wyraźnie przejęta wiadomością, którą wyczytał Lucas, bo nie była w stanie nic jasno określić. William zarządził, że musi przejść jak najszybciej próbę, o ile jedna z bliźniaczek zgodzi się im pomóc, bo inaczej musieliby się zgłosić do George’a, co wyraźnie nie spodobało się bratankowi Maggie. Elizabeth próbowała z nim rozmawiać na temat tego, co działo się na drodze, ale on zbył ją, mówiąc, że sam nie wie, dlaczego się to stało i że jak się dowie, to wtedy może coś jej powie. Niebieskooka odpuściła i dalej nie drążyła już tematu.

***
            Dostanie się do nowego domu było znacznie łatwiejsze niż spodziewała się dziewczyna. Ciocia Lucasa była zajęta, więc posłała jej tylko ciepły uśmiech zza biurka i spytała czy zakupy się udały. Eliz pokiwała twierdząco głową i oznajmiła, że ją to strasznie się zmęczyło, a następnie podążyła do swojego pokoju.
            Teraz, kiedy leżała na łóżku i czuła ból ramienia, starała się zrozumieć, co się dziś stało. Zaatakowało ją coś​, a nowi znajomi rozmawiają o jakiejś próbie i zawzięcie dyskutują, co mają zrobić dalej odnośnie wezwania ciotki. Eliz tylko uważnie przysłuchiwała się im w samochodzie, starając się wszystko złożyć w całość. Teraz miała nadzieję, że kiedy jutro wstanie, wszystko okaże się po prostu zwykłym, głupim snem. Miała szczerą nadzieję, że nie będzie musiała rozumieć i przyzwyczajać się do nowej, specyficznej sytuacji.
14 czerwca 2017
Rozdział IV
Herbata
          - Nie mogę się na to zgodzić. - Sara odgarnęła długie, rude włosy. - To jest zbyt niebezpieczne.
            Promienie słońca przebijały się przez szklany dach oranżerii. Lillian siedziała na jednym z leżaków mając kolana przyciągnięte do brody. Sara nerwowo plotła w rękach wianek na przemian z poprawianiem włosów. Poprawiała je wtedy, gdy się denerwowała.
            - Sara, proszę cię. To dla nas ważne, a wiem, że już kiedyś to robiłaś.
            - Lilka, gdybym mogła, to byśmy byli już w trakcie. Zrozum to.
            - Dlaczego nie?
            Lillian ręczyła chłopakom, że Sara się zgodzi. Była przekonana, a teraz, kiedy dziewczyna odmówiła, wyraźnie zdezorientowana. Próbę przeprowadzała już wielokrotnie, a jednak teraz nie chciała jej wykonać.
             - Na ostatniej komisji doradca powiedział mi i Sophie, że to nie tylko próba, bo podczas całego tego obrzędu na niektóre rasy nakładany jest czar kontroli. Wszystko, co zrobimy wbrew prawu, zostanie zarejestrowane. - Sara znowu poprawiła włosy. - Podobno przywódcy skapnęli się, że teraz wiele osób zostaje w ukryciu, że próby są przeprowadzane w zasadzie nielegalnie i to pewnie dlatego.
            Lillian schowała twarz w dłoniach i westchnęła.
          - Dobrze, że kobieta, która przeprowadzała próbę, nie do końca zgadza się z tymi ograniczeniami, jak i z całym obecnym prawem i powiedziała nam o tym. Więc naprawdę nie mogę wam pomóc. Nie pytajcie się o to Sophie, proszę. - Przełknęła ślinę. - Ona się trochę zbuntowała i powiedziała, że nie zamierza się stosować do ostrzeżenia.
            - Co?! - Lillian zmarszczyła brwi. - To niebezpieczne.
            - Och, ale to Sophie. Rozmawiałam z nią, ale jak na razie to nic nie dało. Miejmy nadzieję, że się rozmyśli.
            - A co jeśli nie? - Lillian podniosła wzrok na Sarę.
            Dziewczyna spojrzała na Lilkę. Przeczesała ręką włosy.
            - Udam, że nie słyszałam tego pytania.
***
            - Nie dziwi cię to, że Elizabeth tak po prostu to wszystko przyjęła do siebie? Nie wygląda na taką, co by się na wszystko godziła. - William właśnie położył przyjacielowi na biurko kolejną księgę do przejrzenia.
           - Była pod wpływem leku George'a. To dlatego się zgadzała ze wszystkim i po prostu przyjmowała całą tę sytuację do wiadomości.
            - Przynajmniej nie dramatyzowała. - Will wygiął usta w dziwnym grymasie. - Znalazłeś coś?
            - Nic tu nie ma! - Luka zatrzasnął kolejną grubą księgę. - Nie wiem, jak my znajdziemy coś na temat przeprowadzania próby.
            William przeklął pod nosem.
            - Co teraz zrobimy?
            - Jeszcze połowa biblioteki, jakbyś mi pomógł, to może byśmy coś znaleźli.
            Will spiorunował wzrokiem przyjaciela i za chwilę przysiadł koło niego przy ogromnym stole. Przyciągnął do siebie jeden ze stosów książek.
            - Co wydarzyło się na tamtej autostradzie? - skrzywił się, kiedy promienie letniego słońca zaczęły przebijać się przez żywopłot za oknem i wpadły do pomieszczenia.
            - Elizabeth się odwróciła i nagle z lasu ktoś wybiegł. Domyślam się, że to wampir, tylko oni biegają tak szybko, że w ciągu sekundy był już koło niej.  Rzucił się na nią i czymś ją skaleczył, zanim upadła. Wtedy ludzie George'a zareagowali, bo rzucili się na mnie i na niego. Ja też straciłem przytomność, ale tylko na chwilę. Jak się ocknąłem, było po wszystkim. - Wzruszył ramionami.
           - Dlaczego zaatakowały was wampiry? - Will zmarszczył brwi. - Przecież mamy z nimi sojusz.
            - Jak widać już nie.
            - Ciocia ci coś mówi na temat tego, co się dzieje w Carmlet?
            - Nie, omija ten temat jak tylko może.
            - A rozmawiałeś z nią o wezwaniu?
            Luka zatrzasnął kolejną księgę. Will zrozumiał, że przyjaciela zdenerwowało to pytanie.
            - Nieważne. - Machnął ręką. - Może ja się czegoś dowiem od rodziców, ale wątpię.
                                                                                              ***
            Elizabeth leniwie przeciągnęła się na łóżku. Ból przedramienia uniemożliwił jej dokończenie czynności, a ona cicho jęknęła z bólu. Bolące miejsce nie wyróżniało się niczym, nawet nie było tam najmniejszego siniaka. Przez chwilę przeszło jej przez myśl, co się tak właściwie stało, a potem przypomniało jej się wczorajsze popołudnie. Niemożliwe, pomyślała. Tylko głupi sen, nic więcej.
            Eliz zeszła po cichu po schodach, było dość wcześnie, więc starała się nie hałasować. W kuchni zastała Maggie pijąca kawę, kobieta uśmiechnęła się do niej ciepło. Elizabeth dosiadła się do niej, a gosposia, którą dziewczyna zobaczyła dziś po raz pierwszy, podała jej kubek z herbatą.
            - Mama kazała ci to przekazać. - Maggie przysunęła w jej kierunku niewielkie pudełeczko.
            - Rozmawiałaś z nią? - Eliz dopiero uświadomiła sobie, że tak naprawdę to nie zainteresowała się, co robi teraz jej mama.
            Elizabeth otworzyła pudełeczko. Zmrużyła oczy. Mama dała jej wisiorek, którego nigdy nie pozwalała dotykać, gdy była mała.
            - Nie.
            - Co dostałaś? - Eliza wyciągnęła wisiorek i pokazała go kobiecie.
            Maggie zachłysnęła się kawą i zerwała z krzesła.
            - Schowaj go! - zarządziła. - Schowaj i pilnuj!
            - Dlaczego? - Eliz schowała naszyjnik do pudełeczka.
            Maggie jej nie odpowiedziała, tylko wyszła, wpadając na sprzątającą gosposię.
            - Wszystko w porządku? - Staruszka podeszła do stołu i zaczęła sprzątać. - Pani Blackwell bardzo dawno się aż tak nie zdenerwowała.
            - Tak, jest ok. Pomóc pani?
            - Nie, nie trzeba. Jesteś głodna?
            - Nie, dziękuję - Eliz pokręciła głową.
                                                                                            ***
            Elizabeth weszła do oranżerii. Od kilkunastu minut szukała Lillian, chciała gdzieś ją wyciągnąć, ale nigdzie jej nie mogła znaleźć. W pomieszczeniu zastała tylko rudowłosą dziewczynę leżącą na jednym z leżaków.
            - Widziałaś Lillian?
            - Była u mnie wcześniej, potem gdzieś wyszła, pewnie wróci niedługo.
            Eliz pokiwała głową i odwróciła się na pięcie.
            - Jak ręka? - Eliz przerwała obrót.
            Domyśliła się, że to musi być Sara, już wcześniej zaobserwowała, że Sophie jest mniej przyjaźnie nastawiona do niej.
            - Jest dobrze, trochę boli, ale nic nie widać.
            - Pamiętasz, co się stało?
            - Nie - skłamała, bo to, co pamiętała było dla niej nierealne.
            - Hmm... Pokażesz rękę? - Sara podniosła się i podeszła do dziewczyny. Dokładnie obejrzała jej ramię.
            - To jakaś dziwna magia - oznajmiła.
            - Co? - Eliz parsknęła śmiechem i cofnęła rękę.
            Sara wygięła usta w dziwnym grymasie.
            - Nieważne, nie uwierzysz.
            - Aha. - Elizabeth odwróciła się na pięcie i zostawiła rudowłosą ze zrezygnowaną miną.
            Eliz nie do końca wiedziała, co ze sobą zrobić. Jedyną osobą, którą znalazła w Akademii, była Sara, która w dodatku nie wzbudziła jej zaufania i powiedziała coś o magii.  We dworku zabrzmiał dźwięk domofonu. Eliz najpierw postanowiła go zignorować, ale nikt nie poszedł otworzyć drzwi. Domofon zabrzmiał po raz kolejny. Znowu nic. Eliz wyszła na korytarz. Ktoś zadzwonił po raz trzeci, więc stwierdziła, że pójdzie otworzyć drzwi.
            Elizabeth powoli otworzyła drzwi. Kobieta w średnim wieku spojrzała na nią pytającym wzrokiem. Eliz od razu zrozumiała, że tamta nie jej się spodziewała.
            - Kim jesteś? - nieprzyjemny głos kobiety sprawił, że dziewczynę przeszły dreszcze.
            - O to samo powinnam zapytać panią.
            - Nie wiesz, kim jestem? - Niebieskie oczy kobiety zabłysły.
            Dziewczyna dopiero teraz zwróciła uwagę, że stojąca przed nią nieznajoma jest ubrana dość specyficznie jak na środek lata. Długi, niebieski płaszcz wyglądał po prostu dziwnie.
            - Może przyjdzie pani później, jak pani Blackwell będzie dyspozycyjna. Do widzenia.
            Eliz miała właśnie zamknąć drzwi, ale kobieta wetknęła swoją rękę między nie a futrynę.
            - Zaczekaj!
            Dziewczyna przeżyła szok i mimowolnie z jej ust wydobył się krzyk. Ręka kobiety ani trochę nie przypomniała ręki zdrowego człowieka. Wyglądała jak dłoń kostuchy. Same kości, nic więcej. Elizabeth odsunęła się gwałtownie od drzwi, wpadając na barierkę schodów.
            - Nie bój się... - zaczęła kobieta, lecz przerwał jej Lucas, który zbiegł z góry.
            - Doradco? Co pani tutaj robi? - Zmieszany stanął pomiędzy blondynką a gościem.
            - Lucasie, muszę porozmawiać natychmiast z twoją ciotką.
            - Cioci chwilowo nie ma, zaraz wróci, zapraszam do jej gabinetu. - Chłopak gestem ręki zaprosił kobietę do kolejnego pomieszczenia, a ona zatrzasnęła za sobą drzwi.
            - Widziałeś to?! - Eliz pociągnęła za sobą chłopaka, który kierował się do gabinetu. - Widziałeś jej rękę?!
            - Tak, Eliz, widziałem. Spokojnie.
            - Spokojnie?! - Dziewczyna podniosła głos.
            - Eliz, spokojnie. - Chłopak uciszył gestem dziewczynę. - Wiem, że nie rozumiesz, co się dzieje.
            - Cóż za spostrzegawczość, panie Blackwell. - Eliz sarkastycznie uśmiechnęła się do Luka.
            Skarcił ją wzrokiem.
            - Wróć do swojego pokoju, obawiam się, że już i tak narobiłaś problemów.
            - Słucham? A co z tą kobietą? - Znowu zaczęła podnosić głos.
            - Nie zrozumiesz tego, co ci powiem.
            Eliz nie odpowiedziała. Chłopak patrzył na nią z odrobiną współczucia.
           - Wierzysz w to, co się dzieje?
           - Nie.
            A może tak? Eliz nie była pewna. W to, co się działo wczoraj i w tę kobietę ciężko było jej uwierzyć, a jednak czuła, że to jest prawdziwe. Istny absurd. Westchnęła.
       - A jak powiem, że wierzę?
       - To uwierz też w to, że ta kobieta nie zrobi nam krzywdy. Idź teraz proszę i przyprowadź mi Willa, jest w bibliotece na poddaszu.
                                                                                            ***
            Biblioteka była największym pomieszczeniem w domu, tak przynajmniej stwierdziła Eliz. Pełno regałów z książkami. W centrum stał ogromny stół zawalony stosami ogromnych ksiąg. Will siedział na jednym z  krzeseł. Jego wzrok od razu skierował się na Elizabeth.
            - Lucas cię woła.
            - O co chodzi? - Zamknął książkę, którą czytał.
            - On ci to lepiej wytłumaczy. Jest na dole.
            Chłopak pokiwał leniwie głową i zsunął się z krzesła. Przemknął koło dziewczyny, zostawiając ją samą. Podeszła do jednej z biblioteczek i wyciągnęła najmniejszą z książek, która wyglądała jak stary pamiętnik. Otworzyła na jednej ze stron. Miała się zabrać za czytanie, ale usłyszała czyjeś kroki, więc szybko odłożyła książkę na półkę. Kroki ustały. Eliz rozejrzała się po pomieszczeniu, ale nikogo w nim nie było. Ponownie sięgnęła po książkę, tym razem nie odkładając jej na swoje miejsce, a chowając do kieszeni.
            - Nieładnie kraść - osądziła Lillian, Eliz drgnęła ze strachu. - Nie no, weź sobie to, żartowałam.
            - Przestraszyłaś mnie.
            Lillian zachichotała.
            - Nie chciałam. Słyszałam, że mnie szukasz.
            Eliz zmrużyła oczy. Tak właściwie już nie do końca pamiętała, dlaczego szukała czarnowłosej. 
            - Szukałam, ale pamiętam już czemu. - Wzruszyła ramionami.
            - W takim razie to już nieważne, ale ty jesteś potrzebna.
            - Komu? - Zmrużyła oczy.
            - Lucasowi, czeka u ciebie w pokoju. Nie wiem, o co chodzi.
                                                                                    ***
            - Co zawdzięczamy pani wizycie, pani Doradco? - Lucas usiadł po przeciwnej stronie biurka swojej ciotki.
            - Kim jest ta dziewczyna? - Kobieta dostojnie usiadła na fotelu.
            - Jakieś niepokojące uwagi odnośnie naszej Akademii? - Luka zmrużył oczy.
            - O uwagach rozmawiamy tylko z Opiekunami. Kim jest ta dziewczyna?
            - Ciocia się spóźni, może ja coś pani podam? Herbata? Kawa?
           - Stąpasz po kruchym lodzie, Lucasie Blackwell. - Uśmiechnęła się. - Herbatę poproszę.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Informacyjnie